środa, 29 września 2010

Rozdział pierwszy: Wskrzeszony z martwych


25 czerwca 1995
Wstawał świt. Pierwsze promienie słoneczne, nieśmiało wyglądając zza horyzontu, docierały na uśpione trzęsawisko. Przesączone wilgocią powietrze było niemalże nieruchome. Czarny kruk przeleciał tuż obok najwyższego drzewa, nie zwalniając tempa. Nie było to najlepsze miejsce do założenia siedziby - chyba, że było się gadem lub płazem. A jednak krukowi udało się uwić gniazdo w samym środku mokradeł. Przez lata okazało się na tyle dobrze umiejscowione, że corocznie bez szwanku wylatywały z niego kolejne pisklęta. Może dlatego, że ta ponura, opuszczona twierdza wciąż odstraszała wszelkie stwory od osiedlania się w jej czeluściach…
Kruk instynktownie leciał ku gniazdu. Wylądował na zewnętrznym parapecie okna poddasza. Nigdy nie było tu szyby, a jedynie podparta małą żelazną kolumienką arkada. Ptak wskoczył do środka. Gniazdo znajdowało się nieopodal. Ale był tu ktoś jeszcze.
Człowiek.
Na poddaszu od lat nie było człowieka. W całym domu także, ale o tym kruk nie mógł wiedzieć. Były za to trzy niewielkie stworzenia, zwane przez ludzi skrzatami domowymi. To także nie było wiadome skrzydlatemu przybyszowi. Wiedział on natomiast, kim był wysoki mężczyzna w czarnym płaszczu, stojący na środku rozległego pomieszczenia. Nie, nie znał jego nazwiska. Ale to był pan. Na pewno pan. Ten sam, który przed laty oswoił przybyłą tu parę kruków i którego obecność tak działała na inne osobniki, że nawet po jego zniknięciu nie ośmielały się zaglądać do samotni.
Kruk nie wiedział, ile minęło lat od zniknięcia pana. Do niczego nie było mu to potrzebne. Teraz był, a na jego barku siedziała wyprężona samiczka kruka.
Pan spojrzał ku oknu. Zauważył przybysza; wyciągnął ramię do przodu. Kruk zrozumiał wezwanie. Bez zastanowienia załopotał skrzydłami i wzbił się w powietrze. Po chwili jego szpony zagłębiły się w fałdy szaty, zacisnęły na ramieniu mężczyzny. Oczy kruka uchwyciły niesamowite spojrzenie szkarłatnych tęczówek.
Tak. Pan wrócił.

Mały, pulchny skrzat usłużnie zapalił ostatnią świecę w komnacie, po czym wycofał się ukradkiem. Dobry domowy skrzat to niezauważony domowy skrzat.
W szerokim, obitym czarnym aksamitem fotelu siedział czarodziej, którego imię napawało lękiem każdego, kto choćby w przybliżeniu miał pojęcie, do czego jego właściciel jest zdolny. Jego białe, długie palce delikatnie muskały gładką fakturę cisowej różdżki, którą trzymał, jakby od niechcenia, w lewej dłoni. Prosta, czarna szata okrywała jego szczupłą postać do samych stóp, odzianych w ciężkie buty. Niewątpliwe wrażenie, jakie robił, było niczym, gdy spojrzało się w jego oczy. Bijąca z nich czerwień odbierała odwagę nawet największym śmiałkom.
U stóp Lorda Voldemorta, na wytartym, szmaragdowo-srebrnym dywanie klęczał, opierając dłonie na podłodze, drugi mężczyzna. Oddychał głośno, z pewnym trudem, nie wznosząc twarzy zbyt wysoko. Gdyby to zrobił, można byłoby dostrzec, że na jego okolonym czarnymi, tłustymi włosami obliczu o miejsce walczyły determinacja i wyraz skruchy, ale także strach.
