niedziela, 8 listopada 2015

Rozdział dziesiąty: Przesłuchanie

Oto sówka Eufemia, która po wielu problemach dostarczyła wreszcie rozdział dziesiąty:


Eufemia otrzymała swe imię na cześć babci Harry'ego, jak zapewne się domyślacie po niedawnych rewelacjach na temat rodziny Potterów. Miała dotrzeć pięć dni temu, aby uczcić urodziny Syriusza, niestety jej się nie udało. Ale hej, dziś już jest :) I zeszliśmy do dziesięciu miesięcy, to już pewien sukces :)

Nie przedłużając, zapraszam do lektury.


- Jesteś pewien, że tak powiedziała? – zapytała wysoka blondynka w okularach na greckim nosie.
Draco kiwnął głową.
- Twierdzi, że to się nasila, gdy Aidan jest daleko.
- I wygląda gorzej niż w przypadku Vespery?
Oboje spojrzeli na pannę von Sternberg, która skuliła się w rogu kanapy, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w przestrzeń.
- Nie, aż tak źle nie jest, jeśli ma pani na myśli jej zachowanie, gdy tu dotarliśmy.
- Mów mi Anahita. No, to w takim razie nie jest najgorzej. Kiedy się zjawi, zobaczymy, czy się nie pogorszyło. – Uniosła lewy nadgarstek i zerknęła na opasujący go zegarek. – Nie spieszy jej się.
- Myśli pa… - Draco zawahał się, napotykając wzrok Anahity. – Myślisz, ze mogli ją złapać?
- Miejmy nadzieję, że nie. W każdym razie nie ma potrzeby tak tu sterczeć. Usiądź i weź coś do picia, podróż Siecią Fiuu okropnie wysusza gardło, że nie wspomnę o całej tej sadzy.
- Może najpierw wyjdę na zewnątrz, żeby oczyścić szatę? – zaproponował chłopak, z niechęcią przyglądając się ciemnym plamom na ubraniu. – Nie chcę narobić bałaganu.
- Nie przejmuj się, mam specjalny środek na takie zabrudzenia. Za chwilę wracam.
Gospodyni wyszła, a Draco rozejrzał się po pokoju. Był nieduży, mieścił poza dwiema sofami i kominkiem tylko oszkloną witrynę wypełnioną małymi posążkami i innymi bibelotami. Choć jasne i przytulne, pomieszczenie wyraźnie wyglądało na rzadko używane. Młody Malfoy wiedział coś na ten temat, w jego domu było sporo takich pokoi.
Chłopak usiadł obok Vespery, ostrożnie kładąc jej dłoń na ramieniu. Spojrzała na niego.
- Jak się czujesz?
- Nie jestem pewna. Co z Tori?
- Będzie lada chwila.
- Och… Żeby tylko nic jej się nie stało. – Beznamiętny ton głosu dziewczyny zupełnie nie pasował do wypowiedzianych słów. Eliksir spokoju musiał być bardzo silny. – Podasz mi wodę?
Draco napełnił szklankę ze stojącego na małym stoliku dzbanka i wręczył jej. Opróżniła ją prawie jednym łykiem – i właśnie wtedy w kominku pojawiły się zielone płomienie, z których wypadła Viktoria w całej swej zakopconej okazałości. Wylądowała na dywanie z dość głupią miną.
- Już myśleliśmy, że coś się stało – odezwał się Draco.
- Nic ciekawego – zapewniła, podnosząc się na nogi. – Dlaczego Vespera wygląda, jakby tłuczek uderzył ją w głowę?
- Anahita podała jej eliksir spokoju, bo chciała wracać i znaleźć Odiliona – wyjaśnił kuzyn.
- Powinnam zawiadomić rodziców – oświadczyła niespodziewanie Vespera.
- Przecież on żyje – zdumiała się Viktoria, nawet nie biorąc pod uwagę innej możliwości.
- Mogliby pomóc w bitwie.
- Gdyby Aidan potrzebował więcej ludzi, na pewno by ich ściągnął – powiedziała Anahita, wchodząc do pokoju. Zmierzyła Viktorię wzrokiem. – Co zajęło ci tyle czasu?
- Ja… - zająknęła się Black. – No wiesz, chciałam posłuchać, czy tamci nie mówią czegoś interesującego.
- Przez „tamtych” rozumiesz ludzi, którzy napadli pensjonat?
- Spokojnie, przecież oddzielała nas ściana, której nie mogli przekroczyć…
- Gdyby uznali, że ktoś się tam ukrywa, mogliby ją zburzyć. Wiesz, że nie znoszę brzmieć protekcjonalnie, ale nie było to rozsądne.
- Chciałam tylko pomóc – mruknęła Viktoria.
- Dowiedziałaś się chociaż czegoś?
Dziewczyna pokręciła głową.
- Po prostu tamtędy przeszli.
- Sama widzisz. Nie warto ryzykować głową w takich sytuacjach. Dobrze, to idziemy na zewnątrz doprowadzić was do porządku.
Draco pomógł wstać Vesperze, po czym wszyscy ruszyli na taras.
