wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział dziewiąty: Pęknięta bariera

Ta-dam :)

Po długim przestoju, wreszcie udało mi się zebrać i coś napisać :) Rozdział objętościowo trochę dłuższy niż zwykle, ale to chyba nie problem? ;) Pozdrawiam Was wszystkich cieplutko, kochani, i życzę wspaniałych, ciepłych, magicznych Świąt Bożego Narodzenia, oraz niezwykłego, pełnego spełnionych marzeń Roku 2015 :)

***

- Okej, teraz ty – Viktoria ponagliła przyjaciółkę, która leżała tuż obok niej w pachnącej trawie nad jeziorem.
- Niech pomyślę… - Vespera zmarszczyła nos i wydęła usta, namyślając się nad czymś. – Dobrze, już mam.
- No więc… Czy jestem osobą płci męskiej?
- Tak.
- Czy jestem człowiekiem?
- Tak.
- Czy jestem czarodziejem?
- Tak.
- Czy mieszkam na stałe w Wiltshire?
- Nie!
- No chyba musiałam go wykluczyć, prawda? – zaśmiała się Viktoria, po czym kontynuowała zgadywanie. – Czy jestem związany z quidditchem?
- Nie.
- Z branżą muzyczną?
- Nie.
- Z edukacją?
- Tak.
- Czy jestem nauczycielem?
- Tak.
- Czy nauczam w Durmstrangu?
- Nie.
- Czy nie nauczam w Durmstrangu, gdyż zamordował mnie Magnus Mortensen?
- Hej! To miało być podchwytliwe! – oburzyła się Vespera.
- Rozumiem, że faktycznie jestem mistrzem Sorokinem, niech spoczywa w pokoju. Skarbie, na przyszłość staraj się wybierać osobę, którą można pomylić z kimś innym.
- Bardzo śmieszne. Dobra, teraz ty. Gotowa?
- Jasne.
- Czy jestem kobietą?
- Tak.
- Czy jestem czarownicą?
- Tak.
- Czy jestem czystokrwista?
- Tak.
- Czy Vespera von Sternberg kiedykolwiek mnie spotkała?
- Nie.
- Czy uczyłam się w Durmstrangu?
- Nie.
- W Hogwarcie?
- Tak.
- Dawno?
- Odmawiam odpowiedzi.
- Dobrze już, dobrze… Mam więcej niż siedemnaście lat?
- Tak.
- Jestem mężatką?
- Tak.
- A matką?
- Tak.
- Mój mąż siedzi w Azkabanie?
- Nie.
- Mam więcej niż jedno dziecko?
- Nie.
- To dziecko jest niezwykle przystojnym blondynem, płeć męska, lat piętnaście?
- Nie.
- Jak to: nie? Nie możesz myśleć o kimś, o kim nic nie wiem!
- Uważam po prostu, że „niezwykle przystojny” to trochę za dużo powiedziane.
- Aha! – zawołała Vespera z tryumfem. – Czyli jednak jestem twoją ciotką Narcyzą!
- Niestety nie. Możesz co najwyżej być jej przyszłą synową.
Panna von Sternberg roześmiała się, unosząc ramiona w górę i układając prostokąt z kciuków oraz palców wskazujących, aby spojrzeć przez nie na niebo.
- Specjalnie ją wybrałaś, co?
- Pewnie. Plusem tej gry jest możliwość poprawienia komuś humoru w bardzo prosty sposób. Co tak patrzysz, Draco teraz nie lata.
- Wiem przecież, poszedł do pokoju.
Panna Black nie spytała, skąd Vespera to wie.
Ponad dziewczętami śmignął właśnie Odilion na swojej miotle. Kiedy zauważył, że Viktoria patrzy na niego, wywinął pętlę i na pozór cudem uniknął wpadnięcia w koronę drzewa.
- Nigdy nie zrozumiem, co jest takiego fantastycznego w miotłach – westchnęła Angielka, zakładając dłonie pod głowę. – Są takie oklepane. Świstokliki są o wiele sprawniejsze, i przynajmniej nie ryzykuje się bycia zauważonym.
- Bo ja wiem? – Vespera wzruszyła ramionami. – Mugole mają podobno ten sam problem z samochodami. Też drogie, też powszechne, i wszyscy chcą je mieć.
- Samochody są w porządku – oświadczyła Viktoria. – Mają wygodne siedzenia i inną temperaturę w środku niż na zewnątrz. Podejrzewam, że z tym ostatnim ma coś wspólnego jakaś magia.
