Odilion zajął drugie łóżko
w gościnnej sypialni, gdy upewnił się, że Draco nie ma nic
przeciwko temu.
- Nie ma problemu - uspokoił go
Malfoy, gdy dziewczyny poszły już do pokoju Viktorii. - W szkole
śpię w jednym dormitorium z pięcioma innymi chłopakami.
- Tak słyszałem, ale rozumiem
potrzebę prywatności. Tori mówi, że w razie czego pokój Aidana
jest chwilowo wolny.
- Jeśli chrapiesz, po prostu uciszę
cię zaklęciem.
- Słusznie. - Odilion opadł na
łóżko i wyciągnął się na nim, zakładając dłonie pod głowę.
- Widzę, że masz dość luźne podejście do szkolnych zakazów.
Ale w porządku, nie doniosę na ciebie. My, czystokrwiści, musimy
trzymać się razem, bo pojedynczo nas wytępią albo wchłoną.
- Miło wiedzieć, że jest nas
więcej, niż myślałem.
- W skali kraju rzeczywiście może
to wyglądać nieciekawie, ale nie ma co tracić nadziei. Małżeństwa
z cudzoziemcami to nie taka głupia sprawa. Próbowaliście?
- Jasne. Nasze nazwisko
ma francuski rodowód, ale choć od wielu pokoleń mieszkamy na Wyspach, bywały u nas i zagraniczne mariaże. Na przykład moja babka od strony ojca była Austriaczką.
- Żartujesz! Moja rodzina oryginalnie pochodzi z Austrii!
- Przypominasz raczej Azjatę niż
Nordyka - zauważył Draco, siadając na swoim łóżku.
- Rodzina mojej matki wywodzi się z
północnej Rosji, jej geny okazały się silniejsze niż ojca, choć mieliśmy sporo germańskich wpływów. W
Durmstrangu nietrudno o obcokrajowców, chociaż, naturalnie, nie
mogę ci zdradzić, która narodowość jest tam gospodarzem.
- Wiem, słyszałem, że to
tajemnica, którą przysięgacie zachować zaraz po przybyciu do
szkoły. A co by się stało, gdyby ktoś ją wyjawił?
Odilion uśmiechnął się znacząco.
- Wtedy dopadłby go Jastrząb.
- Macie w zamku jastrzębie tresowane
do zabijania? - Malfoy obrzucił towarzysza zdumionym spojrzeniem.
- W żadnym razie. Jastrząb to
jedyne znane imię założyciela Durmstrangu. Według przekazów
otrzymał wizję od bogini Freyi, która nakazała mu odnaleźć
pięciu innych czarodziejów i wraz z nimi założyć szkołę magii
we wskazanym miejscu. Mówią, że Jastrząb strzeże Durmstrangu
nawet po śmierci, ilekroć bowiem pojawiało się zagrożenie życia
uczniów lub ujawnienia tajemnic instytutu, interweniowało coś,
czego nie można było do końca wyjaśnić. I nie było całkowicie
bezpieczne. Ostatnim razem taka sytuacja miała miejsce jeszcze za
Grindelwalda, który nie chciał się pogodzić z wydaleniem. Silne
magiczne wibracje wstrząsnęły całą szkołą, wciąż żyją
ludzie, którzy je pamiętają. I wszyscy zgodnie twierdzą, że to
nie była moc, jaką byłby w stanie ujarzmić człowiek. Co naprawdę
się wydarzyło, wiedzieli tylko Grindelwald i ówczesny dyrektor,
którego znaleziono martwego.
- O ile nie zabił go Grindelwald.
- Może i tak, ale dlaczego w takim
razie nikt go za to nie ścigał? Morderstwo to w Durmstrangu bardzo
poważna sprawa. Takie jest prawo Jastrzębia.
- A co w takim razie z Magnusem?
- O tym też słyszałeś? - Odilion
uśmiechnął się lekko. - Wiesz co, znam Magnusa od lat i schlebiam
sobie, że dość dobrze. Ale o okoliczności tej jednej sprawy nigdy
go nie pytałem.
- Dlaczego? - zdumiał się Malfoy.
- Bo to taki typ człowieka, którego
zwyczajnie się o podobne rzeczy nie pyta. Sprawa została zamknięta
i jest świetnym tematem do żartów, ale gdyby okazał się
mordercą, nie chciałbym o tym wiedzieć.
Draco zastanowił się nad tym,
i natychmiast przyszedł mu do głowy Aidan. Pod
żadnym pozorem się mu nie narażaj.
Dlaczego? Był aurorem i absolwentem szkoły czarnej magii, ale czy
to wszystko?
I czy naprawdę chciałby znać
odpowiedź na to pytanie?
- Ale są rzeczy, które chciałbym
wiedzieć - odezwał się ponownie Odilion, wyrywając Dracona z
zamyślenia. - Na przykład, czy nie odniosłem mylnego wrażenia
sądząc, że interesujesz się moją siostrą.
- No cóż... Nie. Bardzo mi się
podoba. To jakiś problem?
- Nie, w porządku. Tylko żeby ci
nie przyszło do głowy zaglądać do niej, kiedy zasnę - ostrzegł,
uśmiechając się w sposób właściwy wyłącznie starszym braciom
- i nie wróżący niczego dobrego.
- Och, jasne. O ile ty nie zapomnisz,
że moja kuzynka jest już właściwie mężatką.
- Znam się na ślubnych kontraktach.
Ale mimo całego mojego szacunku dla tradycji, nigdy bym nie chciał,
żeby rodzice wybrali mi przyszłą żonę. Dlaczego Tori ma
kontrakt, a ty nie? Przecież wychowywaliście się razem.
Draco wzruszył ramionami.
- Nie znam szczegółów, ale ojciec
chciał zabezpieczyć jej przyszłość. Bogata dziewczyna to łakomy
kąsek dla wielu karierowiczów. Wiem, że dla obu stron kontrakt
jest wysoce satysfakcjonujący.
- Mówisz o Viktorii i jej
narzeczonym, czy o opiekunach, którzy zawierali kontrakt?
- Nie przypominam sobie, by
którekolwiek z nich narzekało.
- Ja tam sądzę, że to bzdura, i
tyle. Powinna mieć wolność wyboru.
- Ma prawo zerwać kontrakt do
siedemnastych urodzin bez konsekwencji.
- Naprawdę? - Odilion wydawał się
zaskoczony. - Nigdy o tym nie wspomniała.
- Najwidoczniej nie zamierza z tego
prawa skorzystać.
- Ale jest jakaś nadzieja. - Von
Sternberg wyraźnie poweselał.
- Jeśli będziesz się w to wtrącał
- oświadczył Draco ostrzegawczym tonem - możesz naprawdę
pożałować. I to nie jest żart.
- Wiesz co, w życiu nie spotkałem
kogoś tak irytującego, jak ty, panie Malfoy.
- I nawzajem, panie von Sternberg. -
Draco wszedł do łóżka, przykrywając się kołdrą.
- Niech ci się przyśnią wesołe
elfy.
- A tobie śliczne motylki.
Każdy z nich zasypiał w
przekonaniu, że absolutnie nie jest do tego drugiego podobny i
obydwaj się mylili. Co z dużym prawdopodobieństwem uczyni z nich
bardzo dobrych przyjaciół.
