niedziela, 26 czerwca 2011

Rozdział czwarty: Czarodziejów nocne rozmowy


Odilion zajął drugie łóżko w gościnnej sypialni, gdy upewnił się, że Draco nie ma nic przeciwko temu.
- Nie ma problemu - uspokoił go Malfoy, gdy dziewczyny poszły już do pokoju Viktorii. - W szkole śpię w jednym dormitorium z pięcioma innymi chłopakami.
- Tak słyszałem, ale rozumiem potrzebę prywatności. Tori mówi, że w razie czego pokój Aidana jest chwilowo wolny.
- Jeśli chrapiesz, po prostu uciszę cię zaklęciem.
- Słusznie. - Odilion opadł na łóżko i wyciągnął się na nim, zakładając dłonie pod głowę. - Widzę, że masz dość luźne podejście do szkolnych zakazów. Ale w porządku, nie doniosę na ciebie. My, czystokrwiści, musimy trzymać się razem, bo pojedynczo nas wytępią albo wchłoną.
- Miło wiedzieć, że jest nas więcej, niż myślałem.
- W skali kraju rzeczywiście może to wyglądać nieciekawie, ale nie ma co tracić nadziei. Małżeństwa z cudzoziemcami to nie taka głupia sprawa. Próbowaliście?
- Jasne. Nasze nazwisko ma francuski rodowód, ale choć od wielu pokoleń mieszkamy na Wyspach, bywały u nas i zagraniczne mariaże. Na przykład moja babka od strony ojca była Austriaczką.
- Żartujesz! Moja rodzina oryginalnie pochodzi z Austrii!
- Przypominasz raczej Azjatę niż Nordyka - zauważył Draco, siadając na swoim łóżku.
- Rodzina mojej matki wywodzi się z północnej Rosji, jej geny okazały się silniejsze niż ojca, choć mieliśmy sporo germańskich wpływów. W Durmstrangu nietrudno o obcokrajowców, chociaż, naturalnie, nie mogę ci zdradzić, która narodowość jest tam gospodarzem.
- Wiem, słyszałem, że to tajemnica, którą przysięgacie zachować zaraz po przybyciu do szkoły. A co by się stało, gdyby ktoś ją wyjawił?
Odilion uśmiechnął się znacząco.
- Wtedy dopadłby go Jastrząb.
- Macie w zamku jastrzębie tresowane do zabijania? - Malfoy obrzucił towarzysza zdumionym spojrzeniem.
- W żadnym razie. Jastrząb to jedyne znane imię założyciela Durmstrangu. Według przekazów otrzymał wizję od bogini Freyi, która nakazała mu odnaleźć pięciu innych czarodziejów i wraz z nimi założyć szkołę magii we wskazanym miejscu. Mówią, że Jastrząb strzeże Durmstrangu nawet po śmierci, ilekroć bowiem pojawiało się zagrożenie życia uczniów lub ujawnienia tajemnic instytutu, interweniowało coś, czego nie można było do końca wyjaśnić. I nie było całkowicie bezpieczne. Ostatnim razem taka sytuacja miała miejsce jeszcze za Grindelwalda, który nie chciał się pogodzić z wydaleniem. Silne magiczne wibracje wstrząsnęły całą szkołą, wciąż żyją ludzie, którzy je pamiętają. I wszyscy zgodnie twierdzą, że to nie była moc, jaką byłby w stanie ujarzmić człowiek. Co naprawdę się wydarzyło, wiedzieli tylko Grindelwald i ówczesny dyrektor, którego znaleziono martwego.
- O ile nie zabił go Grindelwald.
- Może i tak, ale dlaczego w takim razie nikt go za to nie ścigał? Morderstwo to w Durmstrangu bardzo poważna sprawa. Takie jest prawo Jastrzębia.
- A co w takim razie z Magnusem?
- O tym też słyszałeś? - Odilion uśmiechnął się lekko. - Wiesz co, znam Magnusa od lat i schlebiam sobie, że dość dobrze. Ale o okoliczności tej jednej sprawy nigdy go nie pytałem.
- Dlaczego? - zdumiał się Malfoy.
- Bo to taki typ człowieka, którego zwyczajnie się o podobne rzeczy nie pyta. Sprawa została zamknięta i jest świetnym tematem do żartów, ale gdyby okazał się mordercą, nie chciałbym o tym wiedzieć.
Draco zastanowił się nad tym, i natychmiast przyszedł mu do głowy Aidan. Pod żadnym pozorem się mu nie narażaj. Dlaczego? Był aurorem i absolwentem szkoły czarnej magii, ale czy to wszystko?
I czy naprawdę chciałby znać odpowiedź na to pytanie?
- Ale są rzeczy, które chciałbym wiedzieć - odezwał się ponownie Odilion, wyrywając Dracona z zamyślenia. - Na przykład, czy nie odniosłem mylnego wrażenia sądząc, że interesujesz się moją siostrą.
- No cóż... Nie. Bardzo mi się podoba. To jakiś problem?
- Nie, w porządku. Tylko żeby ci nie przyszło do głowy zaglądać do niej, kiedy zasnę - ostrzegł, uśmiechając się w sposób właściwy wyłącznie starszym braciom - i nie wróżący niczego dobrego.
- Och, jasne. O ile ty nie zapomnisz, że moja kuzynka jest już właściwie mężatką.
- Znam się na ślubnych kontraktach. Ale mimo całego mojego szacunku dla tradycji, nigdy bym nie chciał, żeby rodzice wybrali mi przyszłą żonę. Dlaczego Tori ma kontrakt, a ty nie? Przecież wychowywaliście się razem.
Draco wzruszył ramionami.
- Nie znam szczegółów, ale ojciec chciał zabezpieczyć jej przyszłość. Bogata dziewczyna to łakomy kąsek dla wielu karierowiczów. Wiem, że dla obu stron kontrakt jest wysoce satysfakcjonujący.
- Mówisz o Viktorii i jej narzeczonym, czy o opiekunach, którzy zawierali kontrakt?
- Nie przypominam sobie, by którekolwiek z nich narzekało.
- Ja tam sądzę, że to bzdura, i tyle. Powinna mieć wolność wyboru.
- Ma prawo zerwać kontrakt do siedemnastych urodzin bez konsekwencji.
- Naprawdę? - Odilion wydawał się zaskoczony. - Nigdy o tym nie wspomniała.
- Najwidoczniej nie zamierza z tego prawa skorzystać.
- Ale jest jakaś nadzieja. - Von Sternberg wyraźnie poweselał.
- Jeśli będziesz się w to wtrącał - oświadczył Draco ostrzegawczym tonem - możesz naprawdę pożałować. I to nie jest żart.
- Wiesz co, w życiu nie spotkałem kogoś tak irytującego, jak ty, panie Malfoy.
- I nawzajem, panie von Sternberg. - Draco wszedł do łóżka, przykrywając się kołdrą.
- Niech ci się przyśnią wesołe elfy.
- A tobie śliczne motylki.
Każdy z nich zasypiał w przekonaniu, że absolutnie nie jest do tego drugiego podobny i obydwaj się mylili. Co z dużym prawdopodobieństwem uczyni z nich bardzo dobrych przyjaciół.