- Jak w telawizjerze?
- Dokładnie! Nie ma możliwości, żeby to działało przez kabel.
- Brr! – Vespera wzdrygnęła się. – Ale to okropnie brzmi…
- Prawda?
- Co brzmi okropnie? – zapytał Draco, pojawiając się nagle i kładąc na brzuchu pomiędzy dziewczętami.
- Kable – wyjaśniła Viktoria, bawiąc się końcem ciemnozielonej wstążki wplecionej w warkocz.
- A, to – zaśmiał się. – Było zabawnie, jak ten aktor się w nie zaplątał i nie mógł się uwolnić. Zupełnie jak za sprawą zaklęcia.
- Właśnie najdziwniejsze było, że nikt ich nie rzucał – przypomniała Vespera. – Trochę to straszne.
- Racja – przyznał Draco. – Ktoś mógłby pomyśleć, że czary nie są niezbędne w życiu.
Wszyscy troje popatrzyli po sobie.
- Nieee – skwitowali równocześnie.
- Zmieniając temat na mniej niepokojący, dostałem list z domu. Macie wszyscy pozdrowienia, a mama zwariowała, gdy dowiedziała się, że przyjeżdżasz na Święta.
- Ciocia użyła słowa „zwariowałam”? – zdumiała się Viktoria.
- Nie, raczej: „z wielką radością powitałam wiadomość o tej niezwykłej niespodziance”. To oznacza, że głowi się teraz, kogo wypada obecnie zaprosić na noworoczne przyjęcie. I być może rozpoczyna całkowite przemeblowanie domu. Oraz renowację swojej garderoby. Chociaż do tego ostatniego każda okazja jest dobra.
Viktoria nagle usiadła.
- Zmieniłam zdanie. Nie jadę.
- Co takiego?! – Draco z niedowierzaniem spojrzał na kuzynkę.
- Zapomniałam o tym przyjęciu. Myślałam, że może już go nie organizujecie…
- Nie chcesz iść na przyjęcie? – Malfoy nadal nie wychodził z osłupienia. – Daj spokój, uwielbiałaś je.
- Tak, kiedy byłam mała. I dlatego, że nigdy w nich nie uczestniczyliśmy, tylko bawiliśmy się do późna na piętrze wszystkimi nowymi zabawkami, zamiast iść do łóżka o ósmej.
- Chodziliście spać o ósmej? – zapytała zaskoczona Vespera.
Kuzyni spojrzeli na nią.
- Oczywiście – potwierdził Draco takim tonem, jakby tłumaczył jej najbardziej podstawowe prawo funkcjonowania świata.
- A ty nie? – zapytała Viktoria.
- Pewnie, że nie. Rodzice zaciągali naszą trójkę do łóżek siłą.
- U nas by to nie przeszło – stwierdziła Black, a Malfoy przytaknął. – Na wszystko była odpowiednia pora.
- Teraz też jest – zapewnił Draco. – Z tą różnicą, że nikt już nie pilnuje, kiedy się kładę.
- Ale zakładam, że zabawa na piętrze nie wchodzi w grę. Teraz trzeba będzie dygać i uśmiechać się do tych wszystkich ciotek, które nie będą mogły nadziwić się, jak ten czas leci, a dzieci rosną.
- To samo robisz tutaj – stwierdził chłopak.
- Słucham?
- Może nie? Dajmy na to mój pierwszy dzień w tym kraju. Zdawkowo rozmawiałaś chyba z połową mieszkańców apartamentowca, i za każdym razem temat był nie mniej banalny od tych przyjęciowych.
- Jest różnica – zapewniła Viktoria. – Sąsiadów widujesz niemal codziennie, więc nie ma siły, by za każdym razem rozmawiać o tym samym, przez co unika się nudy. Za to ciotki pojawiają się raz lub dwa razy w roku, i za każdym razem repertuar jest ten sam.
- Przesadzasz, nie mamy aż tylu ciotek, żeby zajęły ci cały wieczór. Ale, żeby cię trochę rozruszać, zgadnij, kto został wezwany do ministerstwa na przesłuchanie dyscyplinarne.
- Na Salazara! Lucjusz?! – przeraziła się Viktoria.
- I byłbym wtedy tak zadowolony? Spokojnie, ojcu nic nie grozi. Potter.
Panna Black patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy.
- Za co? – wykrztusiła wreszcie.
