25 czerwca 1995
Wstawał świt. Pierwsze promienie słoneczne,
nieśmiało wyglądając zza horyzontu, docierały na uśpione trzęsawisko. Przesączone wilgocią powietrze było niemalże nieruchome. Czarny kruk przeleciał tuż obok najwyższego
drzewa, nie zwalniając tempa. Nie było to najlepsze miejsce
do założenia siedziby - chyba, że było się gadem lub płazem. A jednak krukowi udało się uwić gniazdo w samym środku mokradeł. Przez lata okazało się
na tyle dobrze umiejscowione, że corocznie bez szwanku wylatywały z
niego kolejne pisklęta. Może dlatego, że ta ponura, opuszczona
twierdza wciąż odstraszała wszelkie stwory od
osiedlania się w jej czeluściach…
Kruk instynktownie leciał ku gniazdu. Wylądował
na zewnętrznym parapecie okna poddasza. Nigdy nie było tu szyby, a
jedynie podparta małą żelazną kolumienką arkada. Ptak wskoczył
do środka. Gniazdo znajdowało się nieopodal. Ale był tu ktoś
jeszcze.
Człowiek.
Na poddaszu od lat nie było człowieka. W całym
domu także, ale o tym kruk nie mógł wiedzieć. Były za to trzy
niewielkie stworzenia, zwane przez ludzi skrzatami domowymi. To także
nie było wiadome skrzydlatemu przybyszowi. Wiedział on natomiast,
kim był wysoki mężczyzna w czarnym płaszczu, stojący na środku
rozległego pomieszczenia. Nie, nie znał jego nazwiska. Ale to
był pan. Na pewno pan. Ten sam, który przed laty oswoił
przybyłą tu parę kruków i którego obecność tak działała na
inne osobniki, że nawet po jego zniknięciu nie ośmielały się
zaglądać do samotni.
Kruk nie wiedział, ile minęło lat od
zniknięcia pana. Do niczego nie było mu to potrzebne. Teraz
był, a na jego barku siedziała wyprężona samiczka kruka.
Pan spojrzał ku oknu. Zauważył przybysza;
wyciągnął ramię do przodu. Kruk zrozumiał wezwanie. Bez
zastanowienia załopotał skrzydłami i wzbił się w powietrze. Po
chwili jego szpony zagłębiły się w fałdy szaty, zacisnęły na
ramieniu mężczyzny. Oczy kruka uchwyciły niesamowite spojrzenie
szkarłatnych tęczówek.
Tak. Pan wrócił.
Mały, pulchny skrzat usłużnie zapalił ostatnią
świecę w komnacie, po czym wycofał się ukradkiem. Dobry domowy
skrzat to niezauważony domowy skrzat.
W szerokim, obitym czarnym aksamitem fotelu
siedział czarodziej, którego imię napawało lękiem każdego, kto
choćby w przybliżeniu miał pojęcie, do czego jego właściciel
jest zdolny. Jego białe, długie palce delikatnie muskały gładką
fakturę cisowej różdżki, którą trzymał, jakby od niechcenia, w
lewej dłoni. Prosta, czarna szata okrywała jego
szczupłą postać do samych stóp, odzianych w ciężkie buty.
Niewątpliwe wrażenie, jakie robił, było niczym, gdy spojrzało
się w jego oczy. Bijąca z nich czerwień odbierała odwagę nawet
największym śmiałkom.
U stóp Lorda Voldemorta, na wytartym,
szmaragdowo-srebrnym dywanie klęczał, opierając dłonie na
podłodze, drugi mężczyzna. Oddychał głośno, z pewnym trudem,
nie wznosząc twarzy zbyt wysoko. Gdyby to zrobił, można byłoby dostrzec, że
na jego okolonym czarnymi, tłustymi włosami obliczu o miejsce
walczyły determinacja i wyraz skruchy, ale także strach.
- Mój drogi Severusie. – Usta Czarnego Pana
wykrzywiły się w pełen łagodności uśmiech, choć głos ociekał
jadem w najczystszej postaci. – Zasmuca mnie niezmiernie łatwość,
z jaką dopuściłeś do siebie myśl, że twój pan już nie
powróci. Tak… Jestem bardzo rozczarowany.
