poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Rozdział ósmy: List od Lukrecji

Vanity jest najgorszą autorką potterowskich fanfików na świecie i przyznaje to z pełną świadomością. Przepraszam najmocniej, jeśli w ogóle ktoś to jeszcze czyta, w co wątpię. Mówią o mnie, że umiem być cierpliwa, ale to do mnie potrzeba nadludzkiej cierpliwości. O własnej książce raczej nie mam co marzyć, skoro nie mogę uporać się z głupim fanfikiem... Ech, cóż zrobić... Tak poza tym to jestem zdrowa, szczęśliwa i w Irlandii :D Pewnie dlatego się rozleniwiłam, za dobrze mi jest... Ostatnio wszystko mi idzie z górki, aż się boję, że za dużo tego szczęścia na raz. Tylko Dziedzictwo zaniedbane, ale i z tym lepiej, wreszcie skończyłam rozdział ósmy, wprowadziłam drobne zmiany w poprzednich (głównie kosmetyczne, pewnie nawet nikt nie zauważy różnicy, ale to tak dla siebie i swojego świętego spokoju) i chyba zaczynam ogarniać wordpress. Ale drugi tom, jeśli do niego dobrnę, przeniosę gdzie indziej, bo tu nie da się mieć ładnego szablonu :(

Irlandia to dla mnie aktualnie najpiękniejszy kraj na świecie, zwłaszcza miasteczko, w którym mieszkam. Ludzie są świetni, zarówno Irlandczycy, jak też Polacy (choć słyszałam takie opowieści, że moja sytuacja wydaje się dość wyjątkowa...). Może tutejsza atmosfera doda przysłowiowych skrzydeł mojej biednej Wenie?

Dobrze, wracam szukać leprokonusów i grać w quidditcha z reprezentacją Irlandii. Nie mam pojęcia, kiedy znów najdzie mnie Wena, oby niedługo, a tymczasem mam dla Was małe irlandzkie błogosławieństwo:

May you always have...
Walls for the winds
A roof for the rain
Tea beside the fire
Laughter to cheer you
Those you love near you
And all your heart might desire.

***

Ledwie drzwi zamknęły się za wychodzącym śmierciożercą, a nagły podmuch wiatru z otwartego okna zgasił dwie świece wetknięte w srebrny świecznik stojący na biurku. Voldemort nie odwrócił się; w zasadzie nie uczynił żadnego ruchu, poza przymknięciem na chwilę powiek. Podniósłszy je, wciąż mógł dostrzec smugi dymu sączące się z niedawno płonących jeszcze knotów. Nasunęła mu się myśl, że to całkiem trafna metafora dla dwóch żyć, które właśnie nakazał odebrać. Tyle właśnie zostaje z człowieka – nieistotny dla świata strzęp dymu zwany wspomnieniami, które rozwieją się, nie pozostawiając żadnego śladu. Oczywiście, jego to nie dotyczy. Lord Voldemort będzie przecież żył wiecznie.
- Minęło wiele czasu – odezwał się, zaszczycając swą uwagą stojącą za nim postać. Wiedział, kto to jest, nawet bez pomocy legilimencji. Niewiele osób mogło wejść do jego domu, a tylko jednej wolno było się tu pojawić bez uprzedniego zaproszenia. I tylko jedna osoba pojawiała się w tak przewidywalny sposób, z jakiegoś powodu pogrążając pokój w półmroku.
- Tak, mój panie – odparła Winylda Blacquerre, jasnowłosa śmierciożerczyni zawsze odziana w czerwień. Zwolennicy Czarnego Pana nieustannie zastanawiali się, kim ona właściwie jest i skąd się wzięła, a ponadto, jaką rolę pełni w planach ich mistrza. Większość nigdy się nie dowiedziała.
- Nie było cię na cmentarzu w Little Hangleton – odezwał się ponownie Voldemort.
- Nie otrzymałam wezwania, panie.
- Ale wiedziałaś, że powrócę.
- Tak, panie. Nie mogę odejść bez twojego rozkazu.
- Nie przybyłaś też, gdy utraciłem moc.
- Ze względu na uprzednie polecenia, panie.
- Twój całkowity brak inwencji każe mi się zastanawiać, czy naprawdę jesteś mi potrzebna.
- Idealny śmierciożerca ma wypełniać rozkazy, panie, jednocześnie wierząc w słuszność i potęgę Mrocznego Ładu.
- Daruj sobie przytaczanie moich słów – wycedził Voldemort. Odwrócił się wreszcie i zmierzył kobietę wzrokiem. - W ramach bycia śmierciożercą miałaś przede wszystkim zajmować się Aidanem i Viktorią. Sprowadź ich.
- Wybacz, panie, ale w obecnej chwili jest to niemożliwe.
- To proste polecenie, Winyldo. Chcesz mi powiedzieć, że nawet tego nie możesz zrobić?
- Pozwól mi wyjaśnić, panie. Nie jestem w stanie dotrzeć do nich dotrzeć, ponieważ są chronieni niezwykle złożonymi zaklęciami. Żaden śmierciożerca nie może się z nimi spotkać, dopóki przebywają na terenie Skandynawii.
Skandynawia... Matka Aidana pochodziła ze Szwecji, a Winylda wiedziała o tym. To oznaczało, że oddała chłopca pod opiekę dziadka, a ten zapewne zrobił wszystko, by odseparować dziecko od wszelkich kontaktów z otoczeniem Voldemorta. Miało to sens, dopóki nie krzyżowało planów Czarnego Pana.
- Rozumiem, dlaczego Aidan znalazł się w kraju swojej matki, ale co robi tam Viktoria? Jej najbliższą rodziną są Malfoyowie.
- Oczywiście... choć nie do końca w sensie legalnym. Ale sześć lat temu panicz Aidan podjął decyzję o sprowadzeniu panienki do siebie i nie dał sobie tego wyperswadować.
- Valerious mu na to pozwolił?
- Był kluczowym elementem planu panicza. Oficjalnie chodziło o przysługę między starymi przyjaciółmi, na którą Abraxas Malfoy miał się zgodzić, by jego wnuczka dostała się do Durmstrangu. Wydaje mi się, że posłużono się jakimiś niemal zapomnianymi tradycjami, gdy posyłało się potomstwo na wychowanie do wpływowych przyjaciół.
- To interesujące – przyznał Voldemort. – Z twoich słów wynika jednak, że przez ostatnie trzynaście lat nie miałaś żadnego wpływu na ich losy.
- Nie ingerowałam, ale zapewniłam im najlepsze możliwe warunki życiowe. Obojgu niczego nie brakowało, a co najważniejsze, rozłąka sprawiła, że są do siebie bardziej przywiązani, niż przeciętne rodzeństwo. Powiesz, panie, że to słabość, ale dziecko bez znanych słabości bywa... problematyczne.
- Nie tylko ja mogę chcieć to wykorzystać.
- Zapewniam, że nie ma w tej kwestii powodów do obaw. Niewiele osób mogłoby mieć im cokolwiek do zarzucenia, panie. Cieszą się w Szwecji i w Durmstrangu zasłużoną estymą, nie wiążącą się w żaden sposób z twoją osobą. Jeżeli ktoś ma im coś za złe, nie ma dość mocy ani środków, by im zagrozić.
- Skąd to wiesz? Przecież nie możesz do nich dotrzeć.
- Nie wolno mi przebywać w ich najbliższym otoczeniu. To nie oznacza, że nie mam pewnych źródeł informacji.
- Cóż, muszę przyznać, że potrafisz się bronić – stwierdził z uznaniem Voldemort. - Dobrze, nie mam zastrzeżeń. I zmieniłem zdanie, nie potrzebuję ich natychmiast. Nie będę ryzykował porażki moich planów dla kaprysu. Zaczekam, aż same do mnie przyjdą.
- To może długo potrwać, panie.
- Nie sądzę. W Durmstrangu już wiedzą o zniknięciu Karkarowa i tragicznym niewątpliwie finale Turnieju Trójmagicznego. Aidan już jako dziecko miał niezwykle dociekliwy umysł, z pewnością zainteresuje go ta sprawa. Wykorzystaj swoje pewne źródła informacji i obserwuj jego poczynania. Powiadom mnie natychmiast, gdy tylko postawi stopę na Wyspach Brytyjskich. Będę go oczekiwał.
- Wedle rozkazu, mój panie – odparła kobieta, kłaniając się nisko.