- Użycie czarów w obecności mugola. Ponieważ to już drugi raz, gdy podczas wakacji użył magii, postanowili wykorzystać okazję, żeby wyrzucić go z Hogwartu.
- Czekaj, wyrzucają u was ze szkoły za rzucanie czarów w domu? – zdumiała się Vespera.
- Alex mówi, że u nas teoretycznie też by mogli – wyjaśniła pospiesznie Viktoria. – Tylko że wszyscy uczniowie Durmstrangu mieszkają z przynajmniej jednym dorosłym czarodziejem, a żadne prawo nie zabrania korzystania z czyjejś różdżki, więc nawet Priori Incantatem nic nie udowodni. Ale mów, Draco, muszę wiedzieć wszystko!
Chłopak usiadł na trawie i przeczesał palcami włosy. Uwielbiał momenty, gdy czuł na sobie całą uwagę otoczenia.
- Mama napisała, że podobno użył zaklęcia przy jakimś mugolu, w środku mugolskiej dzielnicy, gdzie poza nim nie mieszka żaden czarodziej. Ministerstwo natychmiastowo wyrzuciło go ze szkoły, ale Dumbledore oczywiście się dowiedział, i niestety przekonał ich, żeby zaczekali z decyzją do przesłuchania.
- Czyli jeszcze nie wszystko stracone? – zapytała Viktoria, nawet nie kryjąc podekscytowania. – Pomyśl tylko, jeśli go wyrzucą…
- Straci wszystko – dokończył Draco. – Nawet charłaki będą w lepszej sytuacji, bo jak się nie umie czarować, to jeszcze nic, ale jak się umie i nie można… - Nie dokończył dla większego efektu, przybierając zadowolony wyraz twarzy.
- Zniszczą jego różdżkę…
- A jeśli ją zachowa i ucieknie…
- Będzie wyjęty spod prawa – Viktoria z emocji ściszyła głos do szeptu. – Każdy będzie mógł go zaatakować bez konsekwencji.
- Ale ty chyba tego nie planujesz? – odezwała się Vespera, brzmiąc niczym natrętny głos z nieznanego Viktorii świata, w którym wszyscy kochali Chłopca, Który Przeżył.
- Słucham? – wyrwana z ukierunkowanego toku myśli Black przez chwilę nie orientowała się, o czym mówi przyjaciółka.
- Nie planujesz wytropić Harry’ego Pottera, jeśli zostanie wyjęty spod prawa, i zaatakować go? – uściśliła panna von Sternberg podejrzanie chłodnym i opanowanym głosem. Nie zwrócili uwagi, kiedy ona również usiadła. – Mniejsza o to, dlaczego chcesz to zrobić, niechęć do niego jest u was najwyraźniej rodzinna. Zdajesz sobie sprawę, że to nie jest pierwszy lepszy młodociany czarodziej? To chłopak, który mając ledwie rok pokonał Lorda Voldemorta. I do dziś nikt nie wie, jak. Masz mi tu w tej chwili przysiąc, że nigdy, przenigdy tego nie zrobisz.
- Ves. – Viktoria wzięła głęboki oddech, by dać sobie czas na ochłonięcie. – Nie mogę tego obiecać.
- Czyli wolisz zginąć, tak jak Voldemort?
- On… nie był przygotowany. Ja będę.
- Nie był przygotowany?! Najpotężniejszy czarnoksiężnik w historii?!
- Kto by się spodziewał, że dziecko sprawi mu problem? Daj spokój, nawet najlepszym zdarzają się potknięcia.
- Właśnie o przyczynie tego potknięcia mowa. Wtedy był dzieckiem, a dosłownie zniszczył Voldemorta. Teraz ma piętnaście lat i nie wierzę, by nastąpiła regresja jego zdolności. To nie jest bezpieczne, i po prostu nie chcę, żebyś kiedykolwiek z własnej woli znalazła się w jego pobliżu. Masz pojęcie, co może ci się stać?!
- Zaczekaj… - wtrącił Draco. – Nie wiem, co słyszałaś o Potterze, ale ja go znam. W tej całej legendarności niewiele jego własnych zasług. Wcale nie jest tak potężny, jak sądzili ludzie, póki mieszkał z mugolami z dala od naszego świata.
- A potrafisz wyjaśnić, jak przeżył? – Vespera bez większego powodzenia próbowała opanować narastającą złość. – Mów, co chcesz, fakty są faktami. Może zdarzyło się wtedy coś, na co nie miał wpływu, ale skąd pewność, że nie zdarzy się to ponownie? A jeśli tak, nie chcę, by ona tam była! - Z tymi słowy Vespera wskazała przyjaciółkę. Oboje spojrzeli na pannę Black.