Państwo Coudenhove mieszkali w dwupiętrowym domu z tylnym podwórzem otoczonym niewysokim murem, za którym zaczynały się pola. Sąsiedzi mieszkali dość daleko, by nie zwróciły ich uwagi żadne przypadkowe zdarzenia natury magicznej, ale wystarczająco blisko, by znać się nawzajem i nie podejrzewać, że dzieli ich krok od zupełnie innego świata.
Cała trójka, z pomocą Anahity, zaczęła czyścić szaty z sadzy. Kiedy skończyli, usiedli na drewnianych stopniach tarasu pijąc sok dyniowy.
- Viktorio, chodź na chwilę. – Pani Coudenhove otworzyła przeszklone drzwi, po czym przeszła przez nie, nie czekając na dziewczynę, która jednak niezwłocznie podążyła za nią.
- Coś się stało, czy poskarżyli ci się, że rzadko zostawiamy ich samych? – zapytała Black, gdy znalazła Anahitę w przedpokoju.
- Ty mi powiedz. – Kobieta podparła się dłońmi pod boki, zapewne starając się wyglądać groźnie, ale efekt psuł zatroskany wyraz oczu. – Podobno masz jakieś problemy z nieobecnością Aidana.
- Och, to. – Viktoria uśmiechnęła się lekko. – Radzę sobie, muszę tylko ciągle być czymś zajęta.
- Tak myślałam, ale to nie działa na dłuższą metę. W końcu będziesz musiała odpocząć, i co wtedy?
Nastolatka wzruszyła ramionami.
- Aż tak daleko nie wybiegałam z planowaniem. Zresztą, nawet wy z Aymerem nie wiecie, skąd to się bierze i jak temu zaradzić, więc pozostają tylko sposoby domowe.
- Jestem pewna, że istnieje wyjaśnienie.
- Ja też, ale póki co go nie znamy. Co innego mogę zrobić? Nie mam nowych faktów.
- A Aidan?
- Po urlopie chce zrobić nowe rozpoznanie. Twierdzi, że kiedy wszyscy są skupieni na czymś dużym, jak finał Turnieju Trójmagicznego w tym czasie, kiedy to wróciło, łatwo przeoczyć coś mniej rzucającego się w oczy. Chciał się tym zająć teraz, ale udało mi się go przekonać, żeby trochę odpoczął. Oczywiście na tyle, na ile to możliwe w jego przypadku.
- Wątpię, żebyś dzisiaj narzekała na tę jego manię bezpieczeństwa.
- Niech najpierw wróci. – Viktoria zaplotła ramiona, zaciskając palce tak, że aż pobielały.
- O to się nie martw. Aymer ma mu przekazać, że dziś mamy na kolację jego ulubioną zapiekankę.
Stężała w napięciu twarz panny Black odtajała nieco.
- A tak właśnie myślałam, że coś tu znajomo pachnie.
...
Tymczasem na tarasie Draco i Vespera intensywnie zajmowali się sobą, gdy nagle przerwał im donośny trzask oraz następujący po nim okrzyk.
- A co tu się wyprawia?!
Odilion wyglądał, jakby trafił go piorun. Malfoy natychmiastowo odsunął się od Vespery – tylko trochę, ale jednak.
- No już, Lew, spokojnie. – Alex chwycił przyjaciela za ramię, wyraźnie mając za cel niedopuszczenie do rękoczynów. – A wasza dwójka mogłaby być bardziej dyskretna – zwrócił się do piętnastolatków. – Póki chowaliście się w szafie, mógł przynajmniej udawać, że nic nie widzi, a teraz będzie miał traumę.
- Nigdy nie chowaliśmy się w szafie – zaprotestował Draco.
- Po prostu weźcie pod uwagę jego zdrowie psychiczne – westchnął teatralnie Magnus, gdy Alex odprowadzał Odiliona na stronę. – Biedak może nie przeżyć następnego szoku. Zmieniając temat, gdzie jest wasz herszt?
- Słucham? – zdumiała się Vespera, wpatrując się w niego błędnym wzrokiem.
- Nie powiecie mi chyba, że to któreś z was wpadło na pomysł pójścia do jadalni.
Vespera pochyliła się ku Draconowi.
- Myślisz, że zauważyli wyłamane drzwi?
- Rozbite okna chyba bardziej rzucały się w oczy.
- Dobra, dość tego dowcipkowania, gdzie…
- Magnus! – Nagle na taras wpadła Viktoria, padając chłopakowi w objęcia. – Nic ci nie jest?
- Dziękuję, nie narzekam – uśmiechnął się Mortensen. – Nie jestem nawet w stanie nazwać tego bitwą.
- Jak to? – Dziewczyna wyprostowała się, odsuwając na odległość lekko ugiętych ramion.
- Zasadniczo była to zasadzka z niewielkim udziałem oporu, niestety większość intruzów obrała za cel pensjonat.
- Większość? – zdumiała się Black. – Było ich może czworo…
- To ciekawe, że miałaś czas liczyć. Sądziłem, że powinnaś raczej skupić się na… - urwał, bo Odilion właśnie podszedł do niej z wyciągniętymi ramionami i miną szczeniaczka, wyraźnie domagając się takiego samego powitania jak Magnus. Viktoria uściskała go, a następnie Aleksa.