- Myślisz, że się nie zabiją? -
zapytała z troską Vespera.
Siedziały na łóżku Viktorii,
przebrane w długie, jedwabne koszule nocne i szykowały się do snu.
Vespera oswobadzała swoje włosy z wszelkich ozdób, podczas gdy
Viktoria zaplatała sobie warkocz. Dejmos tymczasem zwinął się w
koszyku, stojącym tuż przy drzwiach.
Łóżko panny Black było na tyle
szerokie, by wygodnie zmieściły się na nim dwie osoby. Uparła się
przy nim, gdy wraz z bratem urządzała ten apartament, znając już
specyfikę prostych, niemal spartańskich posłań szkolnych. Poza
tym obszerne łoże nasuwało jej miłe wspomnienia wyniesione z
dworu Malfoyów, który nieodmiennie kojarzył jej się z
bezpieczeństwem, a właśnie tego najbardziej potrzebowała w tamtym
czasie.
- Bez obaw, skarbie - zaśmiała się
Viktoria. - Żaden z nich nie ma specjalnie morderczych skłonności.
Chyba, że nie wiem czegoś na temat Lwa.
- Czasami mam wrażenie, że znasz go
lepiej, niż ja - zauważyła Vespera.
- Być może to przywilej
bezstronnego obserwatora. Wśród najbliższych często przymyka się
oko na niektóre rzeczy, a potem się o nich zapomina. Ja mam to samo
z moim bratem.
- Na przykład?
- Na przykład wielu ludzi mówi, że
się go boi, a ja nie mam pojęcia, dlaczego. Ty też masz takie
wrażenie?
- Nieszczególnie. Chociaż pamiętam,
że kiedy go po raz pierwszy spotkałam, jeszcze zanim mi go
przedstawiłaś, przyszło mi do głowy, że ma takie strasznie
dziwne oczy... Jakby patrzyły przez nie upiory, tak sobie
pomyślałam. Naprawdę ci o tym nie mówiłam?
- Nie przypominam sobie. Ale coś w
tym jest. Mamy swoje upiory i swoje trupy w szafach.
- Trupy w szafach?!
- Tak się mówi. - Viktoria ponownie
wybuchnęła śmiechem w reakcji na przerażenie słyszalne w głosie
Vespery. - Podobno każda szanująca się angielska rodzina ma swoje
wstydliwe sekrety, które są ogólnie określane jako trupy w
szafach. Bywa, że całkiem dosłownie.
- Rodzina Aidana też pochodzi z
Anglii?
- Mówiłam w ogólnym sensie.
- Ech... Zawiłości języka
angielskiego mogą doprowadzić do szału.
- Jeśli chcesz, możemy mówić po
szwedzku.
- Lepiej nie. Znam angielski lepiej,
niż ty szwedzki.
- Dzięki, Ves.
- Nie ma za co. A skoro już jesteśmy
przy twoim brytyjskim rodowodzie...
Viktoria, przewidując pytanie
przyjaciółki, rozmyślnie nie ułatwiała jej sytuacji.
- Chyba zanosi się na burzę -
zauważyła zdawkowym tonem.
- Hej! Słuchasz mnie, ty wredna
trollico? - nadąsała się Vespera.
- Kogo nazywasz trollicą, ty mała
goblinico? - oburzyła się panna Black. Przyjaciółka chwyciła ją
za świeżo spleciony warkocz i pociągnęła na łóżko. Chwilę
później tarzały się po posłaniu, w tym udawanym gniewie
obrzucając się w równej mierze poduszkami i coraz wymyślniejszymi
epitetami.
- Aha! - zawołała tryumfalnie
Vespera, siadając okrakiem na brzuchu Viktorii i unieruchamiając
jej ramiona. Obie ciężko dyszały. - Daruję ci życie, jeśli
skapitulujesz.
- Nigdy! - wyrzuciła z siebie
Angielka.
- W takim razie załaskoczę cię na
śmierć - oświadczyła von Sternberg tonem sugerującym, że zrobi
to z wyższej konieczności.
- Nie ośmielisz się.
- No dobrze... sama się o to
prosiłaś... - westchnęła, po czym zaczęła łaskotać
przyjaciółkę. Znały się tak długo i tak często powtarzały tę
zabawę, że odkryła już wszystkie czułe na dotyk miejsca na ciele
Viktorii. Nie minęła minuta, a Black zaczęła błagać o
zmiłowanie.
- Na Mer... lina... Nie! - wołała,
wijąc się ze śmiechu. - Ves, przestań! Zrobię wszystko, co
zechcesz!
- To zbyt ogólna obietnica.
- Oddam ci tę niebieską szatę z
kokardą! Albo moje ulubione perły! Do diabła, bierz sobie nawet
Dracona, z moim błogosławieństwem!
- No widzisz? - Vespera zaśmiała
się, przerywając łaskotanie. - Trochę cię przycisnąć, i
zaczynasz mówić z sensem.
Opadła na plecy tuż obok
przyjaciółki.
- Chciałabym mieć na niego kontrakt
- oświadczyła panna von Sternberg.
- W tym wieku to już nie ma sensu.
Ale zawsze możecie się zaręczyć. - Viktoria obróciła głowę w
stronę Vespery. - Tylko czy jednodniowa znajomość jest do tego
wystarczająca?
- Och, nie psuj mi radości! Przecież
mamy przed sobą cały tydzień. A później możecie oboje
przyjechać do nas. No i są jeszcze twoje urodziny. Zostanie do tego
czasu, prawda?
- Nie wyobrażam sobie innej
możliwości.
- Cudownie - westchnęła Vespera.
- Naprawdę ci się spodobał,
prawda?
- Tak. Jest po prostu idealnie w moim
typie. Przystojny, interesujący, dobrze urodzony... Świetnie mi się
z nim rozmawia. Poza tym, jak ktoś, kto jest twoim krewnym, może
być dla mnie nieodpowiedni? No i wychowały was te same osoby, jego
rodzice. Jeśli ty jesteś taką świetną przyjaciółką, to on
będzie wspaniałym mężem.
- Pochlebiasz mi, ale przecież
małżonków dobiera się inaczej niż przyjaciół.
- Moja mama mówi, że mąż musi być
przede wszystkim przyjacielem.
- Może masz rację... - zadumała
się Viktoria, nagle przejawiając niezwykłe zainteresowanie sufitem
nad jej głową. - Nigdy nie miałam okazji, by wybrać sobie męża.
- Boisz się?
- Czego?
- Że on nie spełni twoich
oczekiwań.
- Wierzę, że wuj dokonał
przemyślanego wyboru.
- No tak, ale w momencie zawarcia
umowy przedślubnej ty miałaś dwa lata, a Zorian siedem. Człowiek
nie pozostaje do końca życia taki, jak w dzieciństwie.
- Pewnie nie. Ale cóż, raczej nie
przekonam się o tym wcześniej, niż po ślubie.
Nie była to pierwsza rozmowa
przyjaciółek na ten temat. Vespera była wtajemniczona w całą
sprawę już od dawna, ale uwielbiała ją omawiać, zwłaszcza, że
nie mogła odżałować, iż sama nie ma ślubnego kontraktu.