Nie jest wśród czarodziejów rzeczą nadzwyczajną otrzymywać pocztę wczesnym rankiem. Dzieje się tak dlatego, że sowy, służące jako doręczyciele poczty w magicznym świecie, preferują nocny tryb życia i właśnie o tej porze najchętniej podróżują. Ministerstwa magii w większości krajów postulują też o zachowanie umiaru przy wysyłaniu tych ptaków w podróż za dnia, mając na względzie przepisy zawarte w Międzynarodowej Ustawie Tajności dotyczące niezwracania uwagi mugoli przez jakiekolwiek przejawy anormalności.
Jednakowoż tego poranka pewna sowa doręczyła list wręcz nieprzyzwoicie wcześnie, powodując konsekwencje w postaci Viktorii Black, która w stanie najwyższego wzburzenia wpadła tuż po godzinie siódmej* do sypialni chłopców. Nie zważając na niezupełnie ubranych przyjaciół dopadła Dracona i popchnęła go na łóżko, przygniatając swoim ciężarem.
- Hej! – zawołał Odilion, a w jego głosie brzmiało wyraźne rozczarowanie. – Przecież ja jestem tutaj! Zobacz!
Pomachał w jej stronę, jednak Black zdawała się go nie dostrzegać.
- Jak… mogłeś… mi… nie… powiedzieć?! – wysyczała kuzynowi w twarz, przy czym była tak blisko, że ich nosy się stykały.
- Nie… nie powiedziałem? – Oszołomiony Draco, wciąż jeszcze nie do końca rozbudzony, próbował sobie przypomnieć, jaką informację przed nią zataił. Nagle otworzył szeroko oczy. Nie… skąd miałaby się dowiedzieć… - Ehm… a o czym?
- Jeszcze się pytasz? – prychnęła Viktoria, siadając prosto i zaplatając ramiona na piersiach. – Co masz mi do powiedzenia w kwestii Lukrecji Fawley?
- Lukrecji? – Malfoy nie był w stanie powstrzymać się przed bezmyślnym powtarzaniem jej słów, próbując zrozumieć, co się właściwie dzieje, i co tym razem zrobił. - Nie przypominam sobie nic szczególnego na jej temat.
- Ach tak? To czytaj! – Z tymi słowy upuściła na jego twarz zapisany arkusz pergaminu. Chłopak podniósł go, usiadł, opierając się na jednej ręce, i zaczął czytać na głos treść listu.

Ukochana moja Siostro,
Przebacz mi, proszę, tak długie zaniedbanie naszej korespondencji. Pamiętasz zapewne, że pióro i pergamin nie są moimi bliskimi przyjaciółmi, żywię więc nadzieję, że nie gniewasz się na mnie. Wszak dni są zbyt krótkie dla każdej energicznej kobiety, aby zbyt często pisywać listy. Nie znaczy to, że nie chciałam Cię odwiedzić, ale sama wiesz, że nie mogłam.
Teraz jednak nadarza się wspaniała okazja, byś to Ty mnie, a właściwie nas wszystkich odwiedziła. Moja kochana… wychodzę za mąż!