- Myślisz, że się nie zabiją? - zapytała z troską Vespera.
Siedziały na łóżku Viktorii, przebrane w długie, jedwabne koszule nocne i szykowały się do snu. Vespera oswobadzała swoje włosy z wszelkich ozdób, podczas gdy Viktoria zaplatała sobie warkocz. Dejmos tymczasem zwinął się w koszyku, stojącym tuż przy drzwiach.
Łóżko panny Black było na tyle szerokie, by wygodnie zmieściły się na nim dwie osoby. Uparła się przy nim, gdy wraz z bratem urządzała ten apartament, znając już specyfikę prostych, niemal spartańskich posłań szkolnych. Poza tym obszerne łoże nasuwało jej miłe wspomnienia wyniesione z dworu Malfoyów, który nieodmiennie kojarzył jej się z bezpieczeństwem, a właśnie tego najbardziej potrzebowała w tamtym czasie.
- Bez obaw, skarbie - zaśmiała się Viktoria. - Żaden z nich nie ma specjalnie morderczych skłonności. Chyba, że nie wiem czegoś na temat Lwa.
- Czasami mam wrażenie, że znasz go lepiej, niż ja - zauważyła Vespera.
- Być może to przywilej bezstronnego obserwatora. Wśród najbliższych często przymyka się oko na niektóre rzeczy, a potem się o nich zapomina. Ja mam to samo z moim bratem.
- Na przykład?
- Na przykład wielu ludzi mówi, że się go boi, a ja nie mam pojęcia, dlaczego. Ty też masz takie wrażenie?
- Nieszczególnie. Chociaż pamiętam, że kiedy go po raz pierwszy spotkałam, jeszcze zanim mi go przedstawiłaś, przyszło mi do głowy, że ma takie strasznie dziwne oczy... Jakby patrzyły przez nie upiory, tak sobie pomyślałam. Naprawdę ci o tym nie mówiłam?
- Nie przypominam sobie. Ale coś w tym jest. Mamy swoje upiory i swoje trupy w szafach.
- Trupy w szafach?!
- Tak się mówi. - Viktoria ponownie wybuchnęła śmiechem w reakcji na przerażenie słyszalne w głosie Vespery. - Podobno każda szanująca się angielska rodzina ma swoje wstydliwe sekrety, które są ogólnie określane jako trupy w szafach. Bywa, że całkiem dosłownie.
- Rodzina Aidana też pochodzi z Anglii?
- Mówiłam w ogólnym sensie.
- Ech... Zawiłości języka angielskiego mogą doprowadzić do szału.
- Jeśli chcesz, możemy mówić po szwedzku.
- Lepiej nie. Znam angielski lepiej, niż ty szwedzki.
- Dzięki, Ves.
- Nie ma za co. A skoro już jesteśmy przy twoim brytyjskim rodowodzie...
Viktoria, przewidując pytanie przyjaciółki, rozmyślnie nie ułatwiała jej sytuacji.
- Chyba zanosi się na burzę - zauważyła zdawkowym tonem.
- Hej! Słuchasz mnie, ty wredna trollico? - nadąsała się Vespera.
- Kogo nazywasz trollicą, ty mała goblinico? - oburzyła się panna Black. Przyjaciółka chwyciła ją za świeżo spleciony warkocz i pociągnęła na łóżko. Chwilę później tarzały się po posłaniu, w tym udawanym gniewie obrzucając się w równej mierze poduszkami i coraz wymyślniejszymi epitetami.
- Aha! - zawołała tryumfalnie Vespera, siadając okrakiem na brzuchu Viktorii i unieruchamiając jej ramiona. Obie ciężko dyszały. - Daruję ci życie, jeśli skapitulujesz.
- Nigdy! - wyrzuciła z siebie Angielka.
- W takim razie załaskoczę cię na śmierć - oświadczyła von Sternberg tonem sugerującym, że zrobi to z wyższej konieczności.
- Nie ośmielisz się.
- No dobrze... sama się o to prosiłaś... - westchnęła, po czym zaczęła łaskotać przyjaciółkę. Znały się tak długo i tak często powtarzały tę zabawę, że odkryła już wszystkie czułe na dotyk miejsca na ciele Viktorii. Nie minęła minuta, a Black zaczęła błagać o zmiłowanie.
- Na Mer... lina... Nie! - wołała, wijąc się ze śmiechu. - Ves, przestań! Zrobię wszystko, co zechcesz!
- To zbyt ogólna obietnica.
- Oddam ci tę niebieską szatę z kokardą! Albo moje ulubione perły! Do diabła, bierz sobie nawet Dracona, z moim błogosławieństwem!
- No widzisz? - Vespera zaśmiała się, przerywając łaskotanie. - Trochę cię przycisnąć, i zaczynasz mówić z sensem.
Opadła na plecy tuż obok przyjaciółki.
- Chciałabym mieć na niego kontrakt - oświadczyła panna von Sternberg.
- W tym wieku to już nie ma sensu. Ale zawsze możecie się zaręczyć. - Viktoria obróciła głowę w stronę Vespery. - Tylko czy jednodniowa znajomość jest do tego wystarczająca?
- Och, nie psuj mi radości! Przecież mamy przed sobą cały tydzień. A później możecie oboje przyjechać do nas. No i są jeszcze twoje urodziny. Zostanie do tego czasu, prawda?
- Nie wyobrażam sobie innej możliwości.
- Cudownie - westchnęła Vespera.
- Naprawdę ci się spodobał, prawda?
- Tak. Jest po prostu idealnie w moim typie. Przystojny, interesujący, dobrze urodzony... Świetnie mi się z nim rozmawia. Poza tym, jak ktoś, kto jest twoim krewnym, może być dla mnie nieodpowiedni? No i wychowały was te same osoby, jego rodzice. Jeśli ty jesteś taką świetną przyjaciółką, to on będzie wspaniałym mężem.
- Pochlebiasz mi, ale przecież małżonków dobiera się inaczej niż przyjaciół.
- Moja mama mówi, że mąż musi być przede wszystkim przyjacielem.
- Może masz rację... - zadumała się Viktoria, nagle przejawiając niezwykłe zainteresowanie sufitem nad jej głową. - Nigdy nie miałam okazji, by wybrać sobie męża.
- Boisz się?
- Czego?
- Że on nie spełni twoich oczekiwań.
- Wierzę, że wuj dokonał przemyślanego wyboru.
- No tak, ale w momencie zawarcia umowy przedślubnej ty miałaś dwa lata, a Zorian siedem. Człowiek nie pozostaje do końca życia taki, jak w dzieciństwie.
- Pewnie nie. Ale cóż, raczej nie przekonam się o tym wcześniej, niż po ślubie.
Nie była to pierwsza rozmowa przyjaciółek na ten temat. Vespera była wtajemniczona w całą sprawę już od dawna, ale uwielbiała ją omawiać, zwłaszcza, że nie mogła odżałować, iż sama nie ma ślubnego kontraktu.
Viktoria faktycznie została zaręczona już w wieku dwóch lat, gdy tylko jej wuj znalazł odpowiedniego kandydata. Przez lata nie odczuwała z tego powodu dyskomfortu, gdyż była bardzo przywiązana do tradycji, a zanim opuściła Anglię, miała o swoim młodym narzeczonym jak najlepsze zdanie, mające źródło zapewne w tym, że przy każdym spotkaniu obsypywał ją prezentami i słodyczami. Aidanowi niezbyt podobała się ta okoliczność, jednak nic w tym kierunku nie robił, poza uniemożliwieniem parze spotkań bez jego zgody czy wiedzy. Dzięki temu jego siostra zyskała już w pierwszych dniach w szkole niebanalną sławę, ponieważ żadna jej rówieśniczka nie mogła się pochwalić posiadaniem prawdziwego narzeczonego.
Ostatnio jednak Viktoria przyłapywała się na tym, że nie myśli o Zorianie prawie wcale. Czasami musiała sobie przypominać, że jest już zaręczona… ale nie było to już związane z satysfakcją. Jej koleżanki spotykały się z chłopakami, których prawie codziennie widywały, i choć różne były koleje tych związków, wydawały się bardziej prawdziwe niż to, co miała ona. Wydawało się jej, że omija ją coś ważnego.
- Ach, po ślubie... - rozmarzyła się tymczasem Vespera. - Gdybym już miała przystojnego męża, brakowałoby mi do szczęścia tylko domku z ogródkiem.
- W takim razie przykro mi cię rozczarować, ale jako pani Malfoy musiałabyś z tego marzenia zrezygnować - oświadczyła smutno Viktoria.
- Dlaczego? - Panna von Sternberg spojrzała na przyjaciółkę zaniepokojona.
- No wiesz, dwór Malfoyów mogłyby spokojnie zamieszkiwać ze trzy rodziny o mniejszych wymaganiach, niż moi wujostwo... Mają też nadmorską willę na Wyspach Scilly i dworek w Górach Kambryjskich... A nie, przepraszam. Dworek jest mój i go nie oddam.
- Ale będziesz nas zapraszać? - Szatynka wyraźnie poweselała.
- Zastanowię się.
- Jędza.
- Wiedźma.
- I tak cię kocham.
- Ja ciebie też.