- No dobra, a gdzie są… - zaczęła Angielka, ale zawahała się, jakby obawiała się, co może usłyszeć. Trudno jednak było nie zauważyć nieobecności Aidana i Aymera.
- Złapaliśmy jednego – wyjaśnił pospiesznie Alex, nie bez zadowolenia. – Powiedzieli, że go przesłuchają, ale najpierw chcą z wami porozmawiać, więc powinni być niedługo.
- W każdym razie miło widzieć, że Tori martwiła się o nas bardziej, niż te dwa gołąbki. – Odilion spojrzał znacząco na Draco i Vesperę. – Nawet moja własna siostra… Wstyd.
- Odpuść jej, jest po eliksirze spokoju – wyjaśnił Malfoy.
- A, to chyba że tak.
- A ja nie zamierzam cię obściskiwać.
- Wiesz co, zgadzam się. Wolę, jak to robi Tori.
- Poza tym nawet nie miałeś okazji do zbytniego szarżowania – zauważył Magnus.
- I całe szczęście – odetchnęła z ulgą Viktoria. – Nie znacie tych ludzi?
- Nie, i Aidan też nie. Może dowiemy się czegoś, kiedy skończą.
- Ta, bo Aidan zawsze tak dużo nam mówi… - westchnął Alex.
- Ale tym razem to nie są jego prywatne sprawy, wszyscy jesteście zamieszani – zwróciła uwagę Viktoria.
- No to szybciej po prostu zawiadomi naszych rodziców – mruknął Alex.
Viktoria parsknęła śmiechem.
- Tak krótko masz siedemnaście lat, że nie kojarzysz jeszcze, co to znaczy?
- Co masz na myśli?
- To, że informacje na twój temat nie muszą najpierw być znane twoim rodzicom.
- Och. – Aleksowi momentalnie poprawił się humor. – Nie pomyślałem o tym.
Nagle na taras wparowała Anhahita.
- Jeszcze go nie ma? – spojrzała na zegarek. – Słowo daję, ten człowiek nie wie, co to poczucie czasu. Dałabym głowę, że ma krewnych w Irlandii. – Otaksowała wzrokiem swoich gości i zamrugała. – Co tu tak stoicie? Chodźcie, kolacja czeka.
Nie zdążyli jednak zajść dalej niż na korytarz, gdy kolejny trzask oznajmił przybycie Aidana.
- Cześć – rzucił szybko na użytek Anahity wchodząc do jej domu i rozglądając się po obecnych. – Wszyscy cali? Świetnie. Muszę porozmawiać z naszymi awanturnikami, Nan.
- Wybierz sobie pokój – oświadczyła pani Coudenhove. - Tylko nie sypialnię, tam jest mnóstwo ubrań – dorzuciła mimochodem.
- Potrafiłbym żyć bez tej informacji – zapewnił Valerious, unosząc znacząco brwi, po czym chwycił siostrę za nadgarstek i skinął na Draco i Vesperę, aby poszli za nim.
Wrócili do pokoju z kominkiem; trójka piętnastolatków zajęła miejsca na sofie, czekając, aż Aidan zamknie drzwi.
- Zdajesz sobie sprawę, jakie to było niemądre?
Oczy wszystkich automatycznie skierowały się na Viktorię, do której najwyraźniej było skierowane to pytanie. Sama zainteresowana wzruszyła ramionami.
- Pewnie. Dotarło to do mnie, kiedy szyba się rozpadła.
Chłopak westchnął, siadając na podłokietniku wolnej sofy.
- Dlaczego w ogóle nie jestem zdziwiony?
- Cóż, masz już osiem lat doświadczenia – podsunęła gorliwie siostra.
- Dziewięć – poprawił z uśmiechem.
- Pierwszy rok się nie liczy – oświadczyła, nieco naburmuszona. Zawsze zazdrościła mu, że spędził z ojcem więcej czasu niż ona, i w dodatku to pamiętał. Ale ostatecznie to nie była jego wina.
- To ty tak twierdzisz, ja swoje widziałem już wtedy.
Draco czujnie nadstawił ucha. Doskonale pamiętał, jak długo Viktoria mieszkała z bratem, i na pewno nie było to dziewięć lat. Dziewięć lat temu nie mieli jeszcze pojęcia o istnieniu Aidana… Zanim jednak otrząsnął się po tej zagadkowej wymianie uwag, Valerious powrócił do ofensywy.
- Tak czy inaczej, co masz na swoją obronę?
- Spanikowałam – przyznała zaskakująco otwarcie. – Ale udało nam się uciec.
- Dzięki drzewu pani Magrety.
- I temu, że pamiętałam, jak je aktywować – zauważyła, nie bez zadowolenia.
- To był w tym jakiś plan? – wtrącił zdumiony Draco, przekonany, że działania jego kuzynki nie tylko były spontaniczne, ale też nie do końca uświadomione.
- No, tak z grubsza – stwierdziła uczciwie. – Znajomość terenu zawsze pomaga w przypadku konfrontacji z przeciwnikiem. Ale przynajmniej zapamiętałam parę rzeczy.
- Na przykład? – zainteresował się Aidan.