Nie odwróciła wzroku, wodziła nim tylko powoli od jednej twarzy do drugiej i z powrotem. Wreszcie powiedziała coś, czego żadne z nich się nie spodziewało.
- Nie obchodzi mnie, czy to jest bezpieczne. Lord Voldemort nie powinien wtedy zginąć, i właśnie za to Potter musi zapłacić.
Draco zgadzał się z nią w tej kwestii, ale nigdy nie przyszło mu do głowy, by poczynić ku temu jakieś działania. Owszem, czerpał pewne korzyści z bycia synem ułaskawionego śmierciożercy, ale zupełnie wystarczało mu dokuczanie Potterowi w szkole. Po co zaraz odbierać to osobiście, zwłaszcza, że Czarny Pan na pewno niedługo sam się tym zajmie? Ach tak, przecież ona nie wie, i nie może na razie wiedzieć… Ale żeby Viktoria chociaż znała Czarnego Pana… Zawahał się na chwilę… Ale nie, miała tylko rok. Nawet Aidan był za młody, by mieć z Voldemortem cokolwiek wspólnego.
- Więc o to przez cały czas chodziło? – chciała wiedzieć Vespera. – Masz ten sam problem, co Magnus?
- Coś w tym stylu – stwierdziła Black. – Ale to nie jest problem, tylko… sprawa osobista.
- Jakie ty, na Odyna, możesz mieć sprawy osobiste związane z Voldemortem?
Viktoria nie odpowiedziała. Częściowo dlatego, że Odilion właśnie wylądował przy nich, wyraźnie zaniepokojony. Magnus i Alex byli jeszcze w powietrzu, ale również przymierzali się do lądowania.
- Chodźcie szybko do pensjonatu – wyrzucił z siebie von Sternberg, zanim jeszcze przyjrzał się twarzom przyjaciół. Gdy już to zrobił, na jego własnej odmalował się wyraz zaskoczenia. – A wy co, kłócicie się?
- Dlaczego mamy tam iść? – zapytała szybko Viktoria, chcąc uniknąć odpowiedzi na zadane pytanie.
- Widzicie to? – zapytał Alex, wskazując kierunek przeciwny względem położenia pensjonatu. Viktoria, Vespera i Draco podążyli za jego sugestią, ale żadne z nich nie zobaczyło nic szczególnego. – Tam wyżej, w prześwicie między drzewami.
Uszczegółowienie pomogło; młody Malfoy zmrużył oczy i dostrzegł coś, co na pierwszy rzut oka wziął za błyskawicę… zastygłą w jednym miejscu i jarzącą się niczym dogasający płomień o dość niecodziennym kształcie. Uświadomił sobie, że wie, co to jest, choć pierwszy raz widzi to w rzeczywistości.
- Pęknięcie w barierze ochronnej – Viktoria wypowiedziała to, o czym Vespera i Draco pomyśleli. – Od jak dawna tam jest?
- Co najmniej od kilku dni – wyjaśnił Magnus. – Musiało być pieczołowicie żłobione zaklęciami, nim stało się widoczne, a teraz puściło na całego. Tak czy owak nie mamy już czasu na dyskusje. Wszyscy na miotły.
Viktoria wsparła się na wyciągniętej w jej stronę dłoni Odiliona i zręcznie wsiadła na jego miotłę, obejmując chłopaka w pasie. Vespera zajęła miejsce za Magnusem, a Draco dosiadł się do Aleksa. Chwilę później wszyscy po kolei oderwali się od ziemi.
Lecieli nisko, tuż ponad ścieżką, by nie zwracać niepotrzebnej uwagi. Mimo to starali się nie zwalniać bardziej, niż było to konieczne ze względu na małą odległość między drzewami rosnącymi po obu stronach trasy. Draco nierzadko zahaczał o zawieszone niżej gałęzie, ale prawie tego nie odczuł. Zastanawiał się, co ma oznaczać to niespodziewane wtargnięcie – trudno było bowiem spodziewać się pokojowych zamiarów ze strony kogoś, kto próbował przemierzyć magiczną barierę w taki sposób. Kimkolwiek była ta osoba – lub osoby – Malfoy nie miał nic przeciwko oddaleniu się od nich najszybciej, jak to możliwe. Najlepiej prosto do domu. Niepokój ściskał go za gardło, a w dodatku zaledwie przed chwilą Vespera prawie na niego nakrzyczała, nie mówiąc już o Viktorii i jej nagle ujawnionych motywach nienawiści do Pottera. To wszystko nie pozwalało mu myśleć zbyt rozsądnie, dlatego gdyby miał chwilę, aby się nad tym zastanowić, ucieszyłby się, że ktoś inny podejmuje za niego decyzje, co robić w sytuacji zagrożenia.