- Jeżeli wolno, panie mój i mistrzu… - zaczął
Snape, nie podnosząc głowy.
- Wolno – przyzwolił łaskawie Voldemort. –
Byle bez zbędnych upiększeń. Pochlebstwa w żaden sposób nie
zmienią twojej żałosnej sytuacji.
- Mój panie, wydaje mi się, że gdybyś miał
zamiar po prostu mnie zabić, zrobiłbyś to w chwili, w której
stanąłem przed twoim obliczem.
- Co nie oznacza, że nie zamierzam tego w ogóle
uczynić. Nie pomyślałeś, że mogę lubić słuchanie tłumaczeń
równie parszywych zdrajców jak ty?
- Owszem, to również może być powód
przedłużenia mojego życia. Podejrzewam, że niewiele miałeś
przyjemności przez ostatnie lata, mój panie…
Brwi Czarnego Pana drgnęły nieznacznie.
- Podejrzewam, że nie jest to twój zakichany
interes, Severusie.
- Naturalnie, że nie – zreflektował się
Snape. – Błagam o wybaczenie tego nietaktu, panie.
- Nietakt wybaczony. W drodze wyjątku.
- Tym bardziej jestem wdzięczny.
- Nie wiem, czy byłbym na twoim miejscu. Być
może wyczerpałeś zapasy mojego miłosierdzia na dzień dzisiejszy.
- Nie mnie to wiedzieć, panie.
- Dobrze, dosyć tych wstępów – Voldemort
pochylił się do przodu, oparł łokcie na kolanach, jednocześnie
swobodnie opuszczając dłonie wciąż trzymające różdżkę, i
spojrzał prosto w zimne, czarne oczy śmierciożercy. – Zdajesz
sobie sprawę, że to właśnie ty, Severusie, jesteś odpowiedzialny
za moje zniknięcie? To ty poinformowałeś mnie o przepowiedni.
Gdyby nie twoja ingerencja, nigdy nie udałbym się do Doliny Godryka
i dziś prawdopodobnie od kilkunastu lat miałbym Wyspy Brytyjskie
pod kontrolą. Miałem mnóstwo czasu, by to dobrze przemyśleć i
wiesz, co mi przyszło do głowy? Że pewien sprytny nauczyciel
eliksirów próbował mnie oszukać.
Snape niemal bezgłośnie nabrał powietrza.
- Mój panie, wiem, że to wszystko wygląda co
najmniej podejrzanie. Ale uwierz mi, gdybym mógł to przewidzieć,
gotów byłbym zająć twoje miejsce bez zastanowienia.
- W to nie wątpię - Voldemort uśmiechnął się
drwiąco. - Obawiam się jednak, że dałbyś sobie spokój po
zabiciu Jamesa Pottera.
- Nie pozostawiłbym świadków. Misja to misja.
- Próżna dyskusja – stwierdził Voldemort. -
Nie jesteśmy w stanie tego sprawdzić. Co innego mnie jednak
nurtuje, Severusie. Mówiłeś, że zrobiłbyś dla mnie wszystko,
prawda? Że dopiero jako śmierciożerca odnalazłeś swoje
powołanie. Och, wiem, jak brzmią takie wzniosłe deklaracje po tylu
latach, zwłaszcza, gdy ich autor już dawno dorósł. Ale powiedz mi
w takim razie, dlaczego nawet nie starałeś się mnie odszukać?
Skoro w mojej służbie było ci tak dobrze, powinieneś był zrobić
wszystko, by znów do niej powrócić.
- Powinienem, panie... - Snape urwał, sprawiając
wrażenie zakłopotanego. - Nie potrafię znaleźć słów, by
wyrazić, jak bardzo żałuję...
- Do rzeczy. - Oczy Voldemorta rozjarzyły się w
sposób nie wróżący niczego dobrego.
- Nie jestem z tego dumny, ale przyznaję, że
uwierzyłem pogłoskom. Wybacz, panie, ale mieliśmy bardzo wybiórcze
informacje na temat wydarzeń z owej nocy. Nie przypuszczałem...
nawet teraz wydaje mi się to nieprawdopodobne... by ktokolwiek mógł
przeżyć śmiertelną klątwę. Powinienem jednak wiedzieć, że ty,
panie, nie podlegasz prawom zwyczajnych śmiertelników.