Draco przerwał lekturę i spojrzał na kuzynkę. Zdziwienie wypisane na jego twarzy zdecydowanie nie było wymuszone.
- Otóż to – potwierdziła Viktoria. – Dlaczego ja zawsze dowiaduję się ostatnia? I odległość nie ma tu nic do rzeczy, jesteśmy czarownicami, na Merlina!
- Ale ja też nic o tym nie wiedziałem! – zapewnił Malfoy, unosząc dłonie tak, by były skierowane wnętrzem w jej stronę. – Nic do tej pory nie zapowiadało małżeństwa, w końcu ile oni się znają? Czekaj, a ona przynajmniej wychodzi za tego, o kim myślę? – Szybko zerknął do listu. – Tak, za niego. Tylko dlaczego tak nagle?
- Znając Lukrecję, zapewne wypadł przychylny układ gwiazd. – Black trochę się już uspokoiła, zeszła z kolan kuzyna i usiadła na łóżku obok niego. – Lew, mógłbyś się ubrać?
- Nie, nie mógłbym – oświadczył Odilion, który miał na sobie tylko spodnie od piżamy. – Czuję się pominięty w napastowaniu. I kim jest ta Lukrecja?
- Moją przyszłą szwagierką – poinformowała go Viktoria. – Skoro się nie ubierasz, wychodzę. Do zobaczenia przy śniadaniu.
Wstała i wyszła z pokoju.
- Już nie lubię Lukrecji – stwierdził Odilion z naburmuszoną miną. – Wspaniała okazja, jasne, a potem znajdą pretekst, żeby ją tam zatrzymać.
- W końcu i tak będzie musiała wrócić – przypomniał mu Alex. – Wiesz, narzeczony, i takie tam…
- Nie denerwuj mnie jeszcze bardziej z samego rana. – Odilion złapał szatę i poszedł do łazienki, oczywiście trzaskając drzwiami.
Po jego wyjściu Magnus zwrócił się do Dracona.
- Dobrze rozumiem, że Lukrecja jest siostrą Zoriana?
- Tak – przyznał Malfoy.
- Nie przypominam sobie, bym wcześniej o niej słyszał.
- Może dlatego, że wbrew tonowi tego listu nie były ze sobą mocno zżyte. – Draco zerknął na pergamin, którego kuzynka zapomniała zabrać. – Lukrecja jest dużo starsza od Viktorii, więc niewiele mają wspólnego. Ojciec mówił mi, że gdy podpisano kontrakt małżeński, Lukrecja potraktowała go jak narodziny młodszej siostry i często przyjeżdżała się z nią bawić. Ale dwa lata później poszła do Hogwartu, zaczynając zupełnie nowy tryb życia, więc od tej pory bardzo rzadko ją widywaliśmy.
- Jasne. – Alex pokiwał głową. – Klasyczne rozluźnienie więzów. A potem pojawił się Aidan?
- Dokładnie.
- I mówisz, że ślub jest nagły? – upewnił się Magnus.
- Jeszcze tydzień przed moim wyjazdem zarzekała się, że go nie poślubi. Że nadal pamięta o pierwszym narzeczonym?
- Pierwszym?
- No tak… Miała kontrakt małżeński, jak Viktoria i Zorian, ale jej narzeczony był chorowity i wcześnie zmarł. Od tego czasu poważne związki nie są czymś, co mi się z nią kojarzy.
- Interesujące – stwierdził Magnus. Spojrzał porozumiewawczo na Aleksa.
- Raczej nie bardzo – mruknął ten ostatni. – Zgadzam się z teorią Lwa, wygląda mi to jedynie na wymówkę, by ściągnąć Viktorię do Anglii. Kiedy jest ten ślub?
- Dwa dni po Bożym Narodzeniu – oznajmił Draco.
Magnus zmarszczył czoło.
- Czyli jednak nie nagła sytuacja.
- Jak dla mnie zapowiedziany za pół roku ślub pary, która zna się od ubiegłego października, jest sytuacją dość nagłą - zauważył zirytowany Ślizgon.
- Facet jest podejrzany? - zainteresował się Alex.
- Niby nie. Należy do francuskiej gałęzi starej hinduskiej rodziny czarodziejów, bogatej i wpływowej. Albo przynajmniej tak twierdzi.
- Przecież to można sprawdzić. - Mannerheim uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Ale i tak to strasznie krótka znajomość.
- Znacznie dłuższa niż twoja z Vesperą.
- My się jeszcze nie pobieramy.
- Pamiętaj, żebyś tego nie mówił przy żadnym z von Sternbergów. Odilion przekląłby cię za to 'jeszcze', a Vespera za 'nie'. Bez presji.
- Ale wam nie o to chodziło, prawda? Dlaczego wieści o ślubie was zaniepokoiły?
Chłopcy wymienili spojrzenia.
- Najpierw ty nam coś powiedz. Czy twoja rodzina lubi Syriusza Blacka?
- Raczej nie bardzo. Słyszałem, że pójście do Gryffindoru i zadawanie się z mieszańcami czy szlamami traktowano w rodzinie jako młodzieńczy bunt. Gorzej, że w czasie wojny walczył po przeciwnej stronie.
- Przeciwko śmierciożercom? - zapytał Magnus. - Nie martw się, nikogo nie oceniam, tylko ustalam fakty - dodał, widząc minę piętnastolatka.
- Tak. Prawie cała rodzina się od niego odwróciła. Podobno jego matka przestała go uważać za swoje dziecko w dniu, gdy uciekł z domu i zamieszkał u rodziców Jamesa Pottera.
- Ja nie mogę! - Alex był pod wrażeniem. - Tori o tym wie?
- Tak mi się zdaje.
- I tak strasznie nie znosi syna przyjaciela swojego ojca? Trochę mi to zgrzyta.
- Może trochę - przyznał Draco. - Tylko że chodzą pogłoski, jakoby Black po ucieczce z więzienia starał się dotrzeć do Pottera, by się oczyścić w jego oczach, i może nawet mu się udało, była taka dziwna sytuacja rok temu... zresztą nieważne. Sęk w tym, że jeżeli ona zdaje sobie sprawę, jak bardzo Black dba o chrześniaka...
- ... podczas gdy o niej nawet nie wie? - dokończył Mannerheim.
- Dokładnie. Nie trzeba być geniuszem, żeby się czegoś takiego domyślić.
- To by sporo tłumaczyło - zgodził się Magnus. - Ale jeśli wasza rodzina nie sympatyzuje z Blackiem, to raczej nie próbowałaby aranżować mu spotkania z córką, o której nie wie?
- Wątpię bym znał jakiegokolwiek krewnego, który chciałby coś takiego zrobić.
- Nie podejrzewasz Fawleyów?
- Dlaczego?
- Skoro Zorian ma się ożenić z Viktorią, na pewno wie, kim jest jej ojciec?
- Tak, ale jaki to ma związek?
- Może szuka podstaw do unieważnienia kontraktu?
- Dlaczego miałby coś takiego zrobić?
- Z mnóstwa powodów. Może się zakochał, i chce się związać z kimś innym? Może nie chce być zięciem Syriusza Blacka?
- Nigdy nie miał z tym problemu.
- Albo tak ci mówił. Fawleyowie nie wspierali Mrocznego Ładu, prawda? W każdym razie nie otwarcie. Mają czystą kartotekę i dlaczego mieliby ją psuć? Bez urazy, ale tak bywa, nawet w rodzinie, a Black, bez różnicy, po której stoi stronie, oficjalnie jest znany jako zwolennik Voldemorta.
- Są też tacy, którzy uważają, że małżeństwa między kuzynami są głupotą - dodał Alex. - A jak wynika z tego, co mówisz, Lukrecja właśnie przyjęła oświadczyny kogoś, kto nie tylko pochodzi z innego kraju, ale też z kultury, w której bardzo nietypowe jest brać ślub z osobą spoza pewnej ograniczonej społeczności. Oboje wychodzą ze schematu, więc dlaczego Zorian miałby nie pójść w ślady siostry?
- Odkąd Syriusz Black jest na wolności, musi się gdzieś ukrywać - zauważył Magnus. - Rodziny czystej krwi często mają nie tylko wspólnych przodków, ale też spotykają się głównie w swoich kręgach. Nie sposób znać wszystkie powiązania ludzi, którzy żyli przed nami.
Draco nie potrafił odpowiedzieć. Nie miał pojęcia o sympatiach politycznych wuja Aurica. Zawsze zakładał, że cała rodzina stała murem po jednej stronie... ale jednak nazwiska Fawley nigdy nie powiązano ze śmierciożercami. Był więc sprytny czy nielojalny? A może po prostu ostrożny?
Wrócił myślami do Zoriana. Po szkole kuzyn zajął się tym, co lubił najbardziej - jazdą na skrzydlatych koniach. Był to tak ekskluzywny sport, że na pewno nie wiązał się z nieodpowiednim towarzystwem... które jednak na pewno nie było wyłącznie męskie. Nie mógł wykluczyć żadnej z podsuniętych przez chłopaków opcji.
Tylko czy było to takie znowu złe? Gdyby Viktorii nie wiązał kontrakt, mogłaby wybrać, z kim chce się spotykać, zamiast zgadzać się na jakieś archaiczne zwyczaje. Gdyby on musiał zrezygnować z Vespery, bo rodzice zdecydowali, że musi ożenić się na przykład z Pansy... Dopiero ta myśl go otrzeźwiła. Nie miał nic przeciwko Parkinson, póki pozostawali na stopie koleżeńskiej, ale odkąd poszedł z nią na bal bożonarodzeniowy, zdecydowanie zaczęła sobie za dużo wyobrażać.
Dlaczego miałby popierać zrobienie czegoś takiego Viktorii? Na dobrą sprawę Zorian jakoś specjalnie o nią nie dbał. Nie pisali do siebie, nie widzieli się od ponad czterech lat, i zbyt wiele o sobie nie wiedzieli. Skąd pomysł, że będą razem szczęśliwi?
- Nie byłoby to takie złe - przyznał szczerze.
- Tak sądzisz? - zdumiał się Magnus.
- Z pewnością znam kogoś, kogo taki obrót spraw bardzo by ucieszył. - Draco wskazał głową w kierunku łazienki.
- Tak czy inaczej - kontynuował Magnus - bylibyśmy ci wdzięczni, gdybyś trochę powęszył u siebie. Jeśli Zorianowi faktycznie nie zależy na małżeństwie z Tori, jej wizyta na Wyspach mogłaby być okazją do zakończenia tej sprawy.
- A jeżeli ona nie będzie chciała jej zakończyć?
- Może nie. Ale wiesz, i mnie, i Aleksowi zdarzyło się kiedyś przegrać jedną z takich zabaw, jak ta z orzeszkami. Myślisz, że kazała nam nosić się na rękach?
- Ja przez cały dzień nie mogłem się odezwać - oświadczył żałośnie Alex. - Fajne rzeczy dostaje tylko Lew, i jeszcze udaje, że strasznie cierpi.
- Jeśli potrzebujesz więcej dowodów, poprzyglądaj im się po prostu. Żadne tego nie powie wprost, ale ten kontrakt wykończy ich oboje. Jego, bo za bardzo ją lubi, żeby się narazić atakiem na jej przekonania, a ją, bo sądzi, że nie wolno jej ich zmienić. Nie wiem, czy będą żyli długo i szczęśliwie, ale powinni przynajmniej móc spróbować.
Młody Malfoy przygryzł wargę, intensywnie rozważając dostępne opcje.
- Dobra - oświadczył w końcu. - Nic nie obiecuję, ale przynajmniej postaram się czegoś...
Nie skończył, bo Magnus uciszył go, przykładając palec do ust. Ktoś zbliżał się do ich pokoju, najwyraźniej biegnąc. Wyhamował przed drzwiami, wpadając na nie, a po chwili ostrożnie je otworzył. Do pokoju zajrzała jasnowłosa głowa, zasłaniająca sobie oczy dłonią.
- Ubrał się? – zapytała Viktoria. Draco zauważył, że między palcami pozostawiła szczeliny.
- Nie, ale wyszedł – poinformował ją Alex.
- Okej. – Black opuściła rękę i spojrzała groźnie na całą trójkę. – Jeśli się dowiem, że któryś z was powiedział Aidanowi o liście, albo tym, co w nim było, zanim ja to zrobię… a dowiem się na pewno… to przysięgam, że potnę go linijką, posypię solą i rzucę półżywego czerwonym kapturkom. Zamierzam pojechać na ten ślub i nawet brat mi nie przeszkodzi. Gdzie poszedł Lew?
- Do łazienki, jak sądzę – odpowiedział jej Magnus.
- Chcesz do niego dołączyć? – zainteresował się Alex.
- Nawet jeśli, nie twój interes – prychnęła i wycofała się na korytarz.
- Pewnie. Cnota też nie moja. – Mannerheim pozwolił sobie na chichot, który umilkł pod karcącym spojrzeniem Magnusa. – No co? Nie powiedziałem tego przy niej.
- Chcesz za to medal?
- Och, przestań, przecież wiesz, że ją kocham. Platonicznie – dodał na użytek Dracona. – Nie oczekuję, że zrozumiesz moje poczucie humoru.
- Nawet nie próbuję – zapewnił go Mortensen.