W tym wypadku, jak Draco dowiedział się kilka minut później, był to Aidan.
Miotły wylądowały tuż przed wejściem do pensjonatu. Gdy tylko stanęła na nogi, Viktoria wbiegła po schodach do środka, a za nią pozostali. Zatrzymali się w holu, gdzie czekała na nich pulchna czarownica z rozczochranymi włosami i haczykowatym nosem. Trzymała na rękach Dejmosa, który okazywał wyjątkowy spokój.
- Już wszyscy? – zapytała, licząc wzrokiem przybyłych. – Dobrze. Od tej pory żadne nie wychodzi. Tu są bezpieczni.
- Czy już coś wiadomo, proszę pani? – wyrzuciła Viktoria na wydechu. Starsza czarownica otaksowała ją spojrzeniem, po czym pokręciła głową.
- Jego niech zapyta. Magreta ma co innego do roboty – oświadczyła, poprawiając spódnicę. - Zwierzak będzie bezpieczniejszy z Magretą - dodała, po czym ruszyła do wyjścia, mijając ich, ale przy progu odwróciła się. Spojrzała Viktorii, która popatrzyła za nią, prosto w oczy i przez dłuższą chwilę nie mrugała. Następnie mruknęła coś do siebie, po czym opuściła budynek. Viktoria nie protestowała.
- Kto to jest? – zainteresował się Draco.
- Właścicielka pensjonatu – wyjaśnił Alex, siadając na jednym z foteli. Vespera przysiadła na poręczy kanapy, reszta pozostała na nogach.
- Naprawdę? – zdumiał się Malfoy. Zupełnie inaczej wyobrażał sobie gospodarza tego miejsca, choć nie myślał o nim zbyt wiele.  – Nie widziałem jej wcześniej.
- Ona bardzo rzadko przebywa pod dachem  - oświadczyła Vespera. – Nie przepada za ludźmi. Ja widzę ją dziś dopiero po raz drugi. No i ma coś do Tori.
- To znaczy?
- Kto to wie? – Viktoria wzruszyła ramionami. – Pewnie ma swoje powody, ale to trochę dziwne, że nigdy nie wymawia mojego imienia. A czasem patrzy na mnie tak, jakby chciała mi powiedzieć coś nieprzyjemnego, ale w ostatniej chwili jakby się rozmyśla. No i bardzo uważa, żeby nigdy nie zostać ze mną sam na sam.
- Nie przeszkadza ci to? – zdumiał się Draco.
Pokręciła głową.
- Próbowałam ją kiedyś zapytać, ale mnie zbyła. Dan poradził mi, żeby nie dociekać, bo ma do niej zaufanie i wie, że krzywda mnie z jej strony nie spotka, a to w mojej sytuacji najważniejsze. Poza tym to nie jest tak, że jest dla mnie niemiła. Rok temu byliśmy tu w moje urodziny, a pani Magreta upiekła najlepszy tort czekoladowy, jaki w życiu jadłam.
- No tak – uśmiechnął się Alex. – Dać ci czekoladę, a wszystko wybaczysz.
- Idzie Aidan – oświadczył Magnus, który od przybycia stał przy oknie, obserwując podwórze. Chwilę później drzwi otworzyły się ponownie, a Valerious faktycznie pojawił się w holu.
- Macie różdżki? – zapytał bez zbędnych wstępów. Nastolatkowie potwierdzili. – Trzymajcie je w pogotowiu. Teraz wszyscy za mną.
Przeszedł przez ich grupkę, kierując się w głąb holu. Viktoria ruszyła za bratem, a Draco i pozostali, po wymianie szybkich spojrzeń, poszli w jej ślady. Aidan poprowadził ich do drzwi umieszczonych za słupem podporowym budynku i otworzył je. Gdy weszli do środka, ich oczom ukazała się klatka schodowa, wyłożona  ciemną boazerią podobnie jak hol, ale zupełnie pozbawiona okien. Stopnie były szerokie i pokryte dywanem, ciągnęły się przy ścianach, zakręcając przy każdym rogu, a nieliczne wiszące na ścianach lampy rzucały na pomieszczenie ciepłe, lecz wątłe światło.