- W środku było ich czworo. – Viktoria zaczęła mówić powoli, starając się przywołać jak najwięcej szczegółów. – Trzech mężczyzn i kobieta. Przywódca odsłonił twarz, tak bardzo się nie wyróżniającą, że było w tym coś podejrzanego. Powiedziałabym, że nie miał zamiaru wypuszczać nas żywych, ale pozostali pozakrywali się chustami… więc albo był nieostrożny, albo zrobił to celowo. Padły dwa imiona: Jari i Saima. Facet, który wpadł do jadalni przez okno, miał coś dziwnego z oczami… Wyglądały tak… jak pozbawione źrenic… ale może były po prostu takie ciemne. Wydawali się kogoś szukać, ze wskazaniem na mnie, ale nie byli co do tego pewni, więc chcieli zabrać nas wszystkich. Twierdzili, że mają dość miejsca… i że nie jestem do kogoś podobna. Wiedzieli też, kim jest Draco – dodała lekko drżącym głosem – a przynajmniej skąd przyjechał… wygląda na to, że osoba której szukają jest z nim w jakiś sposób powiązana… albo z Anglią…
- Jak sobie radzili w działaniu? – podsunął Aidan, który dotąd słuchał jej bez żadnej reakcji.
- Póki wszystko szło po ich myśli byli dobrze zorganizowani, chociaż zapomnieli, że jeśli zmuszasz kogoś do odłożenia broni, należy też usunąć ją z zasięgu. Przywódca zapomniał też zabrać różdżkę Vesperze, którą wziął za zakładnika, i nie przewidział, że zaatakuje go z pięści. Nie poradzili sobie z drzewem i przeszli do takiego rozproszenia, że uciekliśmy bez szwanku.
- Amatorzy – podsumował Aidan. – Po jakimś treningu, ale bez większego doświadczenia. Zauważyłaś coś jeszcze?
Pokręciła głową.
- Jakim cudem zapamiętałaś tyle rzeczy? – zdumiał się Draco.
- Jest przeszkolona – oświadczył Valerious. – Odpowiednio skupiona osoba zauważy więcej szczegółów niż inni, nawet w stresującej sytuacji. Chciałbyś coś dodać?
- Yyy… - zawahał się Malfoy. Pewna okoliczność nie dawała mu spokoju, i zapewne tylko dlatego był w stanie uzupełnić relację Viktorii. – Pamiętam, że tylko ten, który dowodził, miał różdżkę. Chyba, że pozostali ich nie wyjęli, ale gdy uciekaliśmy, nie padły żadne zaklęcia.
- Faktycznie – zgodziła się panna Black, uśmiechając się do kuzyna. – Wypadło mi to z głowy.
- Interesujące spostrzeżenie – pochwalił Aidan. – Nie jesteś przyzwyczajony do nieposiadania różdżki, prawda?
- Rzadko mi się zdarza jej nie mieć przy sobie, odkąd skończyłem jedenaście lat – przyznał Draco.
- Na szczęście dla ciebie. Vespero?
- Byli prawie tego samego wzrostu – zakomunikowała dziewczyna. Tylko ona miała możliwość przyjrzeć się dwojgu obcych, którzy stali za plecami Draco i Viktorii. – Troje pozostałych. Wszyscy z włosami ciemnoblond i tymi wielkimi chustami na połowie twarzy. Oczy mieli identyczne, bardzo ciemne. Może są rodzeństwem. I nie nosili szat czarodziejów, tylko te śmieszne mugolskie spodnie. Dziwne. Ja bym czegoś takiego nie założyła.
- Nie wątpię – uśmiechnął się Aidan. – To wszystko, co pamiętacie? – Powiódł wzrokiem po ich twarzach, ale nikt nie zaprzeczył. - Świetnie, bardzo mi pomogliście. Zostaniecie z Nan, dopóki nie wrócę. Podwórze z tyłu jest bezpieczne, ale nie wychodźcie przed dom, tam nie działają zaklęcia ukrywające.
- Hej. – Viktoria chwyciła go za rękaw, zupełnie odruchowo. Spojrzała mu w oczy. – Nie wracaj późno, dobrze?
- Dlaczego cię nagle naszło na obietnice? – zapytał, nieco zdziwiony.
- Po prostu nie chcę, żebyś się włóczył po nocy – odparła na wpół żartobliwie, jednak ton głosu zdradzał niepokój. Od tamtej pamiętnej nocy, gdy Voldemort nie dotrzymał słowa, Aidan i Viktoria bardzo rzadko zobowiązywali się werbalnie z obawy, że pójdą w jego ślady – jednak wzmożony lęk dziewczyny wziął górę.
- Nie obiecuję… ale raczej nie musisz się o to martwić, Księżniczko.
...
Opleciona drutami żarówka kołysała się pod sufitem, oświetlając słabym blaskiem wnętrze niewielkiego, niemal pustego pomieszczenia. Przy ścianie siedział jasnowłosy mężczyzna; nazywał się Tytus i niespecjalnie to imię lubił. Oczy miał przesłonięte opaską, nadgarstki i kostki skrępowane razem mocnym sznurem. Właściwie „siedział” było dość nieadekwatnym stwierdzeniem, gdyż wiercił się niespokojnie, próbując oswobodzić. Powtarzał jakieś słowa przez zaciśnięte zęby, ale jeśli były to zaklęcia, żadne nie zadziałało.