- Mój drogi Severusie. – Usta Czarnego Pana wykrzywiły się w pełen łagodności uśmiech, choć głos ociekał jadem w najczystszej postaci. – Zasmuca mnie niezmiernie łatwość, z jaką dopuściłeś do siebie myśl, że twój pan już nie powróci. Tak… Jestem bardzo rozczarowany.
- Jeżeli wolno, panie mój i mistrzu… - zaczął Snape, nie podnosząc głowy.
- Wolno – przyzwolił łaskawie Voldemort. – Byle bez zbędnych upiększeń. Pochlebstwa w żaden sposób nie zmienią twojej żałosnej sytuacji.
- Mój panie, wydaje mi się, że gdybyś miał zamiar po prostu mnie zabić, zrobiłbyś to w chwili, w której stanąłem przed twoim obliczem.
- Co nie oznacza, że nie zamierzam tego w ogóle uczynić. Nie pomyślałeś, że mogę lubić słuchanie tłumaczeń równie parszywych zdrajców jak ty?
- Owszem, to również może być powód przedłużenia mojego życia. Podejrzewam, że niewiele miałeś przyjemności przez ostatnie lata, mój panie…
Brwi Czarnego Pana drgnęły nieznacznie.
- Podejrzewam, że nie jest to twój zakichany interes, Severusie.
- Naturalnie, że nie – zreflektował się Snape. – Błagam o wybaczenie tego nietaktu, panie.
- Nietakt wybaczony. W drodze wyjątku.
- Tym bardziej jestem wdzięczny.
- Nie wiem, czy byłbym na twoim miejscu. Być może wyczerpałeś zapasy mojego miłosierdzia na dzień dzisiejszy.
- Nie mnie to wiedzieć, panie.
- Dobrze, dosyć tych wstępów – Voldemort pochylił się do przodu, oparł łokcie na kolanach, jednocześnie swobodnie opuszczając dłonie wciąż trzymające różdżkę, i spojrzał prosto w zimne, czarne oczy śmierciożercy. – Zdajesz sobie sprawę, że to właśnie ty, Severusie, jesteś odpowiedzialny za moje zniknięcie? To ty poinformowałeś mnie o przepowiedni. Gdyby nie twoja ingerencja, nigdy nie udałbym się do Doliny Godryka i dziś prawdopodobnie od kilkunastu lat miałbym Wyspy Brytyjskie pod kontrolą. Miałem mnóstwo czasu, by to dobrze przemyśleć i wiesz, co mi przyszło do głowy? Że pewien sprytny nauczyciel eliksirów próbował mnie oszukać.
Snape niemal bezgłośnie nabrał powietrza.
- Mój panie, wiem, że to wszystko wygląda co najmniej podejrzanie. Ale uwierz mi, gdybym mógł to przewidzieć, gotów byłbym zająć twoje miejsce bez zastanowienia.
- W to nie wątpię - Voldemort uśmiechnął się drwiąco. - Obawiam się jednak, że dałbyś sobie spokój po zabiciu Jamesa Pottera.
- Nie pozostawiłbym świadków. Misja to misja.
- Próżna dyskusja – stwierdził Voldemort. - Nie jesteśmy w stanie tego sprawdzić. Co innego mnie jednak nurtuje, Severusie. Mówiłeś, że zrobiłbyś dla mnie wszystko, prawda? Że dopiero jako śmierciożerca odnalazłeś swoje powołanie. Och, wiem, jak brzmią takie wzniosłe deklaracje po tylu latach, zwłaszcza, gdy ich autor już dawno dorósł. Ale powiedz mi w takim razie, dlaczego nawet nie starałeś się mnie odszukać? Skoro w mojej służbie było ci tak dobrze, powinieneś był zrobić wszystko, by znów do niej powrócić.
- Powinienem, panie... - Snape urwał, sprawiając wrażenie zakłopotanego. - Nie potrafię znaleźć słów, by wyrazić, jak bardzo żałuję...
- Do rzeczy. - Oczy Voldemorta rozjarzyły się w sposób nie wróżący niczego dobrego.