- A jednak Bellatrix to wiedziała – zwrócił
mu uwagę Voldemort.
- Zapewniam cię, panie, sposób, w jaki Bellatrix
nawoływała do poszukiwań, nie świadczył zbyt dobrze o stanie jej
umysłu. Byłem pewien, że oszalała z żalu.
- A co powiesz o następnych latach? Słyszałem,
że Dumbledore za ciebie poświadczył. Jak go do tego przekonałeś?
- W bardzo prosty sposób. Udałem, że żałuję
mojego postępowania, że bardzo mi przykro z powodu śmierci
Potterów. Jak wiesz, panie, Dumbledore ma tendencję do dawania
ludziom drugiej szansy. Uwierzył, że tak po prostu przestałem
nienawidzić Jamesa Pottera, nigdy nawet nie zwrócił mi uwagi, gdy
robiłem wszystko, by jego syna wyrzucono ze szkoły i uprzykrzałem
mu życie na wszelkie możliwe sposoby. Nawet teraz dyrektor jest
przekonany, że jestem tutaj, bo on mi tak kazał.
- Mam rozumieć, że to jest powód twojego
niespiesznego przybycia?
- Panie. – Snape, czując się już nieco
pewniej, wyprostował się, nadal jednak klęcząc. - Przybyłem,
ponieważ mnie wzywałeś. Nie chciałem jednak palić za sobą
wszystkich mostów, by nie okazało się, że jako szpieg jestem dla
ciebie zupełnie bezużyteczny.
Voldemort znów spojrzał mu prosto w oczy.
Uważnie studiował ich wyraz, wnikając mentalnie w natłok myśli
kłębiących się pod włosami hogwarckiego mistrza eliksirów. Choć
szukał bardzo dokładnie, nie znalazł tam nic, co mogłoby
świadczyć przeciwko Snape'owi. Już samo to wydało mu się
podejrzane – ten umysł był zbyt chłodny, zbyt opanowany, za
bardzo taki, jaki powinien być... Ale jeśli Snape jest takim
głupcem, by okłamywać Lorda Voldemorta, prędzej czy później
zapłaci za to. Chwilowo jest przydatny.
- Ach tak – odezwał się cicho Czarny Pan. -
Twierdzisz więc, że wiesz coś, co mogłoby mnie zainteresować?
Ostatnim razem nie skończyło się dla mnie zbyt szczęśliwie
posłuchanie twojej rady. Nie ukrywam, że nie chciałbym, by podobna
sytuacja miała miejsce. Zbyt dużo czasu już straciłem.
- Panie, jestem gotów przekazać ci wszystko, co
wiem na temat Albusa Dumbledore'a.
- Nie wątpię w to. – Voldemort uśmiechnął
się lekko. - Problem w tym, że nie tylko Dumbledore mnie
interesuje. Chcę znać każdą istotną informację, dzięki której
uda nam się pozbyć Minerwy McGonagall, Syriusza Blacka, Alastora
Moody'ego lub któregokolwiek innego z członków Zakonu Feniksa. A
skoro już jesteśmy przy Zakonie, czy się mylę sądząc, że
Dumbledore już zaczął ich wzywać?
- Nie, panie. Jednocześnie ze mną wyruszył z
Hogwartu Syriusz Black, by wszystkich powiadomić. Z pewnością do
niektórych Dumbledore uda się osobiście.
- Czy ministerstwo już wie o moim powrocie?
- Owszem. – Snape pozwolił sobie na uśmiech. -
Korneliusz Knot był w szkole podczas trzeciego zadania turniejowego.
Szczęśliwie dla nas nie uwierzył Potterowi, a w takim wypadku
Dumbledore ma o wiele mniejsze pole manewru. Miałem okazję poznać
Knota na tyle dobrze, by nie wątpić, że bez naocznego dowodu nie
zmieni swego stanowiska w tej sprawie.