Zakapturzona postać powoli wspinała się po dość stromym wzniesieniu, dźwigając dziwnie wygięty pakunek, jednoznacznie przywodzący na myśl zawinięte w jakąś tkaninę ludzkie ciało. Idący był, sądząc po sposobie poruszania się, mężczyzną w pełni sił. Szedł pewnie, wyraźnie wiedząc, dokąd zmierza.
Wokół niego, oświetlone już tylko słabnącą poświatą gwiazd, wznosiły się skalne ściany, pomiędzy którymi było o wiele chłodniej niż u podnóża gór. Niezrażony tym mężczyzna wytrwale piął się wyżej, choć zaczynał odczuwać skutki długiego marszu. Teoretycznie mógłby się teleportować od razu na miejsce przeznaczenia, ale nie lubił tego sposobu podróżowania i używał go tylko w ostateczności. Zresztą, do świtu wciąż pozostało trochę czasu, a cel jego wędrówki był już niedaleko.
Zatrzymał się na chwilę na skraju większego skupiska sosen, by jeszcze raz zlustrować wzrokiem okolicę. Tak właściwie nie spodziewał się, by ktokolwiek mógłby za nim dotrzeć aż tutaj. Starannie wybrał kryjówkę w odosobnionym miejscu, po drodze dużo kluczył, uważał, czy nie zostawia widocznych śladów i starał się nie korzystać z różdżki - było ciemno i nawet drobny błysk mógł zwrócić uwagę ewentualnej pogoni. Zresztą, potrafił naprawdę cicho się poruszać. Wymknął się już tylu patrolom aurorów, że nawet przestał liczyć. On, Regin Askegaard, jest od nich wszystkich lepszy i nigdy nie da się złapać!
Wreszcie dotarł do niewielkiej chatki, która przycupnęła pod załomem skalnym, osłonięta dodatkowo gęsto rosnącymi wokół niej drzewami iglastymi. Uśmiechnął się do siebie, przekraczając próg domu. Tutaj z pewnością nikt go nie znajdzie.
Położył swoją ofiarę na podłodze, rozwijając krępujący ją materiał. Jego oczom ukazał się młody chłopak o ciemnych włosach i śniadej skórze, całkowicie nieprzytomny. Przód szaty dzieciaka był powalany krwią, a na twarzy i ramionach widocznych spod podartych rękawów widniały ślady po wielu nacięciach.
Regin uśmiechnął się z satysfakcją. Wudu na odległość to był dopiero początek, obliczony na przestraszenie ofiary. Dopiero teraz zamierzał zacząć prawdziwą zabawę. Nie zapalił światła, żeby jeszcze bardziej przestraszyć małego - sam widział całkiem nieźle, tym bardziej, że niebo za oknem zaczynało już szarzeć. Do świtu będzie po wszystkim.
Wycelował różdżką w chłopaka.
- Enervate! - zawołał tubalnym głosem.
Błysnęło i chłopiec nagle zamrugał oczami. Spróbował się podnieść i wtedy dostrzegł stojącego nad nim mężczyznę.
- Kim pan jest? - zapytał, wyraźnie przerażony.
- Możesz przyjąć, że jestem diabłem, postacią z jakiejś książki albo nawet twoim kolegą w przebraniu - oświadczył Askegaard z wyraźną nutką zadowolenia w głosie. - Nasze spotkanie potrwa zbyt krótko, by miało to jakiekolwiek znaczenie.
Chłopiec, już w pozycji siedzącej, odsunął się do tyłu; bardzo szybko jednak oparł się plecami o ścianę. Rozejrzał się po miejscu w którym się znalazł. Przez jedyne okienko w izbie, w dodatku niemiłosiernie zakurzone, dostawało się do wewnątrz nieco słabego światła, charakterystycznego dla przedświtu. Sam pokój był niemal pusty; chłopiec dostrzegł jedynie jakąś skrzynię i pozostałości po połamanym krześle.
Prześladowca stał tuż przed nim. Był to postawny czarodziej w średnim wieku; chłopiec nie znał go, był tego pewien. Nie miał też pojęcia, czym mógłby się temu człowiekowi narazić.
Mężczyzna milczał, jakby celowo chcąc uświadomić ofierze jej beznadziejną sytuację. Mały nie miał różdżki; nie był jeszcze w wieku szkolnym. Właściwie i tak nie miałoby to znaczenia, bo Regin zadbał o to, by chata została odpowiednio zabezpieczona - wewnątrz niej mógł sobie kpić z Namiaru, ile wlezie.
- Co ja panu zrobiłem? - chciał wiedzieć chłopiec. Zaczynał powoli się uspokajać; choć zdawał sobie sprawę, że jego położenie nie jest godne pozazdroszczenia, wciąż miał punkt oparcia, którego mógł się uczepić. Nie może teraz umrzeć - ma do zrobienia coś ważnego. Musi tylko wytrzymać jeszcze trochę... - Nawet pana nie znam...
- To mało ważne.
- Dla mnie ważne - upierał się chłopiec. - Chce mnie pan zabić.
- Jaki mądry chłopczyk - zaśmiał się kpiąco Askegaard. Obrócił różdżkę w dłoni. - Może jeszcze wiesz, w jaki sposób?
- Nie znam odpowiedzi - odparł chłopak, nie spuszczając wzroku z prześladowcy. Jeszcze tylko troszkę, pomyślał. Tylko odrobinkę… - Ale nie może pan tego zrobić.
- Doprawdy? - Złośliwy uśmiech nie schodził z twarzy Regina, choć mężczyzna poczuł się nieco mniej pewnie. Dzieciak nie zachowywał się jak normalna ofiara. Wcześniej przynajmniej krzyczał, a teraz... Ten przeszywający wzrok mógł doprowadzić do szału... - I co, zamierzasz mnie powstrzymać, chłopczyku?
Nareszcie!
- Ja nie. - Chłopiec wyciągnął rękę przed siebie. - On.
- Jaki... - Regin urwał, obracając się gwałtownie w stronę, którą wskazywała jego ofiara. W tej samej chwili drzwi chaty otworzyły się na oścież, z impetem uderzając w ścianę.
Bez względu na zaskoczenie, jakie przypadło mu w udziale, Askegaard nie zamierzał utracić przewagi. Błyskawicznie chwycił swoją ofiarę za rękę. Chłopiec jęknął, gdy został dość brutalnie postawiony na nogi i zwrócony twarzą do wyjścia z izby. Chwilę później poczuł na szyi specyficzny ucisk - koniec różdżki Askegaarda znalazł się tuż przy tętnicy dzieciaka. Obaj spojrzeli przed siebie...
Na progu stał jakiś człowiek. Był wysoki i szczupły, ale na daną chwilę niewiele więcej można było na jego temat powiedzieć. Jedyne dostępne źródło światła - słaby blask wschodzącego słońca - znajdowało się za jego plecami, przez co twarz obcego spowijał cień. Miał na sobie ciemną szatę czarodzieja, zlewającą się z cieniami wypełniającymi wnętrze.
Wrażenie robi, pomyślał Regin. Ale nie takim już uciekałem sprzed nosa.
- Poddaj się, Askegaard - odezwał się przybysz czystym, mocnym głosem. - Nie będę tego powtarzał.