Aidan zatrzymał się przy skraju leśnej ścieżki, by zawiązać sznurowadło. Robił to mechanicznie, choć nikt by się nie spostrzegł, iż w rzeczywistości uważnie obserwował okolicę. Gdy upewnił się, że nikt poza towarzyszącym mu Dejmosem go nie obserwuje, zboczył z wytyczonego traktu w leśną gęstwinę. Psidwak podążył za nim.
Poprzedniego dnia auror zauważył w barierze ochronnej uszczerbek – niegroźny, ale warto sprawdzić, czy to incydent, czy też coś poważniejszego. Jego poranne bieganie, połączone z wyprowadzaniem psidwaka, było bowiem czymś więcej, niż dbaniem o formę. Aidan potrafił się ukryć równie skutecznie, jak jego ojciec, choć niekoniecznie w podobny sposób. Był czas, w którym buntował się przeciwko takiemu życiu, ale wówczas nie miał pod opieką młodszej siostry, już wystarczająco zmanipulowanej przez śmierciożerców. Wykorzystał więc zaklęcia, którymi kiedyś ochronił go dziadek i objął nimi również Viktorię. Zasadniczo w domu, w szkole i na statku płynącym do Durmstrangu dobrze funkcjonowały, jednak w nietypowych miejscach musiał je regularnie wzmacniać – czasem wiązało się to z uwzględnieniem już zastanych zaklęć. Nie potrzebowali nieproszonych gości.
Zanim jeszcze dotarł do bariery, wyczuł magiczne wibracje. Nie mógł oczywiście jej zobaczyć – widzialna nie spełniłaby swojej roli – ale wzrok nie był zmysłem, z którego najchętniej korzystał. Przymknął oczy i pozwolił się poprowadzić instynktowi, który przywiódł go do rozdarcia. Znajdowało się w tym samym miejscu, i było nieco większe niż poprzedniego dnia. Ktoś bardzo chciał się tu dostać, nie dbając, czy został już zauważony. Ktoś pewny siebie i świadomy, co może znaleźć za barierą.
Aidan zostawił Dejmosa przy rozdarciu, po czym ruszył dalej wzdłuż grodzi. Dzień wcześniej uszkodzenie było w jednym miejscu, ale skoro urosło musiał założyć, że tym razem mogło się ich pojawić więcej. Z drugiej strony, osłabianie bariery w jednym konkretnym miejscu trwało zapewne już dość długo. Być może od wielu dni. Niefortunnie, o istnieniu szkody można było się zorientować dopiero w chwili, gdy przybrała formę rozdarcia. A jeżeli takich uszczerbków jest więcej, należy podjąć środki zaradcze – przede wszystkim spróbować ustalić, kim jest sprawca.
Nie przerywając obserwacji, Valerious zastanawiał się nad potencjalnymi intruzami. Jego rodowód znało bardzo wąskie grono osób, a przed każdą z osobna był dobrze chroniony. Zbyt krótko pracował w zawodzie, by przysporzyć sobie naprawdę poważnych wrogów – takich, którzy mieliby środki i motywację do odnalezienia go tutaj. Celem mogło być równie dobrze któreś z dzieciaków; wprawdzie znał ich charaktery i pochodzenie, ale przecież nie dysponował szczegółową wiedzą na temat ich powiązań z innymi ludźmi. Viktoria wprawdzie wiele wiedziała o swoich przyjaciołach, ale, sama mając przed nimi poważną tajemnicę, niezbyt gorliwie interesowała się tym, co Vespera czy chłopcy woleli przemilczeć. Wścibstwo nie leżało zresztą w jej naturze, choć parę innych wad by się znalazło. Jednakże szansa na taką przyczynę, choć niewykluczona, nie wydawała się prawdopodobna, ponieważ rodziny Berserkerów nie były w wystarczająco podejrzanie skoligacone, nawet jeśli von Sternbergowie należeli do ortodoksyjnych, czystokrwistych rodzin, a pan Mannerheim robił karierę w ministerstwie.
Potrzebował poszlak, które go naprowadzą na jakiś trop. Brak informacji rozszerzał bowiem grono podejrzanych do takich rozmiarów, że popadłby w paranoję, biorąc pod uwagę wszystkich. A na to nie mógł sobie pozwolić. Nie tylko sprawy bieżące miał przecież na głowie.
Coś świsnęło mu przy uchu, gdy przeszedł obok znanego z codziennych spacerów krzewu jarzębiny. Zatrzymał się, w lot pojmując wymowę sygnału; kilka centymetrów w prawo, i mógłby nie mieć ucha. Chwilowo jednak nie musiał się niczego obawiać. Dostrzegł pośród gąszczu jakieś poruszenie, zachował jednak spokój i czekał, aż napastnik podejdzie bliżej. Gałązki na leśnym poszyciu zatrzeszczały w charakterystyczny sposób, a zaraz potem ktoś wyłonił się z gęstwiny.
- Pani Magreto – przywitał się, lekko skłaniając głowę. W odpowiedzi usłyszał prychnięcie.
- Nigdy się nie nauczy, co? – zapytała ochrypłym głosem przybyła. – Paniować może sobie wiedźmom salonowym, a Magreta to Magreta i wszystko na ten temat. Czego znowu przyszedł? Nie ufa Magrecie?
- W zasadzie mało komu ufam – przyznał Aidan, zaglądając prosto w oczy czarownicy.
Magreta była nieco pulchną, niską kobietą o małych, przenikliwych oczkach i haczykowatym nosie, ozdobionym niewielką brodawką. Miała na sobie luźne szaty w barwach zieleni i brązu; między innymi przez to zazwyczaj trudno było dostrzec ją w lesie, gdzie zresztą najczęściej przebywała. Aidan poznał ją jeszcze w czasach, gdy był uczniem, ale musiał poświęcić wiele czasu i energii, by ją do siebie przekonać, co nie zdarzało mu się często. Tym bardziej więc cenił tę kobietę.
- I słusznie – mruknęła. – Koło takich jak Aidan chętnie kręcą się pochlebcy i fałszywi przyjaciele. Bariera się przedarła, ale nie dostaną się do środka, może być spokojny i przestać się tu plątać.
- Bariera mnie nie martwi, skoro pani Magreta się nią opiekuje. Chciałbym o coś prosić w związku z rozdarciami.
- Co go może interesować w rozdarciach poza ich naprawieniem?
- Chcę dowiedzieć się, co lub kto jest ich przyczyną.
- I jak zamierza to zrobić?
- Jest pewne zaklęcie, które może zatrzymać ślad sprawcy… Nie na długo, ale wystarczająco, bym go zapamiętał. Jeśli pani pozwoli, rzucę je we wszystkich miejscach, gdzie powstały rozdarcia.
- Takie zaklęcie nie uszkodzi bariery? – chciała wiedzieć czarownica.
- Nie, ale wolę, by pani wiedziała, że ja je rzuciłem, a nie ktoś z zewnątrz.
- Niech będzie – zgodziła się, obserwując go uważnie. – Ale Magreta zobaczy sobie to zaklęcie.
- Oczywiście – zapewnił Valerious. – Mogę zacząć od zaraz.
- Im szybciej, tym lepiej dla Aidana i tej bladej wiedźmy. – Mówiła o Viktorii. Z jakiegoś sobie tylko znanego powodu nigdy nie wymówiła jej imienia, nadając dziewczynie szereg rozmaitych przezwisk.
Kobieta poprawiła zniszczony kapelusz czarownicy, upięty na jej potarganych włosach. Skinęła na Aidana.
- Idzie za Magretą – poleciła, po czym oboje ruszyli z powrotem do wyrwy w barierze.