W pewnej chwili drzwi się otworzyły, a związany mężczyzna zastygł, nasłuchując. Ktoś podszedł do niego niespiesznym krokiem, po czym zatrzymał się. Odgłosy wskazywały na to, że przybysz usiadł na ziemi, a kiedy umilkły, opaska zasłaniająca oczy pojmanego sama się rozwiązała i spadła na podłogę. Tytus podniósł głowę – naprzeciwko niego faktycznie ktoś siedział. Młody brunet mniej więcej w jego wieku, na oko niegroźny. Był jednym z tych, którzy schwytali go w zasadzkę w lesie.
- Przepraszam za te niedogodności – powiedział Aidan, uśmiechając się uprzejmie. – Mam nadzieję, że nie masz mi ich za złe w sytuacji, gdy zostałeś pochwycony podczas wtargnięcia na cudzą posiadłość.
W związku ze swoim obecnym położeniem Tytus oczekiwał wielu rzeczy, ale z pewnością nie swobodnej pogawędki. Pomyślał, że zagra w tę grę, by zyskać na czasie.
- Mam to rozumieć jako wyjątkową gościnność? – zapytał głosem o całkowicie odmiennym tonie niż jego przedmówca.
- Cóż, w Stanach najprawdopodobniej zostałbyś z miejsca zastrzelony – oznajmił Valerious.
- Zastrze… co?
- Och, tamtejsi czarodzieje mają tendencję do kupowania mugolskiej broni palnej i korzystania z niej na mugolskich zasadach. Zastrzelenie to jak trafienie śmiertelną klątwą, tyle że czasem ofierze udaje się przeżyć. Dość wygodne w sytuacji, gdy Avada kedavra jest wciąż nielegalna, a ktoś ci włazi na podwórze.
Mężczyzna zlustrował Aidana wzrokiem, jakby w oczekiwaniu potwierdzenia, że to żart, nic takiego jednak nie dostrzegł.
- Faktycznie ciekawe – przyznał, zdradzając brak niechęci do mugolskich wynalazków. – Ale co to ma ze mną wspólnego?
- Nic, o ile nie planujesz przeprowadzki za ocean. Mając takich towarzyszy jak ty, na pewno bym to rozważył.
- Nie rozumiem…
Uśmiech Aidana ustąpił miejsca wyrazowi współczucia.
- Przykra sprawa, ale wszyscy uciekli. Nawet nie próbowali cię odbić.
- Na razie.
- Aha, bo przecież wiedzą, gdzie dokładnie teraz jesteś, tak? Przetransportowaliśmy cię z Arjeplog jakiś czas temu.
Na twarzy Tytusa pojawił się cień niepokoju. Valerious jakby nic nie zauważył.
- Chciałbym dowiedzieć się paru szczegółów dotyczących dzisiejszego popołudnia i mam nadzieję, że mi w tym pomożesz.
- Powiem tak… Chrzań się.
- I po co zaraz tak agresywnie? Możemy się przecież porozumieć. – Auror lekko zmrużył oczy. – W ten czy inny sposób. – Na chwilę zamilkł, wpatrując się intensywnie w siedzącego naprzeciwko mężczyznę. – Nie jest trudno domyślić się, kto był waszym celem. Twoi towarzysze postąpili jednak bardzo nierozsądnie zakładając, że dziecko nie będzie w stanie się obronić. Chciałbym wiedzieć, kto wpadł na tak idiotyczny pomysł, biorąc pod uwagę konsekwencje.
- Jakie konsekwencje? – Ton więźnia wyraźnie sugerował zaniepokojenie.
- Och, daj spokój, na pewno ci powiedzieli. Przecież tylko szaleńcy by się na to poważyli.
- Ja… ja nawet nie wiem, kim ona jest. – Zaniepokojenie powoli przechodziło w panikę. – Mieliśmy rozkaz dostarczyć ją we wskazane miejsce i tyle. Nikt nie spodziewał się przeszkód większych niż magiczna ochrona.
- No tak, bo za barierą wcale nie miało być doświadczonej czarownicy, aurora i paru dobrze wyszkolonych uczniów Durmstrangu. Faktycznie, gdybym był na twoim miejscu nie wiedząc o tym, nie pomyślałbym, że będą jakiekolwiek kłopoty.
Nastąpiła dłuższa cisza, po której Aidan wywnioskował, że może kontynuować.
- Nie myśl, że nie wiem, jak to jest zawieść się na przyjacielu – dodał, mimowolnie używając nieco już zapomnianego tonu z lekką nutą rozczarowania. – Paskudna sprawa. Wydaje ci się, że są jak bracia lub siostry z wyboru, ale niektórzy z nich mają tendencję do wymierzania różdżki w twoje plecy.
Tytus milczał, jednak pogłębiające się przygnębienie na jego twarzy sugerowało, że Aidan jest na dobrej drodze. Grupa, do której należał pojmany, najwyraźniej zakładała solidarność między swymi członkami, jednak w rozgrywającej się na ich oczach praktyce owo założenie konsekwentnie upadało.