Viktorię obudziło niedobre przeczucie. Usiadła, przecierając oko zgiętymi palcami.
Przez trzy wysokie, podzielone na równe prostokąty okna sączyło się do pokoju światło księżyca, wspomagane dodatkowo przez ciepły blask nocnej lampki. Odkąd tylko pamiętała, Black panicznie bała się ciemności, ale gdyby ktoś ją o to zapytał, nie umiałaby odpowiedzieć dlaczego. Aymer Coudenhove, przyjaciel Aidana i uzdrowiciel, doszukiwał się przyczyny tej fobii w jakimś przykrym zdarzeniu z przeszłości, które miało związek z ciemnością, a wydarzyło się prawdopodobnie na tyle wcześnie, że Viktoria po prostu tego nie pamiętała. Dla niej samej w tej teorii było trochę za dużo „być może”, a za mało jasnych odpowiedzi.
Zupełnie jak z Aidanem...
Vespera mruknęła coś przez sen. Leżała na boku, z jedną ręką pod, a drugą na poduszce, zwrócona twarzą do przyjaciółki. Viktoria odczekała chwilę, by jej nie zbudzić, po czym ostrożnie odsunęła kołdrę i wstała z łóżka. Lekko stąpając po miękkim dywanie podeszła do okna.
Nie umiała określić, dlaczego tak się martwi. Zdawała sobie sprawę z tego, że Aidan jest świetny w tym, co robi - i nie była to kwestia brania na wiarę opinii osób postronnych, bo Viktoria miała już okazję naocznie przekonać się o umiejętnościach brata. A jednak od pewnego czasu źle znosiła rozłąkę z nim; opadały ją niepokojące myśli, gdy tylko jego praca wymagała wyjścia poza ustalone godziny, co zdarzało się nader często. Rzecz w tym, że znała Aidana już sześć lat, a większość tego czasu spędziła w szkole z internatem. Gdyby miała wariować przez wszystkie miesiące, gdy go nie widziała, już dawno wylądowałaby na oddziale dla obłąkanych w magicznym szpitalu. Nie, doświadczanie tego lęku rozpoczęło się zupełnie niedawno - parę tygodni temu, tuż przed zakończeniem roku szkolnego. W tym okresie nie zdarzyło się nic specjalnego, poza zakończeniem Turnieju Trójmagicznego w Hogwarcie, ale co jakieś międzyszkolne rywalizacje mogły mieć wspólnego z nią i jej bratem?
Chyba, że...
Viktoria podniosła oczy na wąski sierp księżyca. To mało prawdopodobne, pomyślała, ale nie można wykluczyć, że w tym czasie, gdy nie było mnie przy nim, Aidanowi przytrafiło się coś ważnego, o czym mi nie powiedział...
- Bzdura - oświadczyła na głos. - Aidan mówi mi o wszystkim.
Wypowiedzenie tych słów przyniosło jej ulgę, poczuła się nieco lepiej. Tak, tego mogła być pewna: jej brat nigdy nie zataiłby przed nią czegoś naprawdę ważnego. Bo właśnie na tym polega rodzina - na szczerości, zaufaniu i bezpieczeństwie.
Położyła dłonie na szybie i przymknęła oczy.
Chroń go, Salazarze, gdziekolwiek jest...