Jeszcze tego samego dnia wieczorem Aidan otrzymał od pani Magrety wiadomość, po której natychmiast udał się ponownie do lasu. Uzyskawszy to, czego potrzebował, wrócił niespiesznie do pensjonatu. Po drodze rozmyślał bardzo intensywnie i zapewne dlatego dostrzegł siostrę niemalże w ostatniej chwili. Siedziała na frontowych schodkach pensjonatu, z łokciami opartymi na kolanach, a podbródkiem na dłoniach i patrzyła przed siebie z lekkim uśmiechem na twarzy. Widok, który się przed nią rozpościerał, naprawdę mógł oczarować. Ponieważ pensjonat zbudowano na sporym wzniesieniu, mimo otaczających go lasów sprzed frontowych drzwi widać było całą umiejscowioną niżej dolinę. Sporą jej część stanowiło ogromne jezioro, którego ukryta w lasach, odseparowana magicznie odnoga była wcześniej celem wyprawy młodych czarodziejów. Woda z tej odległości wydawała się doskonale niebieska, a wzniesiona na jej brzegach osada była tak malownicza, że zamiast psuć urodę landszaftu, dodawała mu jeszcze więcej powabu. Do tego należy dodać piękne, błękitno-białe niebo, a obraz mógł się wydać wręcz idealny.
- Lubisz to miejsce, prawda? – zapytał Valerious, podchodząc bliżej.
Jego siostra kiwnęła głową.
- Chyba nigdy mi się nie znudzi – przyznała. – Poza tym pamiętam, że każda nasza wizyta tutaj może być ostatnią, więc staram się nimi cieszyć najlepiej, jak potrafię.
Aidan westchnął lekko.
- Życie ze mną to pasmo ograniczeń i niepewna przyszłość. Wolałbym ci tego oszczędzić, ale wówczas musielibyśmy się rozstać.
- Nie licz na to. – Uśmiech Viktorii z rozmarzonego zmienił się w przekorny. – Jeśli chciałeś się mnie pozbyć, trzeba było po prostu nie przyjeżdżać do Dworu Malfoyów.
- I pozwolić, byś wyrosła na rozpuszczonego potworka?
- Nie mogłeś tego podejrzewać wcześniej, przecież nie znałeś moich krewnych.
- Znałem Lucjusza – poprawił ją. – A w Durmstrangu sporo się nasłuchałem o sposobach wychowania w czystokrwistych rodzinach. Musiałbym nie mieć sumienia, by pozwolić ci u nich pozostać w momencie, gdy mogłem już to zmienić.
- To znaczy, że wróciłeś po mnie tylko z litości? – Viktoria spojrzała na brata, nagle zasmucona. Nigdy wcześniej nie zadała tego pytania, gdyż domyślała się odpowiedzi, teraz jednak samo jej się wyrwało.
- Wróciłem po ciebie, ponieważ cię kocham – odparł Aidan po prostu. Mówił prawdę i oboje o tym wiedzieli. – Jesteś i zawsze będziesz moją małą siostrą, nawet jeśli pewnego dnia poślubisz Zoriana Fawleya.
- Którego zamierzasz skutecznie do mnie zniechęcić poprzez test charakteru, lepiej znany jako podłe znęcanie się.
- Obrzydliwe pomówienia. Po prostu nie ufam osądowi Lucjusza i antycznym środkom nadużywania władzy nad dziećmi. Zechcesz za niego wyjść - proszę bardzo. Ale może najpierw go poznaj?
- Znam go.
- Znałaś. Cztery lata temu. To szmat czasu. A ja też chętnie go poznam.
- I wracamy do tematu tortur psychicznych.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- A co powiesz na trochę obserwacji w naturalnym środowisku?
- Mianowicie?
- Jego siostra wychodzi za mąż w najbliższe Święta.
- I zaprosili nas oboje?
- Ciebie nawet z osobą towarzyszącą.
- Aha, żebym cię zbyt mocno nie chronił przed zakusami angielskich krewnych?
- Też jesteś Anglikiem.
- Tylko w połowie, i niespecjalnie na to narzekam. A z tym ślubem dobrze się składa, i tak muszę zamienić słówko z paroma osobami w Anglii.
- Czy coś się stało?
Valerious usiadł obok siostry, opierając łokcie na kolanach.
- Nie chcę fałszywie prorokować, ale być może nie jesteśmy tu już bezpieczni, a w Anglii mamy najpewniejszych sojuszników.
- Co nam grozi?
- Jeszcze nie wiem, ale podjąłem kroki, by to zmienić. Nie przejmuj się, będę cię informował na bieżąco. Obecnie mam jeden trop i w związku z tym muszę cię prosić, byś na chwilę zamknęła oczy.
Viktoria opuściła powieki bez zbędnych pytań; w kwestii bezpieczeństwa ich obojga ufała bratu bezgranicznie. Prawdę mówiąc, w innych dziedzinach też.
Młody auror sięgnął do rękawa i wyciągnął z niego niewielką, zakorkowaną fiolkę, podobną do tych, których uczniowie szkół magii z całego świata używali przy ważeniu mikstur. Ta jednakże wydawała się pusta, choć kryształowy korek lśnił chłodnym, białym blaskiem. Aidan odczepił ją od łańcuszka przytwierdzonego do nadgarstka, przyjrzał się owemu pustemu wnętrzu, po czym otworzył fiolkę tuż pod nosem młodszej siostry. Viktoria lekko się wzdrygnęła, ale zaraz zmarszczyła brwi, próbując zidentyfikować woń, którą właśnie poczuła.
- Nie znam tego zapachu – przyznała. – Mogę otworzyć oczy?
- Tak – odparł Aidan, odstawiając fiolkę od twarzy siostry. – Nie liczyłem zbytnio na rozpoznanie, ale jeśli kiedykolwiek go poczujesz, natychmiast daj mi znać, w jakich okolicznościach.
- Nie wiesz, kto tak pachnie?
Chłopak pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia. W każdym razie rzuciłem na fiolkę bardzo dobre zaklęcie, powinno pomóc ci zidentyfikować tę woń, chociaż twój zmysł powonienia pozostawia wiele do życzenia.
- Nie, to twój jest nadludzki, wybryku natury – odgryzła się siostra. – Skąd ty bierzesz takie zaklęcia?
- Po prostu wiem, gdzie szukać. I mam trochę szczęścia.
- Powiedzmy, że tak jest. - Viktoria objęła ramię brata i przytuliła policzek do jego barku. - Nie sądziłam, że tak łatwo cię przekonam do wyjazdu.
- Powiedziałaś to na głos.
- Wiem. Kogo zabierzesz do pary?
- Któregoś z twoich chłopaków. Niech Zorian nie myśli, że jest twoją jedyną opcją.
- Weź wszystkich trzech. Moje kuzynki oszaleją.
- Aha, mam cię. Chcesz po prostu wziąć ze sobą całe towarzystwo. Skoro Draco na pewno zaprosi Vesperę...
- Nie wiem, czy mu pozwolą. W naszej rodzinie trzeba mieć skończone siedemnaście lat, żeby przyjść na wesele z partnerem.
- To chyba jedyny wasz zwyczaj, co do którego nie mam żadnych zastrzeżeń.
- Bo jeszcze nie miałeś okazji poznać wszystkich.
- Nie strasz mnie.