Valerious dał mu jeszcze chwilę na przyswojenie sobie tego.
- Nie mogli uciec… Po prostu sądzą… wiedzą, że sobie poradzę. Będą na mnie czekać w umówionym miejscu.
- Ciekawe, jak długo. Tydzień? Miesiąc? Nie sądzę.
- Nie ma sensu mnie tu trzymać – przekonywał Tytus. – Nic nie wiem o dziewczynie ani o tym, po co im potrzebna.
- A kto wie?
- Facet który dowodzi – odparł, zadowolony z tak ogólnego opisu.
- Ach, on. Przeciętny wzrost, twarz niemożliwa do zapamiętania, pospolity ubiór. Tak, z nim może być problem. Łatwiej będzie wytropić dhampiry.
Twarz więźnia stężała z przerażenia. Spróbował się opanować, ale było już za późno.
- O… o czym mówisz?
- Daj spokój. Jari, Saima i ten trzeci… Chusty były zbyt oczywiste, dhampira najłatwiej rozpoznać po ukrywaniu zębów. Chociaż oczy też zrobiły swoje. Co ci, na Merlina, strzeliło do głowy, żeby się zadawać z półwampirami?
Tytus zaklął w duchu. Nie tylko wiedział o dhampirach, ale też znał imiona. Nie jest dobrze, o nie.
- Nie twoja sprawa – burknął.
- Nie, oczywiście. Raczej ministerstwa. Ciekaw jestem, co Wydział Nadzoru Wampirów powie na troje mieszańców biorących udział w próbie porwania. A ktoś z Wizengamotu zapewne poprosi cię o wyjaśnienia, jaki był twój udział. Mają legilimentów i veritaserum, nie będą się patyczkować.
Wspomnienie o umiejętności potocznie (i błędnie) zwanej czytaniem myśli oraz o eliksirze prawdy działało w większości cywilnych przypadków, z którymi Aidan się spotykał. Ludzie, którzy nie mieli nic rzeczywiście poważnego do ukrycia, nie zawracali sobie zwykle głowy gdybaniem, czy można oszukać którąś z tych metod, a najgroźniejsi przestępcy zazwyczaj wiedzieli, jak to się robi.
- Dobra – poddał się Tytus. – Powiem ci, co wiem, ale nie ma tego dużo.
- Pracujesz dla wampirów czy należysz do ich społeczności?
- Jestem najemnikiem. Zaproponowały mi sporo złota za tę akcję. Nie sądziłem, że wampiry dysponują taką gotówką.
- Niektóre owszem – przyznał Valerious.
- W każdym razie chodziło o dziewczynę. Blondynka, dość wysoka, Angielka. Mówi z pretensjonalnym brytyjskim akcentem. Podobno był z nią kuzyn, bardzo do niej podobny. Miała zostać dostarczona do wampirów, nie wiem po co. Zjeść jej raczej nie chciały, za dużo zachodu z barierą i wszystkim…
- Skąd wiedzieliście, że była w Arjeplog?
- Obserwowaliśmy ją od Kopparberg, podobno jeździ tam co roku. Ktoś podsłuchał, że później razem z przyjaciółmi wybiera się do tamtego pensjonatu.
- Dlaczego nie próbowaliście jej porwać podczas wyścigów?
- Chcieliśmy, ale nawet na chwilę nie schodziła na stronę. A w tłumie pełnym czarownic i czarodziejów nigdy nie wiesz, kto i kiedy porazi cię zaklęciem.
Aidan znał tę zasadę, z tym że na ich miejscu umiałby ją wykorzystać na swoją korzyść.
- Które wampiry cię wynajęły?
- No… tak po prawdzie to nie wiem. Spotkałem tylko tych, którzy byli w pensjonacie, i jeszcze jednego, który dogadał całą sprawę.
- Skąd wiesz, że to wampir?
- Bo widziałem jego kły.
- Półwampiry też je mają.
- A to jakaś różnica? – Tytus wzruszył ramionami. – Wampir czy pół, na jedno wychodzi.
Valerious darował sobie wyjaśnianie różnic.
- Znasz jego nazwisko?
- Nie.
- I powiedziałbyś dokładnie to samo, gdybyś je znał.
- Naprawdę nie wiem. Teraz na pewno mi nie zapłaci, nie mam powodu, by go kryć.
- Może w takim razie pamiętasz cechy szczególne?
- Płaszcz z kapturem raczej to uniemożliwił, zobaczyłem tylko pół twarzy.
- Kim był mężczyzna, który dowodził akcją?
- Nie mam pojęcia. Dołączył razem z półwampirami. Znaliśmy tylko imiona, ale nawet nie wiem, czy są prawdziwe.
- Zaryzykuję.
- Więc Jari, Saima i Aksel, to wampiry. Przywódca nazywa się Thore, a dwóch pozostałych – Gunnar i Eskil.
Aidan milczał, tylko się w niego wpatrując. Dość szybko zaczęło to deprymować więźnia.
- Hej, możesz mi odczepić ręce od kostek? Cholernie niewygodna ta pozycja.