Aidan machnął lekko różdżką i natychmiast w izbie rozbłysło światło - jego źródłem była wprawdzie niewielka naftowa lampka na parapecie, jednak to wystarczyło, by obecne w pokoju osoby były dobrze widoczne. Jeśli oni widzą ciebie, postaraj się widzieć ich. Valerious obrzucił szybkim spojrzeniem wnętrze. Po jego prawej stronie znajdowały się dodatkowe drzwi, prowadzące raczej do schowka lub kuchni niż na zewnątrz, więc przeciwnik miał małe szanse na ucieczkę. W pomieszczeniu było kilka przedmiotów, mogących potencjalnie służyć do odwrócenia uwagi, ale nie stanowiących większego zagrożenia dla uzbrojonego czarodzieja. Dodatkowo, przed wejściem do chaty młody auror rzucił na nią zaklęcie antydeportacyjne. Mógł więc spokojnie przyjrzeć się dwóm stojącym przed nim osobom.
Chłopiec, mniej więcej ośmioletni, stał z przodu. Poplamiona krwią szata i rany na buzi świadczyły wyraźnie, że czarnoksiężnik rozpoczął już swoją makabryczną zabawę, ale ociągał się z jej zakończeniem. W jego przypadku nie była to reguła, więc ofiara naprawdę miała szczęście, jakkolwiek nie było to zbyt pocieszające w sytuacji, gdy wciąż groziła jej śmierć.
Twarz mężczyzny, widniejąca ponad ramieniem chłopca, była Aidanowi znana. W dokumentacji sprawy miał dość dobry portret pamięciowy i fotografię mężczyzny sprzed kilku lat. Przyjrzał się tępo ściętemu podbródkowi, mięsistemu nosowi i chytrym oczkom. Z całą pewnością patrzył na niego Regin Askegaard - wielokrotny morderca posługujący się czarną magią, opętany niszczycielską nienawiścią do zmarłego brata. Z tego, co ustalił poprzednik Aidana na podstawie wywiadu z rodzicami i szkolnymi kolegami Askegaarda, przestępca nigdy nie wyróżniał się niczym specjalnym. Nie miał szczególnych uzdolnień, nigdy nie przejawiał oznak nadmiernej agresji ani skłonności do przemocy. I nagle zaczął mordować. Przez osiemnaście miesięcy grał na nosie wszystkim szwedzkim aurorom, jednego zabił, i nikt nie wiedział, jak to się działo.
A teraz Aidan stał naprzeciwko Askegaarda, zasłoniętego przez niewinne dziecko. Sztuczka praktykowana, odkąd tylko istniał podział na dobro i zło, a jednak wciąż skuteczna... pod warunkiem, że czarownik wierzy, iż tak jest. Ryzyko było spore, ale Valerious nauczył się już, że w zawodzie aurora liczy się skuteczność, nie procedury. Co bardzo często było mu na rękę.
- Jak się tu dostałeś? - warknął Regin. Przybycie Aidana wytrąciło go nieco z równowagi, ale zaczął odzyskiwać panowanie nad sobą, gdy w świetle lampki przyjrzał się twarzy aurora. Żółtodziób, pomyślał z lekceważeniem. Ledwie toto ze szkoły wyjdzie, a już poślą na nierokującą nadziei misję... Nawet mi go szkoda.
Ale jednak tu dotarł, odezwał się irytujący głosik gdzieś w głowie Askegaarda. Przestępca nie zwrócił na niego uwagi.
Aidan wzruszył ramionami w reakcji na wypowiedź Regina.
- Śledziłem cię - wyjaśnił lakonicznie.
- Niemożliwe - prychnął Askegaard, odruchowo wbijając koniuszek różdżki mocniej w szyję ofiary. Chłopiec jęknął, a Valerious stłumił chęć zareagowania na to. Im bardziej da do zrozumienia, że przyszedł tu po Regina, nie po chłopaka, tym większe dzieciak ma szanse na przeżycie - jeśli obaj z Aidanem będą mieli szczęście, w pewnym momencie Askegaard przestanie się interesować ofiarą. - Nie zostawiłem żadnych śladów.
- Istotnie - przyznał auror konwersacyjnym tonem. - Zapomniałeś tylko ciszej się poruszać.
- Nie mogłeś mnie usłyszeć! - w głosie czarnoksiężnika zabrzmiało coś na kształt paniki. Aidan znów udał, że nic nie zauważył. Niech zachowa resztki ułudy bezpieczeństwa, a wtedy...
- Wygląda na to, że jednak mogłem. Byłeś bardzo sprytny i wielu moich kolegów zapewne wyprowadziłbyś w pole, ale, na twoje nieszczęście, ja mam słuch doskonały.
- Oczywiście, a do tego wydłużane ramię i promieniowanie magiczne w piętach - zakpił Regin. - Wyszłoby ci na zdrowie, gdybyś został w filharmonii i tam spożytkował tę fascynującą umiejętność.
- Twoja troska o mnie jest doprawdy wzruszająca - odparował Aidan. Coś nie dawało mu spokoju... Uważnie przyjrzał się czarownikowi, poszukując pewnego detalu. Ach, jest! Na lewym nadgarstku Askegaarda. Szeroka, zdobiona wzorem składającym się na ciąg ukośnych pasów bransoleta. Na tyle prosta, by nie wzbudzać podejrzeń u noszącego ją mężczyzny... a jednak z jakiegoś powodu zaniepokoiła aurora, którego śledztwo Aidan przejął przed dwoma miesiącami. Gdy znaleziono owego czarodzieja, jego stan był już na tyle poważny, że zdążył jedynie wyszeptać: „Askegaard... bransoleta...”, po czym wyzionął ducha. Valerious nie zdołał ustalić z całą pewnością, do czego służyła, jednak możliwości nie były takie znowu różnorodne. Albo była niezwykle cennym artefaktem, stanowiącym część większego planu, albo dawała posiadaczowi jakieś dodatkowe moce. Biorąc pod uwagę charakterystykę Askegaarda, Aidan skłaniał się ku drugiej opcji, choć pierwsza nie była wykluczona. Tak czy owak, mogła być słabym punktem czarownika, więc należało to przynajmniej sprawdzić. - Powinieneś jednak bardziej martwić się o siebie. Nie masz dokąd uciec, Askegaard.
- Och, rzeczywiście. Strasznie się boję - oświadczył Regin niefrasobliwie, z krzywym uśmieszkiem. Ludzie postawieni pod ścianą zwykle tak nie reagowali, więc było jasne, że przestępca ma coś w zanadrzu.
- I powinieneś - zapewnił Aidan.
Askegaard zaśmiał się.
- Nie rozśmieszaj mnie, chłopcze - zadrwił. - Nie masz ze mną najmniejszych szans.
- Czyżby? Twoje uzdolnienia nie są zbyt imponujące.
- Możesz to powiedzieć swojemu koledze, z którym miałem już okazję się spotkać... oczywiście, jeśli umiesz wywoływać duchy.
- Umiem, ale nie ma takiej potrzeby - stwierdził Aidan. Na twarzy Regina pojawił się cień zaniepokojenia. Może blefuje... ale jeśli nie... Wywoływania duchów uczą w Durmstrangu, i to tylko uczniów szczególnie uzdolnionych na polu czarnej magii... Nie, to bzdura. Kto normalny zostaje aurorem, mogąc władać czarną magią?
No cóż, czas przypomnieć temu małemu kłamcy, kto tu rozdaje karty.
- Nie jesteś dla mnie żadnym wyzwaniem - powiedział czarownik, ponownie rozciągając wargi w drwiącym uśmiechu.
- Zamierzasz mi to w jakiś sposób udowodnić, czy chcesz sobie tylko pogadać?
Zdawkowy ton Aidana zadziałał na Askegaarda jak płachta na byka. Nie wierzysz mi, chłopcze? pomyślał z wściekłością. No, to zaraz się przekonasz!
Regin, przekonany, że działa z zaskoczenia, odepchnął od siebie swoją ofiarę. Chłopiec przewrócił się, ale zachował tyle przytomności umysłu, by odsunąć się jak najdalej od prześladowcy. Ten jednak przestał się już nim interesować, całkowicie skupiony na bezczelnym aurorze, który śmiał wątpić w jego moc. Błyskawicznie przerzucił różdżkę z prawej ręki do lewej, co nie uszło uwadze Aidana. Większość czarodziejów w sytuacji zagrożenia trzyma różdżkę w tej ręce, która zwykle nią włada - to kwestia odruchu powiązanego z instynktem przetrwania. Dane uzyskane od wytwórcy różdżek jednoznacznie wskazywały, że Askegaard był praworęczny, potwierdzał to również fakt, że bezbronną ofiarę terroryzował, trzymając różdżkę w prawej dłoni. Wniosek był prosty - bransoleta na lewym nadgarstku w jakiś sposób pomagała właścicielowi w walce.
Regin zaatakował, ale Aidan był na to przygotowany. Odbił własnym zaklęciem świetlistą smugę, którą przeciwnik posłał w jego stronę. Czerwony promień uderzył w ścianę, odłupując kawałek tynku, żaden z czarodziejów nie zwrócił jednak na to uwagi.