- Nie jestem z tego dumny, ale przyznaję, że uwierzyłem pogłoskom. Wybacz, panie, ale mieliśmy bardzo wybiórcze informacje na temat wydarzeń z owej nocy. Nie przypuszczałem... nawet teraz wydaje mi się to nieprawdopodobne... by ktokolwiek mógł przeżyć śmiertelną klątwę. Powinienem jednak wiedzieć, że ty, panie, nie podlegasz prawom zwyczajnych śmiertelników.
- A jednak Bellatrix to wiedziała – zwrócił mu uwagę Voldemort.
- Zapewniam cię, panie, sposób, w jaki Bellatrix nawoływała do poszukiwań, nie świadczył zbyt dobrze o stanie jej umysłu. Byłem pewien, że oszalała z żalu.
- A co powiesz o następnych latach? Słyszałem, że Dumbledore za ciebie poświadczył. Jak go do tego przekonałeś?
- W bardzo prosty sposób. Udałem, że żałuję mojego postępowania, że bardzo mi przykro z powodu śmierci Potterów. Jak wiesz, panie, Dumbledore ma tendencję do dawania ludziom drugiej szansy. Uwierzył, że tak po prostu przestałem nienawidzić Jamesa Pottera, nigdy nawet nie zwrócił mi uwagi, gdy robiłem wszystko, by jego syna wyrzucono ze szkoły i uprzykrzałem mu życie na wszelkie możliwe sposoby. Nawet teraz dyrektor jest przekonany, że jestem tutaj, bo on mi tak kazał.
- Mam rozumieć, że to jest powód twojego niespiesznego przybycia?
- Panie. – Snape, czując się już nieco pewniej, wyprostował się, nadal jednak klęcząc. - Przybyłem, ponieważ mnie wzywałeś. Nie chciałem jednak palić za sobą wszystkich mostów, by nie okazało się, że jako szpieg jestem dla ciebie zupełnie bezużyteczny.
Voldemort znów spojrzał mu prosto w oczy. Uważnie studiował ich wyraz, wnikając mentalnie w natłok myśli kłębiących się pod włosami hogwarckiego mistrza eliksirów. Choć szukał bardzo dokładnie, nie znalazł tam nic, co mogłoby świadczyć przeciwko Snape'owi. Już samo to wydało mu się podejrzane – ten umysł był zbyt chłodny, zbyt opanowany, za bardzo taki, jaki powinien być... Ale jeśli Snape jest takim głupcem, by okłamywać Lorda Voldemorta, prędzej czy później zapłaci za to. Chwilowo jest przydatny.
- Ach tak – odezwał się cicho Czarny Pan. - Twierdzisz więc, że wiesz coś, co mogłoby mnie zainteresować? Ostatnim razem nie skończyło się dla mnie zbyt szczęśliwie posłuchanie twojej rady. Nie ukrywam, że nie chciałbym, by podobna sytuacja miała miejsce. Zbyt dużo czasu już straciłem.
- Panie, jestem gotów przekazać ci wszystko, co wiem na temat Albusa Dumbledore'a.
- Nie wątpię w to. – Voldemort uśmiechnął się lekko. - Problem w tym, że nie tylko Dumbledore mnie interesuje. Chcę znać każdą istotną informację, dzięki której uda nam się pozbyć Minerwy McGonagall, Syriusza Blacka, Alastora Moody'ego lub któregokolwiek innego z członków Zakonu Feniksa. A skoro już jesteśmy przy Zakonie, czy się mylę sądząc, że Dumbledore już zaczął ich wzywać?
- Nie, panie. Jednocześnie ze mną wyruszył z Hogwartu Syriusz Black, by wszystkich powiadomić. Z pewnością do niektórych Dumbledore uda się osobiście.
- Czy ministerstwo już wie o moim powrocie?
- Owszem. – Snape pozwolił sobie na uśmiech. - Korneliusz Knot był w szkole podczas trzeciego zadania turniejowego. Szczęśliwie dla nas nie uwierzył Potterowi, a w takim wypadku Dumbledore ma o wiele mniejsze pole manewru. Miałem okazję poznać Knota na tyle dobrze, by nie wątpić, że bez naocznego dowodu nie zmieni swego stanowiska w tej sprawie.