Viktoria faktycznie została
zaręczona już w wieku dwóch lat, gdy tylko jej wuj znalazł
odpowiedniego kandydata. Przez lata nie odczuwała z tego powodu
dyskomfortu, gdyż była bardzo przywiązana do tradycji, a zanim
opuściła Anglię, miała o swoim młodym narzeczonym jak najlepsze
zdanie, mające źródło zapewne w tym, że przy każdym spotkaniu
obsypywał ją prezentami i słodyczami. Aidanowi niezbyt podobała
się ta okoliczność, jednak nic w tym kierunku nie robił, poza
uniemożliwieniem parze spotkań bez jego zgody czy wiedzy. Dzięki
temu jego siostra zyskała już w pierwszych dniach w szkole
niebanalną sławę, ponieważ żadna jej rówieśniczka nie mogła
się pochwalić posiadaniem prawdziwego narzeczonego.
Ostatnio jednak Viktoria przyłapywała
się na tym, że nie myśli o Zorianie prawie wcale. Czasami musiała
sobie przypominać, że jest już zaręczona… ale nie było to już
związane z satysfakcją. Jej koleżanki spotykały się z
chłopakami, których prawie codziennie widywały, i choć różne
były koleje tych związków, wydawały się bardziej prawdziwe niż
to, co miała ona. Wydawało się jej, że omija ją coś ważnego.
- Ach, po ślubie... - rozmarzyła
się tymczasem Vespera. - Gdybym już miała przystojnego męża,
brakowałoby mi do szczęścia tylko domku z ogródkiem.
- W takim razie przykro mi cię
rozczarować, ale jako pani Malfoy musiałabyś z tego marzenia
zrezygnować - oświadczyła smutno Viktoria.
- Dlaczego? - Panna von Sternberg
spojrzała na przyjaciółkę zaniepokojona.
- No wiesz, dwór Malfoyów mogłyby
spokojnie zamieszkiwać ze trzy rodziny o mniejszych wymaganiach, niż
moi wujostwo... Mają też nadmorską willę na Wyspach Scilly i
dworek w Górach Kambryjskich... A nie, przepraszam. Dworek jest mój
i go nie oddam.
- Ale będziesz nas zapraszać? -
Szatynka wyraźnie poweselała.
- Zastanowię się.
- Jędza.
- Wiedźma.
- I tak cię kocham.
- Ja ciebie też.
Zakapturzona postać powoli wspinała
się po dość stromym wzniesieniu, dźwigając dziwnie wygięty
pakunek, jednoznacznie przywodzący na myśl zawinięte w jakąś
tkaninę ludzkie ciało. Idący był, sądząc po sposobie poruszania
się, mężczyzną w pełni sił. Szedł pewnie, wyraźnie wiedząc,
dokąd zmierza.
Wokół niego, oświetlone już tylko
słabnącą poświatą gwiazd, wznosiły się skalne ściany,
pomiędzy którymi było o wiele chłodniej niż u podnóża gór.
Niezrażony tym mężczyzna wytrwale piął się wyżej, choć
zaczynał odczuwać skutki długiego marszu. Teoretycznie mógłby
się teleportować od razu na miejsce przeznaczenia, ale nie lubił
tego sposobu podróżowania i używał go tylko w ostateczności.
Zresztą, do świtu wciąż pozostało trochę czasu, a cel jego
wędrówki był już niedaleko.
Zatrzymał się na chwilę na skraju
większego skupiska sosen, by jeszcze raz zlustrować wzrokiem
okolicę. Tak właściwie nie spodziewał się, by ktokolwiek mógłby
za nim dotrzeć aż tutaj. Starannie wybrał kryjówkę w
odosobnionym miejscu, po drodze dużo kluczył, uważał, czy nie
zostawia widocznych śladów i starał się nie korzystać z różdżki
- było ciemno i nawet drobny błysk mógł zwrócić uwagę
ewentualnej pogoni. Zresztą, potrafił naprawdę cicho się
poruszać. Wymknął się już tylu patrolom aurorów, że nawet
przestał liczyć. On, Regin Askegaard, jest od nich wszystkich
lepszy i nigdy nie da się złapać!
Wreszcie dotarł do niewielkiej
chatki, która przycupnęła pod załomem skalnym, osłonięta
dodatkowo gęsto rosnącymi wokół niej drzewami iglastymi.
Uśmiechnął się do siebie, przekraczając próg domu. Tutaj z
pewnością nikt go nie znajdzie.
Położył swoją ofiarę na
podłodze, rozwijając krępujący ją materiał. Jego oczom ukazał
się młody chłopak o ciemnych włosach i śniadej skórze,
całkowicie nieprzytomny. Przód szaty dzieciaka był powalany krwią,
a na twarzy i ramionach widocznych spod podartych rękawów widniały
ślady po wielu nacięciach.
Regin uśmiechnął się z
satysfakcją. Wudu na odległość to był dopiero początek,
obliczony na przestraszenie ofiary. Dopiero teraz zamierzał zacząć
prawdziwą zabawę. Nie zapalił światła, żeby jeszcze bardziej
przestraszyć małego - sam widział całkiem nieźle, tym bardziej,
że niebo za oknem zaczynało już szarzeć. Do świtu będzie po
wszystkim.
Wycelował różdżką w chłopaka.
- Enervate!
- zawołał tubalnym głosem.
Błysnęło i chłopiec nagle
zamrugał oczami. Spróbował się podnieść i wtedy dostrzegł
stojącego nad nim mężczyznę.
- Kim pan jest? - zapytał, wyraźnie
przerażony.
- Możesz przyjąć, że jestem
diabłem, postacią z jakiejś książki albo nawet twoim kolegą w
przebraniu - oświadczył Askegaard z wyraźną nutką zadowolenia w
głosie. - Nasze spotkanie potrwa zbyt krótko, by miało to
jakiekolwiek znaczenie.
Chłopiec, już w pozycji siedzącej,
odsunął się do tyłu; bardzo szybko jednak oparł się plecami o
ścianę. Rozejrzał się po miejscu w którym się znalazł. Przez
jedyne okienko w izbie, w dodatku niemiłosiernie zakurzone,
dostawało się do wewnątrz nieco słabego światła,
charakterystycznego dla przedświtu. Sam pokój był niemal pusty;
chłopiec dostrzegł jedynie jakąś skrzynię i pozostałości po
połamanym krześle.
Prześladowca stał tuż przed nim.
Był to postawny czarodziej w średnim wieku; chłopiec nie znał go,
był tego pewien. Nie miał też pojęcia, czym mógłby się temu
człowiekowi narazić.
Mężczyzna milczał, jakby celowo
chcąc uświadomić ofierze jej beznadziejną sytuację. Mały nie
miał różdżki; nie był jeszcze w wieku szkolnym. Właściwie i
tak nie miałoby to znaczenia, bo Regin zadbał o to, by chata
została odpowiednio zabezpieczona - wewnątrz niej mógł sobie kpić
z Namiaru, ile wlezie.
- Co ja panu zrobiłem? - chciał
wiedzieć chłopiec. Zaczynał powoli się uspokajać; choć zdawał
sobie sprawę, że jego położenie nie jest godne pozazdroszczenia,
wciąż miał punkt oparcia, którego mógł się uczepić. Nie może
teraz umrzeć - ma do zrobienia coś ważnego. Musi tylko wytrzymać
jeszcze trochę... - Nawet pana nie znam...
- To mało ważne.