Aidan już w ciągu dziesięciu sekund upewnił się, że wola Askegaarda ma niewiele wspólnego z działaniem jego różdżki. Chwilami odwracał wzrok od Valeriousa, podczas gdy broń sama strzelała i blokowała zaklęcia. Bardzo, bardzo nieostrożnie, pomyślał Aidan.
- Funis captarent! - zawołał, posyłając w stronę Askegaarda niebieski promień, który w zetknięciu z zaklęciem przeciwnika utworzył plątaninę smug świetlnych, a następnie spektakularnie wybuchł. Dodatkową, choć nieprzewidzianą zaletą był fakt, że Regin użył uroku o żółtej barwie, więc na chwilę całą izbę rozświetlił zielony blask. Askegaard, przekonany, że wymierzono w niego śmiertelną klątwę, wydał z siebie nieartykułowany dźwięk i zasłonił twarz prawą ręką. W tym momencie tuż przy jego stopach wybuchło zaklęcie dymne. Zakrztusił się, a jego różdżka wywołała strumień powietrza, który powiększył Reginowi chwilowo ograniczone pole widzenia. Za późno: lewa ręka czarownika poderwała się do góry, mocno przez kogoś szarpnięta; poczuł, jak bransoleta zostaje mu ściągnięta z nadgarstka, a z jego ciała odpływa ta przedziwna siła, którą dawał mu artefakt...
Aidan popchnął Askegaarda, który zatoczył się i odwrócił w stronę przeciwnika. Valerious zrobił krok w jego stronę, a czarownik, zgodnie z przewidywaniami, cofnął się jeszcze bardziej. Rozwiewający się dym nie mógł mu już zapewnić schronienia. Aidan wyczuł w powietrzu olbrzymią dozę strachu, dostrzegł go też w oczach Askegaarda. To był koniec, i obaj doskonale o tym wiedzieli.
Regin zaśmiał się nerwowo.
- Chyba procedura obejmuje zadawanie mi jakichś pytań, hm?
Aidan uniósł lekko brwi.
- Czyżby? A co chciałbyś mi powiedzieć?
- Na przykład mógłbym opowiedzieć ci o moim trudnym dzieciństwie, które sprawiło, że krzywdzę ludzi... Albo zdradzić, jak wybieram ofiary...
- Możemy spokojnie pominąć tę cześć programu. Nie jesteś w stanie powiedzieć mi nic, co mogłoby mnie w twojej osobie interesować, a czego bym już nie wiedział.
- Niemożliwe.
Valerious wzruszył ramionami.
- Nie moja sprawa, w co masz ochotę wierzyć. - Uniósł różdżkę. Nie mógł uwierzyć, że tak to się skończyło. Że porządnego czarodzieja zabiło takie zero, i to tylko za sprawą magicznej błyskotki. To było jak kiepski żart. I nie powinno się powtórzyć.
- Chyba nie zamierzasz mnie zabić, co? - W głosie Askegaarda zabrzmiała panika.
- A znasz jakiś dobry powód, by tego nie zrobić?
- Aurorzy zwykle biorą ludzi żywcem...
- Nie wierzę w resocjalizację w przypadku społecznego robactwa. - Aidan wypowiedział dwa ostatnie słowa z taką pogardą, że Reginem wstrząsnął lodowaty dreszcz. - Nie jesteś też powiązany z żadną organizacją, która stanowi realne zagrożenie dla społeczeństwa, więc nie posiadasz żadnych użytecznych informacji. A więzienie i tak mamy przepełnione.
- Nie możesz zabić bezbronnego!
Aidan pozwolił sobie na uśmiech.
- Mam rozumieć, że zapomniałeś, jak korzysta się z różdżki?
Czarownik sprawiał wrażenie, jakby rzeczywiście zapomniał o swojej broni. Spojrzał na nią bezradnie, po czym uniósł bez przekonania. Valerious dał sobie spokój z kurtuazją.
- Avada kedavra!
Klątwa zabrzmiała w miarę pewnie, ale odnotował, że wciąż pozostał cień zwątpienia, który opóźnił jej wypowiedzenie. Zastanawiał się wielokrotnie, czy kiedyś całkowicie się go pozbędzie - i jakie będą tego skutki. Czy byłby w stanie zabić dla przyjemności? Nie wyobrażał sobie tego, ale jednocześnie się bał, że geny okażą się silniejsze. Teoretycznie nie wiedział, czy ojciec zabijał bez koniecznej potrzeby - według oficjalnych danych wszystkie osoby, które z pewnością lub dużym prawdopodobieństwem zginęły z jego ręki, stanowiły zagrożenie dla Mrocznego Ładu - ale nie potrafił oszukiwać się na tyle, by stanowczo to wykluczyć. No i matka... Ojca przynajmniej znał osobiście, ale ją tylko z opowieści. A to co, o niej słyszał, nie uspokajało go wcale w kwestii skłonności do odbierania życia.
Otrząsnął się i spojrzał na nieruchome ciało. Później go pogrzebie, teraz musi zająć się chłopcem.
Dym już się rozwiał, więc zlokalizowanie dzieciaka nie było trudne - skulił się w kącie niedaleko drzwi. Aidan potrafił docenić jego wyczucie chwili i umiejętność skorzystania z okazji do oddalenia się od swego prześladowcy.
Podszedł i przyklęknął przed chłopcem na jedno kolano. Mały był jeszcze trochę roztrzęsiony, ale śmiało spojrzał Aidanowi w oczy.
- Czy on...? - zapytał, zanim Valerious zdążył się odezwać.
- Już po wszystkim - zapewnił auror. To przeszywające spojrzenie kogoś mu przypominało... Kogoś, kogo już nie było. - Boli cię coś?
- Twarz i ręce trochę szczypią.
- Na wszelki wypadek zabiorę cię do szpitala, ale wygląda na to, że długo tam nie zabawisz. Rodzice przyjadą po ciebie. A teraz pokaż mi ręce.
Okazało się, że upływ krwi nie był groźny dla życia chłopca, Aidan uznał jednak, że lepiej opatrzyć najpoważniejsze rany. Już miał wypowiedzieć zaklęcie leczące, gdy ośmiolatek chwycił go za rękę.
- Co się stało? - zapytał auror, marszcząc brwi.
- Coś niedobrego - powiedział chłopiec. - Coś bardzo dla ciebie ważnego.
- Wiesz, taką mam pracę - uśmiechnął się Aidan. - Czasami muszę robić niedobre rzeczy, ale chyba nie chciałbyś być na jego miejscu, prawda?
- To nie to. - Chłopiec potrząsnął głową. - Straciłeś kogoś, ale on wkrótce powróci do twojego życia.
No ładnie. Valerious westchnął w duchu. Trafił mi się mały wizjoner.
- Brzmi jak przepowiednia - zauważył na głos. - Nie przepadam za proroctwami. Gdybyś więc mógł...
- To już się stało. - Uścisk na nadgarstku Aidana przybrał nieco na sile. - Ja jestem tylko posłańcem, ale ty musisz wiedzieć. On powrócił i czeka na ciebie. Sam zdecydujesz, kiedy do niego pójść, ale bądź ostrożny, bo on cię zna lepiej, niż ktokolwiek inny. I pewnego dnia z jego przyczyny będziesz musiał wybrać pomiędzy dwiema kobietami. Dobrze się zastanów, bo dokonując tego wyboru weźmiesz na siebie odpowiedzialność za niezliczone istnienia.
- To wszystko? - zapytał Aidan, gdy stało się jasne, że wiadomość dobiegła końca. - A kim jest ten, który powrócił? Straciłem wiele bliskich mi osób.
- A co do ilu nie masz pewności, że umarły?
Aidan przygryzł wargę. Faktycznie, w takim świetle lista możliwości znacznie się skurczyła.
- Jeśli chodzi o mężczyzn, to do dwóch - przyznał. - Chociaż właściwie nie. Tylko do jednego.
Po prostu została mi naiwna nadzieja, że nie umarł… dodał w myślach. Śmieszne. Viktorii można wybaczyć przekonanie, że byłoby lepiej, gdyby ojciec żył, ale ja to co innego. Ja potrafię spojrzeć na niego z drugiej strony... teraz.
- No to masz odpowiedź - podsumował chłopiec.
Nagle Aidana coś tknęło.
- Powiedz mi, czyim jesteś posłańcem?
- To była... - Chłopiec zamyślił się na chwilę. - To chyba była kobieta, ale nie pamiętam, jak wyglądała... ukazała mi się we śnie i kazała zapamiętać tą wiadomość. Zwykle zapominam, co mi się śniło, ale gdy się obudziłem wtedy, dokładnie pamiętałem, co mi powiedziała. Pokazała mi też ciebie mówiąc, że przyjdziesz mnie uratować i mam ci przekazać jej słowa, bo nie może do ciebie dotrzeć... zablokowałeś przed nią umysł, czy coś takiego...
- Kiedy to było?
- W ostatnim tygodniu czerwca, zaraz po nocy świętojańskiej.
- No dobrze, dziękuję - Aidan uśmiechnął się i wrócił do opatrywania ran chłopaka.
- Nie. - Chłopiec pokręcił głową. - To ja dziękuję.