- Bardzo dobrze. – Voldemort wyprostował się w fotelu. - Wręcz znakomicie, oczywiście, o ile mówisz prawdę. Kiedy powróci młody Crouch, będę mógł to zweryfikować.
W tym momencie Snape wyraźnie się zaniepokoił.
- Przebacz mi, panie, że cię o tym poinformuję, ale Barty Crouch już nie powróci. Pocałował go dementor.
- Co takiego?!
Obawy Snape'a stały się rzeczywistością – Czarny Pan wpadł we wściekłość. Jego blade palce pobielały jeszcze bardziej, gdy zacisnął je w pięści. Snape mimowolnie spodziewał się, że za chwilę tryśnie krew. 
- Jak do tego doszło? Mów, natychmiast!
- Gdy tylko Potter wrócił, Crouch odciągnął go na stronę, korzystając z zamieszania wokół martwego Diggory'ego. Nie wiem, co chciał zrobić, pewnie zabić chłopaka, bo zabrał go do zamku i zamknął się w swoim gabinecie. Dumbledore szybko to spostrzegł i poszedł za nimi. Po wyważeniu drzwi zmusił Croucha do wypicia veritaserum... i Crouch opowiedział mu o wszystkim, panie.
Snape miał duże szczęście, że Voldemort tak się wściekł i nie zaczął zastanawiać nad tym, kto przyniósł Dumbledore'owi eliksir prawdy. Gdyby się domyślił udziału Severusa, zapewne musiałby szukać sobie nowego szpiega. Na razie jednak skupiał się przede wszystkim na informacjach, które udało się zdobyć dyrektorowi.
- O co pytał? O czym wie?
Snape przekazał mu treść rozmowy, niczego nie pomijając.* Gdy skończył, Voldemort wyraźnie się uspokoił.
- Bardzo dobrze. Wygląda na to, że wszystko, o czym się dowiedział, należy już do przeszłości. Ale nie spodziewałem się, że pośle po dementora, nie spróbowawszy uzyskać jakichś dodatkowych wiadomości...
- Dementora przysłał Knot, panie, bez wiedzy Dumbledore'a. Dyrektor woli nie mieć do czynienia z dementorami, jeśli nie musi.
- Czyli Knot po raz kolejny przyszedł mi z pomocą – podsumował Czarny Pan, pogrążając się w zadumie. Barty Crouch wiedział o paru sprawach, które mogłyby zainteresować Dumbledore'a. A skoro pozwolił się złapać, narażając je na ujawnienie, to nawet lepiej, że nie jest już w stanie nic powiedzieć... Wygląda na to, że tak zwani najwierniejsi również mogą go zawieść... Czy w tej sytuacji jest jeszcze ktoś, komu on, Lord Voldemort, może bezpiecznie zaufać? Czy po prostu musi liczyć wyłącznie na siebie?
Znów spojrzał na Snape'a. Pamiętał go jako chudego wyrostka, ponad miarę zafascynowanego czarną magią. Lucjusz za niego ręczył i aż do owej Nocy Duchów sprzed trzynastu laty wyglądało na to, że słusznie... Bądź co bądź, wszyscy byli takimi samymi plugawymi zdrajcami. Nie ma sensu nikogo wyróżniać.
- Zawiodłeś mnie, Severusie. Zdajesz sobie z tego sprawę?
- Tak, mój panie.
- Minie zapewne wiele czasu, nim ponownie obdarzę cię łaską zaufania, ale jak na razie jesteś jedynym, który mówi do rzeczy. Dlatego chwilowo możesz nie obawiać się o swoją skórę, przynajmniej, jeśli chodzi o mnie.
- Panie, twa łaskawość jest wielka dla twego sługi...
- Zdaję sobie z tego sprawę. Teraz odejdź, wezwę cię, gdy będziesz mi potrzebny.
Snape wstał, skłonił się i wycofał w stronę drzwi. Gdy tylko pozostał sam, Voldemort przymknął oczy i posługując się językiem węży wezwał do siebie Nagini.