- Dla mnie ważne - upierał się
chłopiec. - Chce mnie pan zabić.
- Jaki mądry chłopczyk - zaśmiał
się kpiąco Askegaard. Obrócił różdżkę w dłoni. - Może
jeszcze wiesz, w jaki sposób?
- Nie znam odpowiedzi - odparł
chłopak, nie spuszczając wzroku z prześladowcy. Jeszcze
tylko troszkę, pomyślał. Tylko
odrobinkę… - Ale nie może pan tego
zrobić.
- Doprawdy? - Złośliwy uśmiech nie
schodził z twarzy Regina, choć mężczyzna poczuł się nieco mniej
pewnie. Dzieciak nie zachowywał się jak normalna ofiara. Wcześniej
przynajmniej krzyczał, a teraz... Ten przeszywający wzrok mógł
doprowadzić do szału... - I co, zamierzasz mnie powstrzymać,
chłopczyku?
Nareszcie!
- Ja nie. - Chłopiec wyciągnął
rękę przed siebie. - On.
- Jaki... - Regin urwał, obracając
się gwałtownie w stronę, którą wskazywała jego ofiara. W tej
samej chwili drzwi chaty otworzyły się na oścież, z impetem
uderzając w ścianę.
Bez względu na zaskoczenie, jakie
przypadło mu w udziale, Askegaard nie zamierzał utracić przewagi.
Błyskawicznie chwycił swoją ofiarę za rękę. Chłopiec jęknął,
gdy został dość brutalnie postawiony na nogi i zwrócony twarzą
do wyjścia z izby. Chwilę później poczuł na szyi specyficzny
ucisk - koniec różdżki Askegaarda znalazł się tuż przy tętnicy
dzieciaka. Obaj spojrzeli przed siebie...
Na progu stał jakiś człowiek. Był
wysoki i szczupły, ale na daną chwilę niewiele więcej można było
na jego temat powiedzieć. Jedyne dostępne źródło światła -
słaby blask wschodzącego słońca - znajdowało się za jego
plecami, przez co twarz obcego spowijał cień. Miał na sobie ciemną
szatę czarodzieja, zlewającą się z cieniami wypełniającymi
wnętrze.
Wrażenie robi,
pomyślał Regin. Ale nie takim już
uciekałem sprzed nosa.
- Poddaj się, Askegaard - odezwał
się przybysz czystym, mocnym głosem. - Nie będę tego powtarzał.
Viktorię obudziło niedobre
przeczucie. Usiadła, przecierając oko zgiętymi palcami.
Przez trzy wysokie, podzielone na
równe prostokąty okna sączyło się do pokoju światło księżyca,
wspomagane dodatkowo przez ciepły blask nocnej lampki. Odkąd tylko
pamiętała, Black panicznie bała się ciemności, ale gdyby ktoś
ją o to zapytał, nie umiałaby odpowiedzieć dlaczego. Aymer
Coudenhove, przyjaciel Aidana i uzdrowiciel, doszukiwał się
przyczyny tej fobii w jakimś przykrym zdarzeniu z przeszłości,
które miało związek z ciemnością, a wydarzyło się
prawdopodobnie na tyle wcześnie, że Viktoria po prostu tego nie
pamiętała. Dla niej samej w tej teorii było trochę za dużo „być
może”, a za mało jasnych odpowiedzi.
Zupełnie jak z Aidanem...
Vespera mruknęła coś przez sen.
Leżała na boku, z jedną ręką pod, a drugą na poduszce, zwrócona
twarzą do przyjaciółki. Viktoria odczekała chwilę, by jej nie
zbudzić, po czym ostrożnie odsunęła kołdrę i wstała z łóżka.
Lekko stąpając po miękkim dywanie podeszła do okna.
Nie umiała określić, dlaczego tak
się martwi. Zdawała sobie sprawę z tego, że Aidan jest świetny w
tym, co robi - i nie była to kwestia brania na wiarę opinii osób
postronnych, bo Viktoria miała już okazję naocznie przekonać się
o umiejętnościach brata. A jednak od pewnego czasu źle znosiła
rozłąkę z nim; opadały ją niepokojące myśli, gdy tylko jego
praca wymagała wyjścia poza ustalone godziny, co zdarzało się
nader często. Rzecz w tym, że znała Aidana już sześć lat, a
większość tego czasu spędziła w szkole z internatem. Gdyby miała
wariować przez wszystkie miesiące, gdy go nie widziała, już dawno
wylądowałaby na oddziale dla obłąkanych w magicznym szpitalu.
Nie, doświadczanie tego lęku rozpoczęło się zupełnie niedawno -
parę tygodni temu, tuż przed zakończeniem roku szkolnego. W tym
okresie nie zdarzyło się nic specjalnego, poza zakończeniem
Turnieju Trójmagicznego w Hogwarcie, ale co jakieś międzyszkolne
rywalizacje mogły mieć wspólnego z nią i jej bratem?
Chyba, że...
Viktoria podniosła oczy na
wąski sierp księżyca. To mało
prawdopodobne, pomyślała, ale
nie można wykluczyć, że w tym czasie, gdy nie było mnie przy nim,
Aidanowi przytrafiło się coś ważnego,
o czym mi nie powiedział...
- Bzdura - oświadczyła na głos. -
Aidan mówi mi o wszystkim.
Wypowiedzenie tych słów przyniosło
jej ulgę, poczuła się nieco lepiej. Tak, tego mogła być pewna:
jej brat nigdy nie zataiłby przed nią czegoś naprawdę ważnego.
Bo właśnie na tym polega rodzina - na szczerości, zaufaniu i
bezpieczeństwie.
Położyła dłonie na szybie i
przymknęła oczy.
Chroń go, Salazarze,
gdziekolwiek jest...
Aidan machnął lekko różdżką
i natychmiast w izbie rozbłysło światło - jego źródłem była
wprawdzie niewielka naftowa lampka na parapecie, jednak to
wystarczyło, by obecne w pokoju osoby były dobrze widoczne. Jeśli
oni widzą ciebie, postaraj się widzieć ich. Valerious
obrzucił szybkim spojrzeniem wnętrze. Po jego prawej stronie
znajdowały się dodatkowe drzwi, prowadzące raczej do schowka lub
kuchni niż na zewnątrz, więc przeciwnik miał małe szanse na
ucieczkę. W pomieszczeniu było kilka przedmiotów, mogących
potencjalnie służyć do odwrócenia uwagi, ale nie stanowiących
większego zagrożenia dla uzbrojonego czarodzieja. Dodatkowo, przed
wejściem do chaty młody auror rzucił na nią zaklęcie
antydeportacyjne. Mógł więc spokojnie przyjrzeć się dwóm
stojącym przed nim osobom.
Chłopiec, mniej więcej ośmioletni,
stał z przodu. Poplamiona krwią szata i rany na buzi świadczyły
wyraźnie, że czarnoksiężnik rozpoczął już swoją makabryczną
zabawę, ale ociągał się z jej zakończeniem. W jego przypadku nie
była to reguła, więc ofiara naprawdę miała szczęście,
jakkolwiek nie było to zbyt pocieszające w sytuacji, gdy wciąż
groziła jej śmierć.