21 komentarzy:

  1. O Morgano, kobieto! Tak dawno nic nie dodawałaś, że straciłam wątek i zapomniałam, co było w poprzednich rozdziałach. Chyba będzie trzeba do nich wrócić.Odilion i Draco naprawdę mają ze sobą coś wspólnego, ale nie jest to jakieś tak wielkie podobieństwo moim zdaniem. Zawsze uważałam, że czystokrwiści są do siebie podobni z powodu wychowania. Jak widzę plany Lucjusza o nieinformowaniu rodzeństwa spełzły na niczym. Ale ten ostatni fragment z przepowiednią nieco mnie rozłożył. Zwłaszcza słowa Aidana: "No dobrze, dziękuję". Wybacz mi, ale wydaje się nieco... komiczny.PS. Co do tej szabloniarni to o ile wiem z obrazków robią na Szablonowniku i Szablonach Pędzlem Malowanych, choć nie jestem pewna.Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo spodobało mi się to opowiadanie! Świetne.. Bardzo ciekawe. Z chęcią będę czytała kolejne rozdziały, mogłabyś mnie informować? GG: 26414954. Zapraszam, również do mnie do czytania i komentowania: www.you-want-to-be-closer.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. A może to tak kobieta sprawiła, że Aidan znalazł chłopca, kiedy ten potrzebował pomocy? Skoro objawiła mu się we śnie i przepowiedziała pojawienie się mężczyzny... Musi mieć wielką moc! (zapraszam też do siebie: to-byla-przepowiednia.blog.onet.pl)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mistress Vanity4 lipca 2011 21:49

    Ano dawno, aż mi głupio, ale ciężko mi się pisało ten rozdział... Ale jest bardzo ważny, więc musiałam się postarać i nie zadowalać byle czym :]Podobieństwo nie jest wielkie i nie musi być :) Sęk tkwi właśnie w sposobie wychowania; jak wspomniała Viktoria, jeszcze jakiś czas temu panów łączyło o wiele więcej. Odilion miał szczęście już w obecnym wieku rozwinąć w sobie nieco bardziej indywidualną osobowość, ale oni bardzo podobnie myślą. O mugolach, o dziewczynach, o sobie... Odilion jest twardszy, a Draco wrażliwszy i słabszy charakterem, ale to wszystko nie jest jeszcze u żadnego z nich ostatecznie ukształtowane. Może i dobrze...Plany Lucjusza jak najbardziej się powiodły ;) Może nie do końca jasno to wyraziłam, ale Aidan chce wierzyć, że Voldemort nie żyje. Swoją niepewność tłumaczy zwyczajnym poczuciem straty i marzeniem małego chłopca o rodzinie. Poczekaj, aż zacznie interpretować przepowiednię, bo w tym wypadku wyjścia są dwa, jak Riddle sam zauważył ^^Wybaczam, choć nie bardzo wiem, co w nim komicznego... Jak dla mnie, jest normalny.Ja również pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mistress Vanity4 lipca 2011 21:59

    Cieszę się bardzo, że zyskałam nową Czytelniczkę :) Niestety, nie informuję o rozdziałach przez gadu gadu, ponieważ z niego nie korzystam :/ Pod szeroką listą jest informacja, w jaki sposób można się zapisać na moją listę powiadomień.Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mistress Vanity4 lipca 2011 23:34

    Aidan znalazł chłopca i przestępcę wyłącznie za pomocą swoich zdolności. A kobieta, która się pojawiła we śnie chłopca, nie miała żadnej możliwości, by dotrzeć bezpośrednio do Aidana, więc nie była w stanie wpłynąć na jego działania. W swoim czasie wyjaśnię, oczywiście, co to za kobieta, ale na razie pozostawię jej tożsamość w sferze domysłów ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. beatrice_cora@amorki.pl5 lipca 2011 01:31

    Hmmm... No cóż, nie siedzę w Twojej głowie, więc inaczej wszystko postrzegam i interpretuję. XD Nie mogę się już doczekać większej ilości Aidana, bo zapewne będzie go więcej, skoro ma interpretować przepowiednię. Ubóstwiam go, choć sama nie wiem czemu. Może to ten jego urok osobisty?Beatrice[serce-smoka]

    OdpowiedzUsuń
  8. Mistress Vanity5 lipca 2011 14:31

    Ale to chyba dobrze :) Strach pomyśleć, co by było, gdybyśmy wszyscy myśleli tak samo...Aidan będzie, jak dobrze pójdzie, już w następnym rozdziale. W ogóle, planuję, żeby wprowadzić więcej wątków z jego udziałem. Poprzednią wersję zdominowała Viktoria, a tak nie może być :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Genialne, naprawdę się wciągnęłam. Problem jest jedynie taki, że od poprzedniego rozdziału zdążyłam zapomnieć, co było wcześniej ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Mistress Vanity6 lipca 2011 21:36

    Nie przejmuj się, to dość powszechny problem z moim opowiadaniem ;) Za długie i za rzadko publikowane rozdziały...