- Draco, mogę cię prosić na chwilę?
Młody Malfoy niemal podskoczył, słysząc słowa skierowane do niego przez Aidana. Zdążył już przywyknąć do jego stałej obecności w pobliżu, ale nadal peszyła go rozmowa z Valeriousem twarzą w twarz. Postarał się jednak opanować.
- Tak, pewnie – odparł.
- Świetnie. Pozwól tutaj – zaprosił Aidan, otwierając drzwi jadalni. Pomieszczenie było puste, ponieważ zjedli już kolację, i cała reszta towarzystwa rozeszła się po pensjonacie. Draco lekko się zaniepokoił rozmową na osobności, ale poszedł. W końcu miał się mu nie przeciwstawiać.
Aidan usiadł na jednym z krzeseł przy długim stole, wskazując Draconowi miejsce naprzeciwko. Malfoy zajął je, wciąż nic nie mówiąc.
- Sądziłem, że do tej pory przestaniesz się mnie bać – powiedział młody auror, opierając brodę na splecionych pod nią palcach obu dłoni. – Powinieneś zrozumieć, że nie jestem twoim wrogiem.
- To nie tak, ja… - Draco urwał, nie wiedząc, czy jest w stanie ubrać w słowa to, co myślał w tej kwestii. I czy w ogóle powinien próbować.
- Obwiniasz mnie za rozdzielenie cię z Viktorią. Rozumiem. Chciałbym móc liczyć na to samo z twojej strony. Sześć lat temu nie wziąłem pod uwagę tego, jak się czułeś, i przepraszam cię za to. Uznałem, że los się do mnie uśmiechnął, że mogę odzyskać to, co kiedyś utraciłem, i egoistycznie sądziłem, że tylko to, czego ja chcę, się liczy. Jeśli nie masz nic przeciwko, coś ci opowiem.
- Hm... okej - odparł Malfoy, trochę przytłoczony tym, co właśnie usłyszał.
- Pewnie wiesz, że kiedyś miałem siostrę. To było dawno temu, na Wyspach jeszcze trwała wojna. Nasz dom był duży, ale niemal opustoszały - mieszkaliśmy tam tylko my dwoje, służba i nasz ojciec... którego i tak prawie nie widywaliśmy. Siostra była dla mnie wszystkim, ale po roku zniknęła. Tak po prostu, przyszli jacyś ludzie, i ją zabrali. Nasza opiekunka była w to zamieszana. Nigdy więcej nie zobaczyłem już ani ojca, ani siostry. Trafiłem do dziadka, i do dziś nie rozumiem, dlaczego jej tam nie było, albo dlaczego nie zabrali nas obojga. Wszelkie tropy, a nie było ich wiele, prowadziły donikąd. Wreszcie byłem zmuszony się poddać. Mniej więcej w tym samym czasie mój dziadek dowiedział się, że jego dawny przyjaciel ma wnuczkę... wnuczkę, która mogłaby być moją siostrą, gdyby nie fakt, że miała innych rodziców. Zgadzał się wiek, ten sam kolor oczu i włosów. Mogłem uwierzyć, że jest szczęśliwa i bezpieczna, że nie muszę jej poznawać... Ale nie potrafiłem i do dziś nie żałuję. W całym swoim egoizmie nie wyobrażam sobie życia bez Viktorii. Wiem, że nie urodziła nas ta sama matka, i że to nie jest typowy układ, ale dla mnie jest i pozostanie jedyną siostrą, jaką mam. Jedyną rodziną, jaką mam. Wiem, że ty też traktujesz ją bardziej jak siostrę niż kuzynkę, więc jedyne, o co proszę, to zrozumienie, że nic jej z mojej strony nie grozi.
- Ja... nie wiem, co powiedzieć - przyznał Draco. - Tak naprawdę nigdy nie podejrzewałem, że jej coś możesz zrobić. Wcale nie zdziwiło mnie, że cię oczarowała, zawsze to robiła... po prostu bez niej zrobiło się... tak strasznie pusto...
- Może da się coś na to zaradzić.
- To chyba dobry moment, żeby przypomnieć, że rodzice nadal zapraszają was na Święta?
- Myślę o czymś bardziej długoterminowym... Nie ukrywam jednak, że trochę mnie niepokoją pewne pogłoski, i liczyłem, że mógłbyś rzucić na nie nieco światła. Całe to zamieszanie związane z Turniejem Trójmagicznym, a zwłaszcza jego finalną częścią, nie pozostało bez echa w społecznościach magicznych na całym świecie.
Gdyby Draco wcześniej nie usiadł, musiałby to zrobić teraz. Po stokroć przeklinał w duchu sam siebie, że dał się tak łatwo podejść. Nie był pewien, czy w bezpośredniej rozmowie z Aidanem będzie w stanie coś ukryć. Musiał jednak spróbować.
- Naprawdę nie wiem, co zaszło w labiryncie – przyznał szczerze Malfoy, próbując ratować sytuację. – Ale podobno zawodnicy bardzo często eliminują się nawzajem na końcowym etapie turnieju.
- Może, ale to nie wyklucza ingerencji z zewnątrz. Gdy dowiedziałem się, że w turnieju startuje czwarty zawodnik, w dodatku dość szczególny, zacząłem szukać dodatkowych informacji. Powiedz mi, Draco, co Dumbledore zdradził uczniom na temat zniszczenia Kamienia Filozoficznego?
Piętnastolatek zawahał się. W tym momencie po prostu musiało paść nazwisko Voldemorta, ta historia rozeszła się po całej szkole i wydostała się poza jej mury. Aidan z pewnością poznał jakąś jej wersję, a niebezpiecznie byłoby zgadywać, jaką. Usiłował sobie szybko przypomnieć, jakie było oficjalne oświadczenie w tej sprawie… tylko po to, by uświadomić sobie, że takiego nie wystosowano. Sprawy szkoły w większości wypadków pozostawały sprawami szkoły i dyrektor nie tłumaczył się z nich przed społeczeństwem.
Pozostawało trzymać się prawdy…
- Powiedział, że przez cały rok w podziemiach zamku znajdował się Kamień Filozoficzny, że ktoś próbował go ukraść, ale przeszkodził mu Potter.
- Kim był złodziej?
- Tego Dumbledore nie zdradził.
- A jakie są przypuszczenia?
- No więc… Chodzą plotki, że to Czarny Pan. Ale przecież on nie żyje, to głupi pomysł…
- Znam podobne pogłoski, utrzymują się od czternastu lat. – Aidan sprawiał wrażenie, jakby się nad czymś poważnie zastanawiał. – Oczywiście przy pierwszej możliwości powiązano je z Potterem, zwłaszcza, że nie ma najmniejszych dowodów potwierdzających. Teraz słyszałem, że chłopak utrzymuje, jakoby Voldemort powrócił, a Dumbledore go w tym wspiera, ryzykując stanowisko i reputację. Sprawa co najmniej warta rozważenia, zwłaszcza, że tak naprawdę mało kto chciałby, aby powtórzył się terror w wykonaniu Voldemorta, a nieliczne wyjątki nie są zbyt zdrowe na umyśle.
Aidan westchnął ciężko.
- Tak czy inaczej, nie jestem pewien, czy w tej chwili powrót jest najlepszym z możliwych rozwiązań. I tu potrzebuję twojej pomocy. Czy mogę zabrać Viktorię do Anglii?
Młodego Malfoya nagle uderzyła świadomość, jak dużą wagę ma jego odpowiedź. Po powrocie do kraju Aidan, auror, znajdzie się na przeciwnym krańcu pola bitwy niż Draco. Natomiast Viktoria zostanie postawiona przed bardzo trudnym wyborem, mając z jednej strony brata, a z drugiej resztę rodziny. Nie jest to sytuacja, którą Draco określiłby jako szczęśliwą i bezpieczną. Bardzo chciał częściej widywać kuzynkę, chciał, żeby uczyła się z nim w Hogwarcie, Aidan też nie był wcale taki zły. Może zresztą przeszedłby na stronę śmierciożerców? Tylko jak go przekonać? Draco nie miał pomysłu… ale nagle uświadomił sobie, że przecież wcale nie musiał mieć. Miał ojca.
- Wiesz co, najlepiej byłoby, jakbyś o tym pogadał z moim ojcem – stwierdził z przekonaniem. – Ja nie wiem wszystkiego, co się dzieje, ale on może ci więcej powiedzieć. Na pewno się zgodzi, w końcu chodzi o Viktorię.
- Tak, myślę, że tak zrobię – przyznał Valerious, przyglądając się uważnie siedzącemu przed nim chłopcu. Domyślał się, że Draco powoła się na ojca, ale sposób, w jaki to zrobił świadczył, że na Wyspach rzeczywiście coś się dzieje. Pozostawało tylko dowiedzieć się, co, a Lucjusz Malfoy faktycznie mógł być całkiem wiarygodnym źródłem informacji. – Nie będę cię też pytał o rzeczy, o których nie możesz mówić, a domyślam się, że takie są. Jeśli dotyczą w jakiś sposób mnie czy Viktorii, prędzej czy później o wszystkim się dowiem.
Może Draco był przewrażliwiony na tym punkcie, ale ostatnie zdanie zdecydowanie zabrzmiało jak groźba. Nie był tylko pewien, czy to on był osobą, która miała się jej obawiać.
__
* Tak, jestem śpiochem. Dla mnie siódma rano to środek nocy.