Witaj, moja kochana – wyszeptał kilka minut później, gdy olbrzymia, szara wężyca pojawiła się przy nim. Pogładził ją pieszczotliwie po łbie. W tej samej chwili do pokoju zajrzał niski, łysiejący mężczyzna z długim, spiczastym nosem.
- Panie, czy życzysz sobie czegoś? - zapytał głosem podobnym nieco do pisku przerażonego szczura.
- Zaiste. - Voldemort nie spuszczał wzroku z Nagini.- Snape się zdeportował?
- Tak jest, panie. - Oczy Glizdogona odruchowo również spoczęły na wężu. - Przybyłem zaraz po jego zniknięciu, jak sobie życzyłeś...
- Mieszka w Cokeworth, przy Spinner's End dziesięć. Pójdziesz tam i przez całe lato będziesz go obserwował. Oczywiście tak, żeby cię nie rozpoznał. Chcę wiedzieć, kto i po co do niego przychodzi i znać treść jego korespondencji. Poza tym natychmiast mi doniesiesz o każdym niezwykłym wydarzeniu, jakie będzie miało miejsce w okolicy. Snape wraca do domu za tydzień, więc masz dość czasu, by się należycie przygotować. Muszę wiedzieć, czy naprawdę przeszedł na moją stronę, Glizdogonie.
___
* Harry Potter i Czara Ognia, rozdział 35, strony 708-716

11 komentarzy:

  1. Zaglądam tu po taaaakim czasie bez internetu i jaka niespodzianka!Tym razem zapowiada się jakby jeszcze ciekawiej... No ale zobaczymy, co dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to jest, że każdy szanujący się dyktator i morderca nie ufa nikomu ze swojego otoczenia? To chyba u nich standard. Podobał mi się ten fragment o kruku. Ten ptak jakoś zawsze kojarzył mi się z Voldemortem bardziej nawet niż wąż. Ano nic. Jak dla mnie to jak zwykle świetnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Warto było czekać podobał mi się zwłaszcza opis wściekłości Czarengo Pana kiedy dowiedział się że Barty Crouch Jr. już nie wróci.Obyśmy na następny rozdział nie musieli czekać jużtak długo.Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieję, że będzie ciekawiej ;) Zamierzam posłużyć się poprzednią wersją jako takim "surowym szkieletem" dla właściwego opowiadania i naprawdę chciałabym powiedzieć, że to już ostateczna odsłona... Ale cóż, nie moja rzecz oceniać :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyba tak, i jak się okazuje, zwykle słusznie... Cóż poradzić, taka cena władzy i potęgi... ;)Ja też bardzo lubię ten kawałek z krukiem :) Pomyślałam sobie, że Voldemort ma w sobie coś z tego ptaka... Wystarczy pomyśleć, czego symbolem jest kruk - zepsucia, okrucieństwa, złości, a na dodatek jeszcze samotności i długowieczności... Wypisz, wymaluj charakterystyka naszego bohatera ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. No tak, we wcześniejszej wersji zupełnie to przeoczyłam, ale potem wydało mi się logiczne, że to Snape pierwszy musiał powiedzieć Voldemortowi, co stało się z Crouchem. A trudno sobie wyobrazić, by Voldemort zareagował na te wieści inaczej, niż wściekłością... ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Masz racje.Kiedy będzie następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  8. Łoho, widzę, że lektura Dziedzictwa pomogła mi w ogarnięciu Alki, dziękuję z góry i zapraszam na rozdział pierwszy ;)A.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie chcę się zachowywać jak głupie marudzące dziecko, ale muszę zapytać: kiedy będzie nowy rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  10. Byliście już może na Insygniach Śmierci?Kiedy będzie nowy rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  11. pamiętam, ze w poprzedniej wersji w rozmowie Snape'a i Voldemorta było coś zabawnego o skarpetkach Dumbledora...szkoda, że zostało wycięte

    OdpowiedzUsuń