    OdpowiedzUsuń
  11. To dobrze. Poprzedniej wersji przeczytałam raptem kilka rozdziałów początkowych, więc trudno mi stwierdzić. A Aidana ubóstwiam z przyczyn mi nieznanych.PS. Ładny szablon

    OdpowiedzUsuń
  12. Mistress Vanity9 lipca 2011 20:41

    Wygląda na to, że Aidan wyszedł mi lepiej, niż planowałam :) Ile bym dała, żeby pozostałe postaci spotkało to samo...A dziękuję, mnie również się podoba :D

    OdpowiedzUsuń
  13. ZA długie? Nie-e. W sam raz. W każdym razie ja lubię długie. O ile 'długie' łączy się z 'dobre', rzecz jasna ;) A że tu oba warunki są spełnione, to bardzo lubię Twoje rozdziały, choć wolałabym lubić je częściej :P

    OdpowiedzUsuń
  14. No i wreszcie coś napisałaś.To coś jest naprawdę świetne.Piszesz rzadko ale świetnie.Rozmowa Dracona z Odilionem była super,akcja Aidana-aurora też.Byłaś już na Insygniach Śmierci cz 2,bo ja idę jutro.

    OdpowiedzUsuń
  15. Mistress Vanity17 lipca 2011 16:27

    Na razie nie byłam na Insygniach, choć trailery bardzo mi się podobają, więc być może wkrótce się wybiorę. Voldemort w 3D? To coś dla mnie :P

    OdpowiedzUsuń
  16. Ja właśnie wróciłem i bardzo mi się podobało.

    OdpowiedzUsuń
  17. ~Anomander Rake23 lipca 2011 18:43

    Witam, sporo czasu już minęło mi od czytania tego opowiadania, jeszcze pod starym adresem. Cieszę się, że tworzysz opowieść w nowym wydaniu, bo na prawdę jest bardzo ciekawa i wciągająca, w tym zalewie fanfików potterowskich wnosi spory powiew świeżości. Do tego fajnie jest spojrzeć na czarodziejski świat od tej mrocznej strony mocy - główni bohaterowie to dzieci Voldemorta, dzieci śmierciożerców i tym podobne towarzystwo. No i mamy inny kraj, inną, bardziej egzotyczną i mroczniejszą szkołę magii - Durmstrang, pamiętam, że w poprzedniej wersji sporo akcji się działo właśnie tam. Również przyjaciele Victorii są ciekawi, nie wiem, czy podobnie w tej wersji poprowadzisz ich sylwetki, ale w poprzednio bardzo mi się podobali. Ciekawi mnie tylko taki mały szczegół - ta nielegalna kapela, hehe, czy zasady Durmstrangu nie pozwalają uczniom na zakładanie zespołów muzycznych??

    OdpowiedzUsuń
  18. Mistress Vanity23 lipca 2011 20:53

    Bardzo się cieszę, że Ci się podoba nowa odsłona :)Durmstrang będzie, pewnie niewiele zmieniony, może wkradnie się trochę więcej opisów. Ale postaram się nie ograniczać do murów szkoły i bliżej zapoznać Was z Aidanem, bo z perspektywy czasu widzę, że potraktowałam go trochę po macoszemu...Przede wszystkim pracuję nad postaciami drugoplanowymi, żeby nie raziły nijakością pokazani w grupie. Zresztą już zaczęłam, wprowadzając przyjaciół Viktorii w mniejszych ilościach :PCo do kapeli bohaterów - Durmstrang to szkoła o wiele bardziej surowa niż Hogwart i mniej liberalna. Mają szkolny chór (coś w stylu tego hogwarckiego z trzeciego filmu), którego istnienie ma dawać do zrozumienia, że stereotypowy student Instytutu słucha muzyki klasycznej. Jest to akceptowane przez rodziców, często reprezentujących arystokratyczne rody, mające upodobanie w kulturze wyższej, a przynajmniej stwarzające takie pozory. Rock jest gatunkiem muzyki oficjalnie niemile widzianym w Durmstrangu, więc i zespół ma taki sam status. Problem w tym, że Viktorię jeszcze jakoś bym widziała w chórze, ale chłopaków już nie. Poza tym panna Riddle odziedziczyła po tatusiu skłonność do balansowania na krawędzi - wszak to sama rozkosz łamać przepisy (nawet, a może zwłaszcza, te niepisane), szczególnie w tym trudnym wieku lat piętnastu. Czy uda jej się wyjść z tego bez szwanku... któż to może wiedzieć ;)Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  19. UWAGA SPAM!!Chcesz wiedzieć co było zanim James Potter i Lilly Evans się pokochali i urodził się Harry?Chcesz poznać początki ich trudnej miłości?Chcesz przekonać się jak naprawdę wyglądało ich życie?Jeśli na wszystkie pytania Twoja odpowiedź brzmi „Tak” to znak, że ten blog jest właśnie dla Ciebie.Ostatni rozdział to nowa i całkiem inna historia przygód Lilly i Jamesa.Ich życie zaczynające się pod koniec lata, tuż na ostatnim roku w Hogwarcie!(niespodziewanie świat Lilly Evans wywraca się do góry nogami. Jej rodzice zostają zamordowani a ona sama trafia w całkiem inny nieznany świat. James Potter spędza beztroskie wakacje w rodzinnej posiadłości Potterów w towarzystwie swoich przyjaciół, gdy przychodzą do niego wieści o śmierci Lilly)Jak zachowa się James?Co naprawdę stało się z Lilly Evans?Kim jest tajemnicza przyjaciółka Lilly Lira Jonson?Jeśli chcesz poznać odpowiedzi na te pytania to zapraszam na:http://ostatni--rozdzial.blog.onet.pl/zapewniam, że się nie zawiedziesz!!AUTORKA PRZEPRASZA WAS ZA SPAM. JEŚLI NIE INTERESUJE CIĘ BLOG NIE OBRAŻAJ AUTORKI.PO PROSTU ZIGNORUJ KOMENTARZ. NA PEWNO SAMI WIECIE JAK CIĘŻKO JEST ZAISTNIEĆ W BLOGOWYM ŚWIECIE.

    OdpowiedzUsuń
  20. ~Anomander Rake7 sierpnia 2011 05:28

    No to będę czekać z niecierpliwością na ciąg dalszy. No i dzięki za wyczerpującą odpowiedź na temat nielegalności tej kapeli :-) Muszę przyznać, że mi ten rockowy zespół pasuje do takiego towarzystwa, ja ich nawet widzę w kapeli metalowej, a to m.in moje klimaty muzyczne ;-) Również cieszę się, że będzie coś więcej na temat Aidana, bo mnie ta postać fascynuje, ciekawe po której stronie mocy ostatecznie się znajdzie, bo co prawda działa w Zakonie, ale jak by nie było to syn Voldemorta... Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  21. Mistress Vanity7 sierpnia 2011 18:00

    Może i by się nadawali do muzyki metalowej, ale ja z kolei nie bardzo się w metalu orientuję...Jeśli chodzi o Aidana, to zamierzam dość znacząco zmienić wątek z tym jego wyborem strony mocy. Przede wszystkim nie będzie przyjazdu do Hogwartu i rozmowy z Dumbledore'em, bo doszłam do wniosku, że to było jak podanie Dropsowi wszystkiego na tacy, a czegoś takiego Voldemort nie popuściłby płazem nikomu. W efekcie Aidan nie wstąpi do Zakonu, przynajmniej nie w najbliższej przyszłości. No cóż, mam nadzieję, że nowa wersja wypadnie mniej naiwnie... :)

    OdpowiedzUsuń