Twarz mężczyzny, widniejąca ponad
ramieniem chłopca, była Aidanowi znana. W dokumentacji sprawy miał
dość dobry portret pamięciowy i fotografię mężczyzny sprzed
kilku lat. Przyjrzał się tępo ściętemu podbródkowi, mięsistemu
nosowi i chytrym oczkom. Z całą pewnością patrzył na niego Regin
Askegaard - wielokrotny morderca posługujący się czarną magią,
opętany niszczycielską nienawiścią do zmarłego brata. Z tego, co
ustalił poprzednik Aidana na podstawie wywiadu z rodzicami i
szkolnymi kolegami Askegaarda, przestępca nigdy nie wyróżniał się
niczym specjalnym. Nie miał szczególnych uzdolnień, nigdy nie
przejawiał oznak nadmiernej agresji ani skłonności do przemocy. I
nagle zaczął mordować. Przez osiemnaście miesięcy grał na nosie
wszystkim szwedzkim aurorom, jednego zabił, i nikt nie wiedział,
jak to się działo.
A teraz Aidan stał naprzeciwko
Askegaarda, zasłoniętego przez niewinne dziecko. Sztuczka
praktykowana, odkąd tylko istniał podział na dobro i zło, a
jednak wciąż skuteczna... pod warunkiem, że czarownik wierzy, iż
tak jest. Ryzyko było spore, ale Valerious nauczył się już, że w
zawodzie aurora liczy się skuteczność, nie procedury. Co bardzo
często było mu na rękę.
- Jak się tu dostałeś? -
warknął Regin. Przybycie Aidana wytrąciło go nieco z równowagi,
ale zaczął odzyskiwać panowanie nad sobą, gdy w świetle lampki
przyjrzał się twarzy aurora. Żółtodziób,
pomyślał z lekceważeniem. Ledwie
toto ze szkoły wyjdzie, a już poślą na nierokującą nadziei
misję... Nawet mi go szkoda.
Ale jednak tu dotarł,
odezwał się irytujący głosik gdzieś w głowie Askegaarda.
Przestępca nie zwrócił na niego uwagi.
Aidan wzruszył ramionami w reakcji
na wypowiedź Regina.
- Śledziłem cię - wyjaśnił
lakonicznie.
- Niemożliwe - prychnął Askegaard,
odruchowo wbijając koniuszek różdżki mocniej w szyję ofiary.
Chłopiec jęknął, a Valerious stłumił chęć zareagowania na to.
Im bardziej da do zrozumienia, że przyszedł tu po Regina, nie po
chłopaka, tym większe dzieciak ma szanse na przeżycie - jeśli
obaj z Aidanem będą mieli szczęście, w pewnym momencie Askegaard
przestanie się interesować ofiarą. - Nie zostawiłem żadnych
śladów.
- Istotnie - przyznał auror
konwersacyjnym tonem. - Zapomniałeś tylko ciszej się poruszać.
- Nie mogłeś mnie usłyszeć!
- w głosie czarnoksiężnika zabrzmiało coś na kształt paniki.
Aidan znów udał, że nic nie zauważył. Niech
zachowa resztki ułudy bezpieczeństwa, a wtedy...
- Wygląda na to, że jednak mogłem.
Byłeś bardzo sprytny i wielu moich kolegów zapewne wyprowadziłbyś
w pole, ale, na twoje nieszczęście, ja mam słuch doskonały.
- Oczywiście, a do tego wydłużane
ramię i promieniowanie magiczne w piętach - zakpił Regin. -
Wyszłoby ci na zdrowie, gdybyś został w filharmonii i tam
spożytkował tę fascynującą umiejętność.
- Twoja troska o mnie jest doprawdy
wzruszająca - odparował Aidan. Coś nie dawało mu spokoju...
Uważnie przyjrzał się czarownikowi, poszukując pewnego detalu.
Ach, jest! Na lewym nadgarstku Askegaarda. Szeroka, zdobiona wzorem
składającym się na ciąg ukośnych pasów bransoleta. Na tyle
prosta, by nie wzbudzać podejrzeń u noszącego ją mężczyzny... a
jednak z jakiegoś powodu zaniepokoiła aurora, którego śledztwo
Aidan przejął przed dwoma miesiącami. Gdy znaleziono owego
czarodzieja, jego stan był już na tyle poważny, że zdążył
jedynie wyszeptać: „Askegaard... bransoleta...”, po czym
wyzionął ducha. Valerious nie zdołał ustalić z całą pewnością,
do czego służyła, jednak możliwości nie były takie znowu
różnorodne. Albo była niezwykle cennym artefaktem, stanowiącym
część większego planu, albo dawała posiadaczowi jakieś
dodatkowe moce. Biorąc pod uwagę charakterystykę Askegaarda, Aidan
skłaniał się ku drugiej opcji, choć pierwsza nie była
wykluczona. Tak czy owak, mogła być słabym punktem czarownika,
więc należało to przynajmniej sprawdzić. - Powinieneś jednak
bardziej martwić się o siebie. Nie masz dokąd uciec, Askegaard.
- Och, rzeczywiście. Strasznie się
boję - oświadczył Regin niefrasobliwie, z krzywym uśmieszkiem.
Ludzie postawieni pod ścianą zwykle tak nie reagowali, więc było
jasne, że przestępca ma coś w zanadrzu.
- I powinieneś - zapewnił Aidan.
Askegaard zaśmiał się.
- Nie rozśmieszaj mnie, chłopcze - zadrwił. - Nie masz ze mną najmniejszych szans.
- Czyżby? Twoje uzdolnienia nie są
zbyt imponujące.
- Możesz to powiedzieć swojemu
koledze, z którym miałem już okazję się spotkać... oczywiście,
jeśli umiesz wywoływać duchy.
- Umiem, ale nie ma takiej
potrzeby - stwierdził Aidan. Na twarzy Regina pojawił się cień
zaniepokojenia. Może blefuje... ale
jeśli nie... Wywoływania duchów uczą w Durmstrangu, i to tylko
uczniów szczególnie uzdolnionych na polu czarnej magii... Nie, to
bzdura. Kto normalny zostaje aurorem, mogąc władać czarną magią?
No cóż, czas przypomnieć temu
małemu kłamcy, kto tu rozdaje karty.
- Nie jesteś dla mnie żadnym
wyzwaniem - powiedział czarownik, ponownie rozciągając wargi w
drwiącym uśmiechu.
- Zamierzasz mi to w jakiś sposób
udowodnić, czy chcesz sobie tylko pogadać?
Zdawkowy ton Aidana zadziałał
na Askegaarda jak płachta na byka. Nie
wierzysz mi, chłopcze? pomyślał z
wściekłością. No, to zaraz się
przekonasz!
Regin, przekonany, że działa z
zaskoczenia, odepchnął od siebie swoją ofiarę. Chłopiec
przewrócił się, ale zachował tyle przytomności umysłu, by
odsunąć się jak najdalej od prześladowcy. Ten jednak przestał
się już nim interesować, całkowicie skupiony na bezczelnym
aurorze, który śmiał wątpić w jego moc. Błyskawicznie
przerzucił różdżkę z prawej ręki do lewej, co nie uszło uwadze
Aidana. Większość czarodziejów w sytuacji zagrożenia trzyma
różdżkę w tej ręce, która zwykle nią włada - to kwestia
odruchu powiązanego z instynktem przetrwania. Dane uzyskane od
wytwórcy różdżek jednoznacznie wskazywały, że Askegaard był
praworęczny, potwierdzał to również fakt, że bezbronną ofiarę
terroryzował, trzymając różdżkę w prawej dłoni. Wniosek był
prosty - bransoleta na lewym nadgarstku w jakiś sposób pomagała
właścicielowi w walce.