- Bardzo dobrze. – Voldemort wyprostował się w
fotelu. - Wręcz znakomicie, oczywiście, o ile mówisz prawdę.
Kiedy powróci młody Crouch, będę mógł to zweryfikować.
W tym momencie Snape wyraźnie się zaniepokoił.
- Przebacz mi, panie, że cię o tym poinformuję,
ale Barty Crouch już nie powróci. Pocałował go dementor.
- Co takiego?!
Obawy Snape'a stały się rzeczywistością –
Czarny Pan wpadł we wściekłość. Jego blade palce pobielały
jeszcze bardziej, gdy zacisnął je w pięści. Snape mimowolnie
spodziewał się, że za chwilę tryśnie krew.
- Jak do tego doszło? Mów, natychmiast!
- Gdy tylko Potter wrócił, Crouch odciągnął
go na stronę, korzystając z zamieszania wokół martwego
Diggory'ego. Nie wiem, co chciał zrobić, pewnie zabić chłopaka,
bo zabrał go do zamku i zamknął się w swoim gabinecie. Dumbledore
szybko to spostrzegł i poszedł za nimi. Po wyważeniu drzwi zmusił
Croucha do wypicia veritaserum... i Crouch opowiedział mu o
wszystkim, panie.
Snape miał duże szczęście, że Voldemort tak
się wściekł i nie zaczął zastanawiać nad tym, kto przyniósł
Dumbledore'owi eliksir prawdy. Gdyby się domyślił udziału
Severusa, zapewne musiałby szukać sobie nowego szpiega. Na razie
jednak skupiał się przede wszystkim na informacjach, które udało
się zdobyć dyrektorowi.
- O co pytał? O czym wie?
Snape przekazał mu treść rozmowy, niczego nie
pomijając.* Gdy skończył, Voldemort wyraźnie się uspokoił.
- Bardzo dobrze. Wygląda na to, że wszystko, o
czym się dowiedział, należy już do przeszłości. Ale nie
spodziewałem się, że pośle po dementora, nie spróbowawszy
uzyskać jakichś dodatkowych wiadomości...
- Dementora przysłał Knot, panie, bez wiedzy
Dumbledore'a. Dyrektor woli nie mieć do czynienia z dementorami,
jeśli nie musi.
- Czyli Knot po raz kolejny przyszedł mi z pomocą
– podsumował Czarny Pan, pogrążając się w zadumie. Barty Crouch
wiedział o paru sprawach, które mogłyby zainteresować
Dumbledore'a. A skoro pozwolił się złapać, narażając je na
ujawnienie, to nawet lepiej, że nie jest już w stanie nic
powiedzieć... Wygląda na to, że tak zwani najwierniejsi również
mogą go zawieść... Czy w tej sytuacji jest jeszcze ktoś, komu on,
Lord Voldemort, może bezpiecznie zaufać? Czy po prostu musi liczyć
wyłącznie na siebie?
Znów spojrzał na Snape'a. Pamiętał go jako
chudego wyrostka, ponad miarę zafascynowanego czarną magią.
Lucjusz za niego ręczył i aż do owej Nocy Duchów sprzed trzynastu
laty wyglądało na to, że słusznie... Bądź co bądź, wszyscy
byli takimi samymi plugawymi zdrajcami. Nie ma sensu nikogo
wyróżniać.
- Zawiodłeś mnie, Severusie. Zdajesz sobie z
tego sprawę?
- Tak, mój panie.
- Minie zapewne wiele czasu, nim ponownie obdarzę
cię łaską zaufania, ale jak na razie jesteś jedynym, który mówi
do rzeczy. Dlatego chwilowo możesz nie obawiać się o swoją skórę,
przynajmniej, jeśli chodzi o mnie.
- Panie, twa łaskawość jest wielka dla twego
sługi...
- Zdaję sobie z tego sprawę. Teraz odejdź,
wezwę cię, gdy będziesz mi potrzebny.
Snape wstał, skłonił się i wycofał w stronę
drzwi. Gdy tylko pozostał sam, Voldemort przymknął oczy i
posługując się językiem węży wezwał do siebie Nagini.