- Jasne. – Valerious machnął róźdżką, a więzy rozdzieliły się, pozostając jednak na swoich miejscach. – Cóż, to chyba tyle na dziś. – Auror podparł się na dłoniach i niespiesznie wstał.
- Dlaczego „na dziś”? Powiedziałem ci wszystko, co wiem.
- Niezupełnie – sprostował brunet. – Powiedziałeś mi to, co mnie dotyczy. Reszta leży w gestii ministerstwa.
- Nie mam ochoty rozmawiać z ministerstwem o mojej robocie – burknął Tytus.
- Obawiam się, że będziesz musiał. Mogę być na urlopie, ale wciąż dla nich pracuję.
- Nie możesz mnie po prostu wypuścić?
- Nie. Ale nie przejmuj się, nie zostaniesz tu długo.
...
Na zewnątrz czekał na niego Aymer, swobodnie oparty o ścianę niewielkiej szopy stojącej w środku lasu po przeciwnej stronie Arjeplog niż pensjonat.
- I jak? – zainteresował się doktor.
- Poza tym, że z pewnością chodziło o Viktorię? Głównie bzdury, mógł je wymyślić na poczekaniu. Za bardzo był skłonny do ujawniania imion.
- Możesz wystąpić o zgodę na przesłuchanie go pod wpływem veritaserum.
- Nie chcę mieszać ministerstwa w tę sprawę. On nie ma ochoty z nimi gadać, więc jeśli zobaczy, że mu tego oszczędziłem, powinien wyjawić nieco więcej.
- Albo właśnie wymyśla kolejną bajeczkę. – Aymer wydawał się dość sceptyczny. – Nie pomyślałeś, żeby spróbować… ehm… zweryfikować jego słowa?
- Nie zamierzam tego robić – oświadczył spokojnie auror.
- Słuchaj, naprawdę rozumiem dlaczego, ale chodzi przecież o Viktorię. Gdybym to ja został nauczony takiej przydatnej umiejętności, na pewno bym z niej skorzystał w tej sytuacji. Że nie wspomnę o paru innych.
- Do tej pory radziłem sobie bez grzebania ludziom w głowach i wolałbym, aby tak pozostało. Oraz inne przyczyny o podłożu etycznym.
- Lub też obawa, że staniesz się bezwzględnym, amoralnym manipulatorem niczym pewna osoba, której nazwiska ani stopnia pokrewieństwa nie wymienię?
- Pękam ze śmiechu, jak łatwo możesz zauważyć.
- Nie zamierzałem cię rozbawić. A tak na marginesie, o co chodzi z tym młodym Malfoyem?
- Mianowicie? – Aidan przechylił lekko głowę.
- Od śmierci twojego dziadka sprzeciwiałeś się wszelkim spotkaniom Viktorii z rodziną, a teraz zapraszasz młodego do siebie. Przeoczyłem jakieś wzniosłe wydarzenie?
- Nie… to znaczy, nie jestem pewien, czy ja nie przeoczyłem.
- I chłopak miałby ci to uświadomić?
- Raczej jego ojciec. Próbowałem się skontaktować z Kadmą, ale chwilowo jest niedostępna, zresztą wolę nie ograniczać się do jednego źródła informacji.
- Czekaj… - Doktor Coudenhove spojrzał na przyjaciela zaniepokojony. – Lucjusz i Kadma… Chyba nie przypuszczasz…
- Na razie to tylko przeczucie wywołane zbiegiem okoliczności. Być może zupełnie przypadkowym.
- Oświeć mnie.
- Karkarow nie wrócił do Durmstrangu po Turnieju Trójmagicznym.
- Wiem, wszystkie dzieciaki w wieku szkolnym o tym plotkują.
- Przyrodni brat Nerissy był w Hogwarcie podczas turnieju. Przekazała mi pogłoskę, jakoby morderstwa dokonał Voldemort.
- Zza grobu?
- Jak mówię, to pogłoska. Żaden z naszych reprezentantów w nią nie wierzy. Fakty są takie, że Harry Potter aportował się przed całą widownią z martwym ciałem kolegi wrzeszcząc, że Voldemort wrócił.
- A Harry Potter nie jest wiarygodny, bo…
- Bo dzieciaka nie znam. Nie mam pojęcia, czy można mu wierzyć, zwłaszcza, że krążą opowieści o jego niestabilności psychicznej. Wiadomo, co mu zrobiła śmiertelna klątwa, skoro nie to, co powinna? W dodatku oberwał w głowę. Sam mógł zabić Diggory’ego.
- Po co?
- Nie wiem… ale trzy lata temu w Hogwarcie ukrywano Kamień Filozoficzny.
- Sporo masz jeszcze tych ciekawostek w zanadrzu? – uśmiechnął się Aymer.
- Jeden z nauczycieli próbował go ukraść, ale zginął. Jedynym tego świadkiem był Potter, i znów, jak mówi Draco, powołano się na Voldemorta. Nie przypomina ci to czegoś?
- Grindelwald i śmierć dyrektora?
- Dokładnie. Grindelwald umknął, zanim ktokolwiek zdążył go zapytać o przebieg wydarzeń, ale i tak był już wydalony, nie miał po co zostawać. A w przypadku Pottera to już trzecia sytuacja, gdy ktoś ginie, a on wychodzi bez szwanku. I o ile za pierwszym razem Voldemort na pewno był zaangażowany, to dwa pozostałe brzmią nieco naiwnie. Bajki dla dzieci nieoswojonych ze śmiercią.