Regin zaatakował, ale Aidan był na
to przygotowany. Odbił własnym zaklęciem świetlistą smugę,
którą przeciwnik posłał w jego stronę. Czerwony promień uderzył
w ścianę, odłupując kawałek tynku, żaden z czarodziejów nie
zwrócił jednak na to uwagi.
Aidan już w ciągu dziesięciu
sekund upewnił się, że wola Askegaarda ma niewiele wspólnego z
działaniem jego różdżki. Chwilami odwracał wzrok od Valeriousa,
podczas gdy broń sama strzelała i blokowała zaklęcia. Bardzo,
bardzo nieostrożnie, pomyślał
Aidan.
- Funis
captarent!
- zawołał, posyłając w stronę
Askegaarda niebieski promień, który w zetknięciu z zaklęciem
przeciwnika utworzył plątaninę smug świetlnych, a następnie
spektakularnie wybuchł. Dodatkową, choć nieprzewidzianą zaletą
był fakt, że Regin użył uroku o żółtej barwie, więc na chwilę
całą izbę rozświetlił zielony blask. Askegaard, przekonany, że
wymierzono w niego śmiertelną klątwę, wydał z siebie
nieartykułowany dźwięk i zasłonił twarz prawą ręką. W tym
momencie tuż przy jego stopach wybuchło zaklęcie dymne. Zakrztusił
się, a jego różdżka wywołała strumień powietrza, który
powiększył Reginowi chwilowo ograniczone pole widzenia. Za późno:
lewa ręka czarownika poderwała się do góry, mocno przez kogoś
szarpnięta; poczuł, jak bransoleta zostaje mu ściągnięta z
nadgarstka, a z jego ciała odpływa ta przedziwna siła, którą
dawał mu artefakt...
Aidan popchnął Askegaarda, który
zatoczył się i odwrócił w stronę przeciwnika. Valerious zrobił
krok w jego stronę, a czarownik, zgodnie z przewidywaniami, cofnął
się jeszcze bardziej. Rozwiewający się dym nie mógł mu już
zapewnić schronienia. Aidan wyczuł w powietrzu olbrzymią dozę
strachu, dostrzegł go też w oczach Askegaarda. To był koniec, i
obaj doskonale o tym wiedzieli.
Regin zaśmiał się nerwowo.
- Chyba procedura obejmuje zadawanie
mi jakichś pytań, hm?
Aidan uniósł lekko brwi.
- Czyżby? A co chciałbyś mi
powiedzieć?
- Na przykład mógłbym opowiedzieć
ci o moim trudnym dzieciństwie, które sprawiło, że krzywdzę
ludzi... Albo zdradzić, jak wybieram ofiary...
- Możemy spokojnie pominąć tę
cześć programu. Nie jesteś w stanie powiedzieć mi nic, co mogłoby
mnie w twojej osobie interesować, a czego bym już nie wiedział.
- Niemożliwe.
Valerious wzruszył ramionami.
- Nie moja sprawa, w co masz ochotę
wierzyć. - Uniósł różdżkę. Nie mógł uwierzyć, że tak to
się skończyło. Że porządnego czarodzieja zabiło takie zero, i
to tylko za sprawą magicznej błyskotki. To było jak kiepski żart.
I nie powinno się powtórzyć.
- Chyba nie zamierzasz mnie zabić,
co? - W głosie Askegaarda zabrzmiała panika.
- A znasz jakiś dobry powód, by
tego nie zrobić?
- Aurorzy zwykle biorą ludzi
żywcem...
- Nie wierzę w resocjalizację w
przypadku społecznego robactwa. - Aidan wypowiedział dwa ostatnie
słowa z taką pogardą, że Reginem wstrząsnął lodowaty dreszcz.
- Nie jesteś też powiązany z żadną organizacją, która stanowi
realne zagrożenie dla społeczeństwa, więc nie posiadasz żadnych
użytecznych informacji. A więzienie i tak mamy przepełnione.
- Nie możesz zabić bezbronnego!
Aidan pozwolił sobie na uśmiech.
- Mam rozumieć, że zapomniałeś,
jak korzysta się z różdżki?
Czarownik sprawiał wrażenie, jakby
rzeczywiście zapomniał o swojej broni. Spojrzał na nią bezradnie,
po czym uniósł bez przekonania. Valerious dał sobie spokój z
kurtuazją.
- Avada
kedavra!
Klątwa zabrzmiała w miarę pewnie,
ale odnotował, że wciąż pozostał cień zwątpienia, który
opóźnił jej wypowiedzenie. Zastanawiał się wielokrotnie, czy
kiedyś całkowicie się go pozbędzie - i jakie będą tego skutki.
Czy byłby w stanie zabić dla przyjemności? Nie wyobrażał sobie
tego, ale jednocześnie się bał, że geny okażą się silniejsze.
Teoretycznie nie wiedział, czy ojciec zabijał bez koniecznej
potrzeby - według oficjalnych danych wszystkie osoby, które z
pewnością lub dużym prawdopodobieństwem zginęły z jego ręki,
stanowiły zagrożenie dla Mrocznego Ładu - ale nie potrafił
oszukiwać się na tyle, by stanowczo to wykluczyć. No i matka...
Ojca przynajmniej znał osobiście, ale ją tylko z opowieści. A to
co, o niej słyszał, nie uspokajało go wcale w kwestii skłonności
do odbierania życia.
Otrząsnął się i spojrzał na
nieruchome ciało. Później go pogrzebie, teraz musi zająć się
chłopcem.
Dym już się rozwiał, więc
zlokalizowanie dzieciaka nie było trudne - skulił się w kącie
niedaleko drzwi. Aidan potrafił docenić jego wyczucie chwili i
umiejętność skorzystania z okazji do oddalenia się od swego
prześladowcy.
Podszedł i przyklęknął przed
chłopcem na jedno kolano. Mały był jeszcze trochę roztrzęsiony,
ale śmiało spojrzał Aidanowi w oczy.
- Czy on...? - zapytał, zanim
Valerious zdążył się odezwać.
- Już po wszystkim - zapewnił
auror. To przeszywające spojrzenie kogoś mu przypominało... Kogoś,
kogo już nie było. - Boli cię coś?
- Twarz i ręce trochę szczypią.
- Na wszelki wypadek zabiorę cię do
szpitala, ale wygląda na to, że długo tam nie zabawisz. Rodzice
przyjadą po ciebie. A teraz pokaż mi ręce.
Okazało się, że upływ krwi nie
był groźny dla życia chłopca, Aidan uznał jednak, że lepiej
opatrzyć najpoważniejsze rany. Już miał wypowiedzieć zaklęcie
leczące, gdy ośmiolatek chwycił go za rękę.
- Co się stało? - zapytał auror,
marszcząc brwi.
- Coś niedobrego - powiedział
chłopiec. - Coś bardzo dla ciebie ważnego.
- Wiesz, taką mam pracę -
uśmiechnął się Aidan. - Czasami muszę robić niedobre rzeczy,
ale chyba nie chciałbyś być na jego miejscu, prawda?