19 komentarzy:

  1. Boże! Jestem tak szczęśliwa, że muszę to napisać teraz, jeszcze przed przeczytaniem Twojego dzieła. No, kurde. Wchodzę tu tyle miesięcy w nadziei na nowy rozdział, już się go nie spodziewam, a tu...BAM! Jest! Lecę czytać. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Mistress Vanity5 sierpnia 2013 01:25

    OMG, w Polsce jest prawie północ, a Ty siedzisz i czytasz ledwo opublikowany rozdział?

    Normalnie Cię kocham, kobieto :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Śmiało mogę krzyknąć: Ja Ciebie też! :D No borze zielony, tyle się naczekałam, ale jest. Jest!
    Muszę z przykrością przyznać, że zdążyłam już zapomnieć, co było w poprzednim rozdziale i chyba muszę na nowo zapoznać się z postaciami, gdyż mi się mylą. :P No, ale to nic. To zbyteczne gadanie.
    Rozdział należy raczej do tych spokojnych, dopiero wprowadzających w akcje, a ja i tak czytałam go łapczywie wchłaniając każde słowo.
    Kocham twoje Rodzeństwo i styl pisania. Mam nadzieję, że kolejny rozdział ukaże się w troszkę mniejszym odstępie czasowym. Czekam z niecierpliwością. :)
    No i oczywiście życzę szczęścia w Irlandii. :D

    P.S. Jak znalazłam, to musiałam przeczytać choćby nie wiem co. Skończyłam o 00:32. :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Mistress Vanity5 sierpnia 2013 14:47

    Może powinnam zrobić jakąś galerię przypominającą postaci, ale nie jestem pewna, czy na wordpressie się da... A przydałoby się, oj, przydało, przy tym moim ślimaczym tempie pisania...
    Ja też, przekonałam się już, że Irlandia Inspiruje, więc może, może... Mam już pewien pomysł, jak poprowadzić następny rozdział, ale kiedy się do tego zabiorę, nie potrafię powiedzieć.
    Dziękuję, również za czekanie :) Naprawdę jestem pod wrażeniem, że można tyle czasu czekać na kolejny rozdział fanfika i się nie zniechęcić... To także inspiruje :)
    Tak na marginesie, te zdjęcia z bloga pod Twoim linkiem, to tylko Twoje? :)

    OdpowiedzUsuń
  5. W przestrzeni internetowej mam kilka ulubionych fanfików i powiem Ci, że okres oczekiwania na rozdział u niektórych wynosi średnio 4 miesiące. Ot, przyzwyczajenie ciągnięte chęcią poznania tej historii. :D Czytałam też poprzednią wersję Twojego opowiadania, więc już zdążyłam się "zżyć" z młodymi Riddlami. :) No, i trudno jest znaleźć opowiadanie, w którym Czarny Pan ma syna. :P Córek to on ma za to już tyle, że nie wiem, jak on wyrabia ze spłacaniem alimentów.
    Tak, blożek jest mój i wszystko, co na nim jest, zostało wykonane mymi łapkami. :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Mistress Vanity6 sierpnia 2013 03:06

    Cztery miesiące to jednak nie jedenaście :P Ech, gdzie te czasy, gdy potrafiłam dodać rozdział co miesiąc... :(
    Ja nawet nie jestem pewna, czy poza moim takowe istnieje. Miałam podejrzenia co do jednego Chyba-Syna, ale najwyraźniej zostało porzucone bez wyjaśnienia tej zagadki.
    Nie płaci, zabija matki i podrzuca dzieci bogatym krewnym-śmierciożercom :P Przynajmniej w większości przypadków, zaś u mnie... Nie będę spojlerować, dojdziemy do tego :D
    No to muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem :) Znawczyni fotografii ze mnie żadna, ale Twoje zdjęcia podobają mi się bardzo od strony estetycznej. Sama chciałabym mieć takie, odnoszę wrażenie, że nawet mnie umiałabyś ładnie uwiecznić, a jestem bardzo niefotogeniczna.