- Był zbyt dużym zagrożeniem, by zignorować możliwość jego powrotu.
- Więc dlaczego rząd nic w tej sprawie nie robi? Dumbledore może być najpotężniejszym żyjącym czarodziejem, ale i on ma swoje na sumieniu. Z jakiegoś powodu nie powstrzymał Grindelwalda wcześniej. Do licha, był nauczycielem mojego ojca i w żaden sposób na niego nie wpłynął, poza oczywistym wywołaniem jego nienawiści. Coś jest z Potterem nie tak, a Dumbledore to kryje.
- Brzmisz, jakby przemawiała przez ciebie Viktoria.
- Żartujesz? – Valerious zaśmiał się, zupełnie niewesoło. – Ona uznałaby, że Potter jest absolutnie wiarygodny.
Doktor westchnął ciężko.
- Nie powiedziałeś jej.
- Po co? Nabrałaby fałszywej nadziei.
- To nieco kłóci się z waszą zasadą mówienia sobie o wszystkim.
- Po prostu opowiem jej o tym mając pewność, że to bzdura. Wiesz, jaka ona jest, wszystko potrafi uargumentować tak, by pasowało do jej teorii. Chcę jej oszczędzić rozczarowania, więc najpierw to dokładnie sprawdzę.
- Bez przekonania.
- Raczej z obawą. I… jest jeszcze coś.
- Śmiało – zachęcił Coudenhove.
- Kilka dni temu spotkałem chłopca. Został porwany przez masowego mordercę, na szczęście pojawiłem się na czas. I ten chłopiec opisał mi sen, który miał – o mnie, zanim się spotkaliśmy. Nieznajoma kobieta powiedziała mu w tym śnie, że ktoś, kogo straciłem, powrócił i czeka na mnie.
- Co wcale nie brzmi upiornie. Poza tym nie jesteś wielkim zwolennikiem przepowiedni.
- Chłopak miał oczy Bastiena.
- Bastien nie miał dzieci.
- Jego siostra je ma. Nigdy nie widziałem żadnego z nich, ale potem zobaczyłem nazwisko chłopaka na papierach, które podpisywałem. Nazywa się Sebastien Fersen.
- I chłopak odziedziczył dar?
- Ma jakieś siedem-osiem lat. Nie wymyśliłby czegoś takiego, nie znając ani mnie, ani mojej historii.
- Skąd wiesz, że nie znał?
- Ponieważ osoby, które znają ją w całości, są albo były, godne zaufania.
- I jego słowa nie dają ci spokoju, bo myślisz, że to może być Voldemort?
- Stawiam raczej na Tidala, zważywszy na moje ostatnie spotkanie z panią Brynjolf. Ale kretyński głos z tyłu głowy co jakiś czas sugeruje, że może jednak jest inna opcja.
- Tidal wrócił?
- Nie. Hedra.
- I rodzina życzyłaby sobie, byś ją przyjął z powrotem?
- Pani Brynjolf na pewno, dała mi to dość jasno do zrozumienia. Ale jestem przekonany, że za chwilę usłyszymy i o nim, więc wszelkie plany rodziny będą musiały popaść w niepamięć.
- Nie doceniasz Brynhildy Brynjolf.
- Ależ doceniam. Nawet nie wiesz, jak bardzo.
- Liczysz, że będzie cię informować o poczynaniach Hedry?
- Na pewno powie mi więcej, niż sama Hedra.
- Tu masz rację. A wracając do twojego ojca… jeżeli on wrócił…
- Wypluj to, Aymer.
W tej samej chwili dobiegł ich głuchy odgłos z wnętrza szopy. Spojrzeli na siebie odruchowo, po czym wbiegli do środka.
Tytus leżał na podłodze, przekręcony na bok. Twarz miał wykrzywioną, oczy półprzymknięte. Obok jego skrępowanych dłoni leżała mała foliowa torebka, z której wypadło kilka ciemnoczerwonych jagód.

4 komentarze:

  1. Sówko Eufemio, kocham cię nad życie. <3 Ciebie i mój dodatkowy zmysł wyczuwania nowych rozdziałów.
    Widzę, że czai się tu niezła historia kryminalna utrzymana w magiczno-skandynawskich klimatach. Veldig bra!

    To jaki jest nasz następny docelowy termin? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję zmysłu :D (Eufemia przycupnęła na gzymsie kominka, kręcąc główką z zadowolenia)

    Może być, ostatnio przeczytałam dwa pierwsze tomy Cormorana Strike'a i mogłam się podświadomie zainspirować ;) W każdym razie kryminał brzmi lepiej niż obyczajówka bez akcji :P

    Ach, moja droga, żebym to ja wiedziała... Mam nadzieję, że krótszy niż teraz :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Całkiem fajne, oby tylko tak dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mistress Vanity11 marca 2016 01:25

    Oho, dawno Cię nie było, myślałam, że już nie zaglądasz :) Bardzo miła niespodzianka.

    OdpowiedzUsuń