- Witaj, moja kochana – wyszeptał
kilka minut później, gdy olbrzymia, szara wężyca pojawiła się
przy nim. Pogładził ją pieszczotliwie po łbie. W tej samej chwili
do pokoju zajrzał niski, łysiejący mężczyzna z długim,
spiczastym nosem.
- Panie, czy życzysz sobie czegoś? - zapytał
głosem podobnym nieco do pisku przerażonego szczura.
- Zaiste. - Voldemort nie spuszczał wzroku z
Nagini.- Snape się zdeportował?
- Tak jest, panie. - Oczy Glizdogona odruchowo
również spoczęły na wężu. - Przybyłem zaraz po jego
zniknięciu, jak sobie życzyłeś...
- Mieszka w Cokeworth, przy Spinner's End
dziesięć. Pójdziesz tam i przez całe lato będziesz go
obserwował. Oczywiście tak, żeby cię nie rozpoznał. Chcę
wiedzieć, kto i po co do niego przychodzi i znać treść jego
korespondencji. Poza tym natychmiast mi doniesiesz o każdym
niezwykłym wydarzeniu, jakie będzie miało miejsce w okolicy. Snape
wraca do domu za tydzień, więc masz dość czasu, by się należycie
przygotować. Muszę wiedzieć, czy naprawdę przeszedł na moją
stronę, Glizdogonie.
___
* Harry Potter i Czara Ognia,
rozdział 35, strony 708-716
Zaglądam tu po taaaakim czasie bez internetu i jaka niespodzianka!Tym razem zapowiada się jakby jeszcze ciekawiej... No ale zobaczymy, co dalej ;)
OdpowiedzUsuńJak to jest, że każdy szanujący się dyktator i morderca nie ufa nikomu ze swojego otoczenia? To chyba u nich standard. Podobał mi się ten fragment o kruku. Ten ptak jakoś zawsze kojarzył mi się z Voldemortem bardziej nawet niż wąż. Ano nic. Jak dla mnie to jak zwykle świetnie.
OdpowiedzUsuńWarto było czekać podobał mi się zwłaszcza opis wściekłości Czarengo Pana kiedy dowiedział się że Barty Crouch Jr. już nie wróci.Obyśmy na następny rozdział nie musieli czekać jużtak długo.Pozdrowienia.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że będzie ciekawiej ;) Zamierzam posłużyć się poprzednią wersją jako takim "surowym szkieletem" dla właściwego opowiadania i naprawdę chciałabym powiedzieć, że to już ostateczna odsłona... Ale cóż, nie moja rzecz oceniać :)
OdpowiedzUsuńChyba tak, i jak się okazuje, zwykle słusznie... Cóż poradzić, taka cena władzy i potęgi... ;)Ja też bardzo lubię ten kawałek z krukiem :) Pomyślałam sobie, że Voldemort ma w sobie coś z tego ptaka... Wystarczy pomyśleć, czego symbolem jest kruk - zepsucia, okrucieństwa, złości, a na dodatek jeszcze samotności i długowieczności... Wypisz, wymaluj charakterystyka naszego bohatera ;)
OdpowiedzUsuńNo tak, we wcześniejszej wersji zupełnie to przeoczyłam, ale potem wydało mi się logiczne, że to Snape pierwszy musiał powiedzieć Voldemortowi, co stało się z Crouchem. A trudno sobie wyobrazić, by Voldemort zareagował na te wieści inaczej, niż wściekłością... ;)
OdpowiedzUsuńMasz racje.Kiedy będzie następny rozdział.
OdpowiedzUsuńŁoho, widzę, że lektura Dziedzictwa pomogła mi w ogarnięciu Alki, dziękuję z góry i zapraszam na rozdział pierwszy ;)A.
OdpowiedzUsuńNie chcę się zachowywać jak głupie marudzące dziecko, ale muszę zapytać: kiedy będzie nowy rozdział?
OdpowiedzUsuńByliście już może na Insygniach Śmierci?Kiedy będzie nowy rozdział?
OdpowiedzUsuńpamiętam, ze w poprzedniej wersji w rozmowie Snape'a i Voldemorta było coś zabawnego o skarpetkach Dumbledora...szkoda, że zostało wycięte
OdpowiedzUsuń