    OdpowiedzUsuń
  7. Haha, no to zapraszam do Polski, do Gorzowa konkretniej. :P Pozować może każdy, a najważniejsze, by nie być drewnem i się obiektywu nie bać. :)
    Mam nadzieję, że do tego dojdziemy. Ja z całą pewnością przy tym będę. Po prostu muszę! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Mistress Vanity9 sierpnia 2013 00:43

    Z Irlandii wracam w październiku, ale do Gorzowa niestety całą Polskę muszę przejechać :( Też trzeba mieć szczęście :( A z tym drewnem właśnie jest u mnie problem :/

    No, to jest nas dwie :P Chociaż najwyraźniej tylko dwie… Ale cóż, nie liczy się ilość, tylko jakość, prawda? :D

    OdpowiedzUsuń
  9. W końcu widzę tu nową notkę. Tak długo kazałaś nam czekać. Mam nadzieje ,że następna notka będzie znacznie szybciej niż ta ;) Poza tym muszę przeczytać to opowiadanie jeszcze raz - moja pamięć do najlepszych niestety nie należy. Świetna notka. Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  10. Mistress Vanity13 sierpnia 2013 22:42

    Wiem, wiem, paskudna potwora ze mnie...
    Też mam taką nadzieję, i jest na to szansa, bo przede mną praca magisterska, a gdy muszę pisać takie rzeczy, robię wszystko, byle nie to :P
    Czytaj, czytaj, mam nadzieję, że się nie pogubisz :D
    Również pozdrawiam, i cieszę się, że Ty też tu jesteś :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Haha, jaka poczułam się dowartościowana. :D
    Jeszcze będzie nas więcej. ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Nawet nie wiesz jaką niespodzianką było Twój komentarz pod rozdziałem na Belli. Rzadko się zdarza, żeby ktoś ze starej ekipy jeszcze pisał. Obiecuje, że jak dodam epilog, to Cię o tym poinformuje. Lepiej pisze się ze świadomością, że jest ktoś, to chętnie tą pisanine przeczyta. Co do Evana...nie chciałam, żeby był wierną kopią Dracona. Mogę Ci obiecać, że jeszcze znajdzie się dla niego miejsce w epilogu. Pozdrawiam,
    Paula

    OdpowiedzUsuń
  13. Mistress Vanity20 sierpnia 2013 20:13

    Ech, sama tego właśnie doświadczam, mi też pozostało niewielu Czytelników (ale za to jakich wytrwałych! :D).
    Nie trzeba, sama zajrzę :D Właśnie za chwilę zabieram się za Twoją miniaturkę o obiecującym tytule :)

    No, wierną kopią się nie da, pamiętajmy, że jest coś takiego, jak genetyka :) Zdumiało mnie tylko, że to taki dobry dzieciak, zastanawiam się, czy Bella go sobie w tajemnicy z Syriuszem albo kimś innym nie zrobiła... Bo mieć dwoje rodziców śmierciożerców, potem wychowywać się pod wzorzec czystokrwistego dziecka, a nie mieć żadnych, dosłownie żadnych oznak zepsucia? Przepraszam, mój wewnętrzny pedagog się odzywa :P Mój miłośnik dzieci pieje z zachwytu i czeka na epilog :D
    Również pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Ha, cieszę się, że miniaturka była dla Ciebie natchnieniem. Co do Twojego pytania o Azkaban...wydawało mi się, że wspominia męczą skazańców gdy Dementor jest dość blisko, a nie był informacji, że każdy wiezień był 24/7 pilnowany przez dementora. Cały wątek Azkabanu w książce był dla mnie przedstawiony dość mgliście.
    Miniaturki nie należy traktować jako integralnej części opowiadania. Co do Evana, to prawda jest dzieckiem śmierciożerców, ale z drugiej strony nigdy nie miał z nimi kontaktu. Wychowywany prze Malfoyów był traktowany bardzo dobrze, ale to Draco był ich oczkiem w głowie <--- tak to sobie obmyśliłam.

    OdpowiedzUsuń
  15. Kurcze ale fajnie,że jeden z moich starych ulubionych blogów nadal żyje. Ostatnio ograneła mnie nostalgia jak wspominałem lata 2006-2008 kiedy blogi potterowskie cieszyły się wielką popularnością,np. pamiętasz blog Mistrz Eliksirów autorstwa Klona,był fantasyczny. Znalazłem go dzisiaj i zostawiłem komentarz. Chyba się starzeje. No cóż mam nadzieje,że będziesz kontynuowała pisanie swojego opowiadania ponieważ jest bardzo ciekawe ta notka również. Teraz sporo starych blogów potterowskich na które regularnie wchodziłem albo nie istnieje albo leży odłogiem cieszę się,że chociaż ten powstał może tylko na chwile a może na dłużej tak czy owak dziękuje za ten rodział.

    OdpowiedzUsuń
  16. Mistress Vanity23 sierpnia 2013 01:57

    Każdy nie, ale Bella i Rudolf na bank :) Syriusz był, a uważano go za równie fanatycznego zwolennika Voldemorta, jak Lestrange'ów. Knot użył sformułowania "jeden z najbardziej strzeżonych więźniów", a ja sobie dośpiewałam, że pozostałymi była reszta śmierciożerców. Ale fakt, nie zostało to potwierdzone.
    Nie tylko dla Ciebie, ale patrz, jakie tu pole do popisu :P Zupełnie jak Durmstrang :)

    No tak, Lucjusz bardziej dla pozorów trzymał się dawnych przekonań, więc może on i Narcyza założyli, że Bella z Azkabanu nie wyjdzie, Voldemort nie wróci, więc Evan nie musi być śmierciożercą in spe. Ale chodzi mi o zasady wychowania w czystokrwistych rodzinach, które w większości osłabiają i psują charakter. Wydawało mi się, że Bella wybrała Druellę jako opiekunkę Evana, bo założyła, że chłopak w ten sposób wyrośnie dokładnie na to, co ona (zapominając, że Andromeda miała tę samą matkę :P). Chyba, że założyłaś, że Evan to taki drugi Syriusz - samoistnie wyklarowany dobry chłopak w złej rodzinie, bo i tacy przecież się w świecie Pani Rowling pojawiali.

    OdpowiedzUsuń
  17. Mistress Vanity23 sierpnia 2013 02:07

    Otom powstała, jako ten feniks z popiołów :P
    Ano pamiętam, ciągle mam go w linkach i czasem odwiedzam, ale Klon chyba już całkiem zniknął z fanfikowego światka. Patrzę, że przy okazji jego komentarza i mnie się dostało, bardzo mi miło :) Kolejna osoba przywraca mi wiarę w sens tego opowiadania :)
    Kiedyś powiedziałam, że skończę Dziedzictwo, choćbym miała być ostatnią osobą, która przeczyta epilog, i nigdy tego nie odwołałam :P
    A tak przy okazji, jak Ci Kloniasty zatwierdzi komentarz, to będziemy wiedzieli, że żyje :D Który rozdział skomentowałeś? Z ciekawości pozaglądam :P

    OdpowiedzUsuń
  18. Napisałem wczoraj i mój komentarz zniknął napisałem dzisiaj i to samo. Było napisane,że czeka na moderacje. W każdym razie miło,że ty powróciłaś. Niczym Czarny Pan, żaden śmierciożerca w to nie wierzył ale jednak wrócił. :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Mistress Vanity23 sierpnia 2013 21:45

    To znaczy tylko, że Klon zwyczajnie musi zatwierdzić ten komentarz, żeby się pojawił. Tak teraz niestety jest :( Dlatego właśnie mówię, że jeśli komentarz się pojawi, to znaczy, że Klon jeszcze się czasem loguje :)

    Haha, zostałam Czarnym Panem fanfików potterowskich :P Ale chyba ktoś jednak wierzył, skoro powyżej jest trochę komentarzy :P Ok, pogrążam się, Bella też wierzyła, że Voldemort wróci :P

    OdpowiedzUsuń