- To nie to. - Chłopiec potrząsnął
głową. - Straciłeś kogoś, ale on wkrótce powróci do twojego
życia.
No ładnie. Valerious
westchnął w duchu. Trafił mi się
mały wizjoner.
- Brzmi jak przepowiednia - zauważył
na głos. - Nie przepadam za proroctwami. Gdybyś więc mógł...
- To już się stało. - Uścisk na
nadgarstku Aidana przybrał nieco na sile. - Ja jestem tylko
posłańcem, ale ty musisz wiedzieć. On powrócił i czeka na
ciebie. Sam zdecydujesz, kiedy do niego pójść, ale bądź
ostrożny, bo on cię zna lepiej, niż ktokolwiek inny. I pewnego
dnia z jego przyczyny będziesz musiał wybrać pomiędzy dwiema
kobietami. Dobrze się zastanów, bo dokonując tego wyboru weźmiesz
na siebie odpowiedzialność za niezliczone istnienia.
- To wszystko? - zapytał Aidan, gdy
stało się jasne, że wiadomość dobiegła końca. - A kim jest
ten, który powrócił? Straciłem wiele bliskich mi osób.
- A co do ilu nie masz pewności, że
umarły?
Aidan przygryzł wargę. Faktycznie,
w takim świetle lista możliwości znacznie się skurczyła.
- Jeśli chodzi o mężczyzn, to do
dwóch - przyznał. - Chociaż właściwie nie. Tylko do jednego.
Po prostu została mi
naiwna nadzieja, że nie umarł… dodał
w myślach. Śmieszne. Viktorii można
wybaczyć przekonanie, że byłoby lepiej, gdyby ojciec żył, ale ja
to co innego. Ja potrafię spojrzeć na niego z drugiej strony...
teraz.
- No to masz odpowiedź - podsumował
chłopiec.
Nagle Aidana coś tknęło.
- Powiedz mi, czyim jesteś
posłańcem?
- To była... - Chłopiec zamyślił
się na chwilę. - To chyba była kobieta, ale nie pamiętam, jak
wyglądała... ukazała mi się we śnie i kazała zapamiętać tą
wiadomość. Zwykle zapominam, co mi się śniło, ale gdy się
obudziłem wtedy, dokładnie pamiętałem, co mi powiedziała.
Pokazała mi też ciebie mówiąc, że przyjdziesz mnie uratować i
mam ci przekazać jej słowa, bo nie może do ciebie dotrzeć...
zablokowałeś przed nią umysł, czy coś takiego...
- Kiedy to było?
- W ostatnim tygodniu czerwca, zaraz
po nocy świętojańskiej.
- No dobrze, dziękuję - Aidan
uśmiechnął się i wrócił do opatrywania ran chłopaka.
- Nie. - Chłopiec pokręcił głową.
- To ja dziękuję.
O Morgano, kobieto! Tak dawno nic nie dodawałaś, że straciłam wątek i zapomniałam, co było w poprzednich rozdziałach. Chyba będzie trzeba do nich wrócić.Odilion i Draco naprawdę mają ze sobą coś wspólnego, ale nie jest to jakieś tak wielkie podobieństwo moim zdaniem. Zawsze uważałam, że czystokrwiści są do siebie podobni z powodu wychowania. Jak widzę plany Lucjusza o nieinformowaniu rodzeństwa spełzły na niczym. Ale ten ostatni fragment z przepowiednią nieco mnie rozłożył. Zwłaszcza słowa Aidana: "No dobrze, dziękuję". Wybacz mi, ale wydaje się nieco... komiczny.PS. Co do tej szabloniarni to o ile wiem z obrazków robią na Szablonowniku i Szablonach Pędzlem Malowanych, choć nie jestem pewna.Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuńBardzo spodobało mi się to opowiadanie! Świetne.. Bardzo ciekawe. Z chęcią będę czytała kolejne rozdziały, mogłabyś mnie informować? GG: 26414954. Zapraszam, również do mnie do czytania i komentowania: www.you-want-to-be-closer.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńA może to tak kobieta sprawiła, że Aidan znalazł chłopca, kiedy ten potrzebował pomocy? Skoro objawiła mu się we śnie i przepowiedziała pojawienie się mężczyzny... Musi mieć wielką moc! (zapraszam też do siebie: to-byla-przepowiednia.blog.onet.pl)
OdpowiedzUsuńAno dawno, aż mi głupio, ale ciężko mi się pisało ten rozdział... Ale jest bardzo ważny, więc musiałam się postarać i nie zadowalać byle czym :]Podobieństwo nie jest wielkie i nie musi być :) Sęk tkwi właśnie w sposobie wychowania; jak wspomniała Viktoria, jeszcze jakiś czas temu panów łączyło o wiele więcej. Odilion miał szczęście już w obecnym wieku rozwinąć w sobie nieco bardziej indywidualną osobowość, ale oni bardzo podobnie myślą. O mugolach, o dziewczynach, o sobie... Odilion jest twardszy, a Draco wrażliwszy i słabszy charakterem, ale to wszystko nie jest jeszcze u żadnego z nich ostatecznie ukształtowane. Może i dobrze...Plany Lucjusza jak najbardziej się powiodły ;) Może nie do końca jasno to wyraziłam, ale Aidan chce wierzyć, że Voldemort nie żyje. Swoją niepewność tłumaczy zwyczajnym poczuciem straty i marzeniem małego chłopca o rodzinie. Poczekaj, aż zacznie interpretować przepowiednię, bo w tym wypadku wyjścia są dwa, jak Riddle sam zauważył ^^Wybaczam, choć nie bardzo wiem, co w nim komicznego... Jak dla mnie, jest normalny.Ja również pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo, że zyskałam nową Czytelniczkę :) Niestety, nie informuję o rozdziałach przez gadu gadu, ponieważ z niego nie korzystam :/ Pod szeroką listą jest informacja, w jaki sposób można się zapisać na moją listę powiadomień.Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńAidan znalazł chłopca i przestępcę wyłącznie za pomocą swoich zdolności. A kobieta, która się pojawiła we śnie chłopca, nie miała żadnej możliwości, by dotrzeć bezpośrednio do Aidana, więc nie była w stanie wpłynąć na jego działania. W swoim czasie wyjaśnię, oczywiście, co to za kobieta, ale na razie pozostawię jej tożsamość w sferze domysłów ;)
OdpowiedzUsuńHmmm... No cóż, nie siedzę w Twojej głowie, więc inaczej wszystko postrzegam i interpretuję. XD Nie mogę się już doczekać większej ilości Aidana, bo zapewne będzie go więcej, skoro ma interpretować przepowiednię. Ubóstwiam go, choć sama nie wiem czemu. Może to ten jego urok osobisty?Beatrice[serce-smoka]
OdpowiedzUsuńAle to chyba dobrze :) Strach pomyśleć, co by było, gdybyśmy wszyscy myśleli tak samo...Aidan będzie, jak dobrze pójdzie, już w następnym rozdziale. W ogóle, planuję, żeby wprowadzić więcej wątków z jego udziałem. Poprzednią wersję zdominowała Viktoria, a tak nie może być :D
OdpowiedzUsuńGenialne, naprawdę się wciągnęłam. Problem jest jedynie taki, że od poprzedniego rozdziału zdążyłam zapomnieć, co było wcześniej ;)
OdpowiedzUsuńNie przejmuj się, to dość powszechny problem z moim opowiadaniem ;) Za długie i za rzadko publikowane rozdziały...
OdpowiedzUsuńTo dobrze. Poprzedniej wersji przeczytałam raptem kilka rozdziałów początkowych, więc trudno mi stwierdzić. A Aidana ubóstwiam z przyczyn mi nieznanych.PS. Ładny szablon
OdpowiedzUsuńWygląda na to, że Aidan wyszedł mi lepiej, niż planowałam :) Ile bym dała, żeby pozostałe postaci spotkało to samo...A dziękuję, mnie również się podoba :D
OdpowiedzUsuńZA długie? Nie-e. W sam raz. W każdym razie ja lubię długie. O ile 'długie' łączy się z 'dobre', rzecz jasna ;) A że tu oba warunki są spełnione, to bardzo lubię Twoje rozdziały, choć wolałabym lubić je częściej :P
OdpowiedzUsuńNo i wreszcie coś napisałaś.To coś jest naprawdę świetne.Piszesz rzadko ale świetnie.Rozmowa Dracona z Odilionem była super,akcja Aidana-aurora też.Byłaś już na Insygniach Śmierci cz 2,bo ja idę jutro.
OdpowiedzUsuńNa razie nie byłam na Insygniach, choć trailery bardzo mi się podobają, więc być może wkrótce się wybiorę. Voldemort w 3D? To coś dla mnie :P
OdpowiedzUsuńJa właśnie wróciłem i bardzo mi się podobało.
OdpowiedzUsuńWitam, sporo czasu już minęło mi od czytania tego opowiadania, jeszcze pod starym adresem. Cieszę się, że tworzysz opowieść w nowym wydaniu, bo na prawdę jest bardzo ciekawa i wciągająca, w tym zalewie fanfików potterowskich wnosi spory powiew świeżości. Do tego fajnie jest spojrzeć na czarodziejski świat od tej mrocznej strony mocy - główni bohaterowie to dzieci Voldemorta, dzieci śmierciożerców i tym podobne towarzystwo. No i mamy inny kraj, inną, bardziej egzotyczną i mroczniejszą szkołę magii - Durmstrang, pamiętam, że w poprzedniej wersji sporo akcji się działo właśnie tam. Również przyjaciele Victorii są ciekawi, nie wiem, czy podobnie w tej wersji poprowadzisz ich sylwetki, ale w poprzednio bardzo mi się podobali. Ciekawi mnie tylko taki mały szczegół - ta nielegalna kapela, hehe, czy zasady Durmstrangu nie pozwalają uczniom na zakładanie zespołów muzycznych??
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że Ci się podoba nowa odsłona :)Durmstrang będzie, pewnie niewiele zmieniony, może wkradnie się trochę więcej opisów. Ale postaram się nie ograniczać do murów szkoły i bliżej zapoznać Was z Aidanem, bo z perspektywy czasu widzę, że potraktowałam go trochę po macoszemu...Przede wszystkim pracuję nad postaciami drugoplanowymi, żeby nie raziły nijakością pokazani w grupie. Zresztą już zaczęłam, wprowadzając przyjaciół Viktorii w mniejszych ilościach :PCo do kapeli bohaterów - Durmstrang to szkoła o wiele bardziej surowa niż Hogwart i mniej liberalna. Mają szkolny chór (coś w stylu tego hogwarckiego z trzeciego filmu), którego istnienie ma dawać do zrozumienia, że stereotypowy student Instytutu słucha muzyki klasycznej. Jest to akceptowane przez rodziców, często reprezentujących arystokratyczne rody, mające upodobanie w kulturze wyższej, a przynajmniej stwarzające takie pozory. Rock jest gatunkiem muzyki oficjalnie niemile widzianym w Durmstrangu, więc i zespół ma taki sam status. Problem w tym, że Viktorię jeszcze jakoś bym widziała w chórze, ale chłopaków już nie. Poza tym panna Riddle odziedziczyła po tatusiu skłonność do balansowania na krawędzi - wszak to sama rozkosz łamać przepisy (nawet, a może zwłaszcza, te niepisane), szczególnie w tym trudnym wieku lat piętnastu. Czy uda jej się wyjść z tego bez szwanku... któż to może wiedzieć ;)Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńUWAGA SPAM!!Chcesz wiedzieć co było zanim James Potter i Lilly Evans się pokochali i urodził się Harry?Chcesz poznać początki ich trudnej miłości?Chcesz przekonać się jak naprawdę wyglądało ich życie?Jeśli na wszystkie pytania Twoja odpowiedź brzmi „Tak” to znak, że ten blog jest właśnie dla Ciebie.Ostatni rozdział to nowa i całkiem inna historia przygód Lilly i Jamesa.Ich życie zaczynające się pod koniec lata, tuż na ostatnim roku w Hogwarcie!(niespodziewanie świat Lilly Evans wywraca się do góry nogami. Jej rodzice zostają zamordowani a ona sama trafia w całkiem inny nieznany świat. James Potter spędza beztroskie wakacje w rodzinnej posiadłości Potterów w towarzystwie swoich przyjaciół, gdy przychodzą do niego wieści o śmierci Lilly)Jak zachowa się James?Co naprawdę stało się z Lilly Evans?Kim jest tajemnicza przyjaciółka Lilly Lira Jonson?Jeśli chcesz poznać odpowiedzi na te pytania to zapraszam na:http://ostatni--rozdzial.blog.onet.pl/zapewniam, że się nie zawiedziesz!!AUTORKA PRZEPRASZA WAS ZA SPAM. JEŚLI NIE INTERESUJE CIĘ BLOG NIE OBRAŻAJ AUTORKI.PO PROSTU ZIGNORUJ KOMENTARZ. NA PEWNO SAMI WIECIE JAK CIĘŻKO JEST ZAISTNIEĆ W BLOGOWYM ŚWIECIE.
OdpowiedzUsuńNo to będę czekać z niecierpliwością na ciąg dalszy. No i dzięki za wyczerpującą odpowiedź na temat nielegalności tej kapeli :-) Muszę przyznać, że mi ten rockowy zespół pasuje do takiego towarzystwa, ja ich nawet widzę w kapeli metalowej, a to m.in moje klimaty muzyczne ;-) Również cieszę się, że będzie coś więcej na temat Aidana, bo mnie ta postać fascynuje, ciekawe po której stronie mocy ostatecznie się znajdzie, bo co prawda działa w Zakonie, ale jak by nie było to syn Voldemorta... Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMoże i by się nadawali do muzyki metalowej, ale ja z kolei nie bardzo się w metalu orientuję...Jeśli chodzi o Aidana, to zamierzam dość znacząco zmienić wątek z tym jego wyborem strony mocy. Przede wszystkim nie będzie przyjazdu do Hogwartu i rozmowy z Dumbledore'em, bo doszłam do wniosku, że to było jak podanie Dropsowi wszystkiego na tacy, a czegoś takiego Voldemort nie popuściłby płazem nikomu. W efekcie Aidan nie wstąpi do Zakonu, przynajmniej nie w najbliższej przyszłości. No cóż, mam nadzieję, że nowa wersja wypadnie mniej naiwnie... :)
OdpowiedzUsuń