Aidan, nadal nie tracąc cennych chwil na wyjaśnienia, zaczął się wspinać na górę. Zatrzymał się po czwartym zakręcie i odwrócił, spoglądając z góry na podążających za nim.
- Nie mamy wiele czasu, więc przejdę do sedna. Na teren pensjonatu próbują dostać się intruzi. Nie wiem, ilu ich jest i o kogo z nas im chodzi, ale mimo to nie narażę żadnego z was. Za tą ścianą – wskazał kciukiem powierzchnię po swojej prawej stronie, tuż za jedną z lamp – jest ukryte pomieszczenie. Kładziemy rękę na ścianie, o tak... i naciskamy. - Jego dłoń przeniknęła przez mur w jedną i drugą stronę. - Nie może tam wejść nikt, kto nie zostanie zidentyfikowany przez zaklęcie. Dlatego za chwilę wszyscy po kolei przyłożycie tu dłonie, aby zaklęcie was zapamiętało. Przyjdziecie tutaj, gdy zostaną sforsowane drzwi frontowe, w środku znajdziecie kominek, którym deportujecie się do domu mojego przyjaciela, Aymera Coudenhove. Bardzo istotne jest, by nikt obcy nie odkrył, że tu jest przejście, dlatego po waszym zniknięciu wciąż pozostanie echo kroków podążających w górę, do pokoju na piętrze. To da wam czas, abyście wszyscy weszli do kominka. Nie czekajcie na mnie i nie oglądajcie się, bo możecie nie zdążyć. Pytania?
- Na pewno musimy uciekać? – chciała wiedzieć Viktoria.
- Nie, to może wcale nie być konieczne, dlatego nie każę wam iść już teraz – wyjaśnił jej brat. – Po prostu musicie wiedzieć, co robić, jeśli będą mieli zbyt dużą przewagę.
- Zamierzasz walczyć sam? – zapytał Odilion, trochę przerażony, ale jego głos pobrzmiewał przede wszystkim podekscytowaniem.
- Nie, Aymer będzie tu lada chwila. Mamy też panią Magretę.
- I nas – dodał Alex.
- Nie ma mowy – odparł auror.
- Nie możesz nam zabronić, jesteśmy pełnoletni – przypomniał von Sternberg. – No i znamy się na magicznej obronie. Mistrz von Daniken szkolił nas przez sześć lat.
- Wiemy, że jesteś zawodowcem, ale w tej sytuacji każda różdżka ci się przyda – zauważył Magnus. – Jak byśmy ci się odpłacili za zaproszenie tutaj, gdybyśmy nie stanęli w obronie tego miejsca?
- To nie tak, że nie doceniam waszej propozycji… - zaczął Aidan.
- To nie jest propozycja – oświadczył Alex. – Jeśli teraz przejdziemy przez ten kominek, nigdy więcej nie będziemy w stanie spojrzeć ci w oczy.
Valerious westchnął.
- W porządku zatem. Ale żadnego niepotrzebnego narażania się.
- No jasne – Odilion wyszczerzył zęby.
- To ja w takim razie… - spróbował wtrącić Draco.
- Ani mi się waż – oświadczył szybko Aidan. – Masz piętnaście lat, a twój ojciec powierzył cię mojej opiece, więc nie ma żadnej dyskusji. Idziesz z dziewczynami.
Draco, który właśnie to zamierzał zaproponować, zamarł z otwartą buzią. Po chwili pomyślał jednak, że to nieporozumienie może zadziałać na jego korzyść, więc westchnął ciężko i nie próbował kontynuować.
- Mimo wszystko i tak musicie pozostawić tu ślad dłoni. – Młody auror zwrócił się znów do Magnusa, Aleksa i Odiliona. - Na wypadek, gdyby to była dla was jedyna droga wyjścia, w budynku nie można się teleportować.
- Chcę zostać – powiedziała Viktoria.
- Nie – odparł lakonicznie jej brat.
- Też umiem walczyć.
- Wiem. Mimo to pójdziesz z Draco i Vesperą… Tak, Vespero, ty też nie możesz zostać – zwrócił się do panny von Sternberg, zanim udało jej się cokolwiek powiedzieć. Dziewczyna zrobiła niezadowoloną minę. – Nie będę się tłumaczył, dlaczego używacie czarów w wakacje, nawet jeżeli w obronie, bo nie potrzebujemy, żeby ministerstwo wtrącało się w nasze sprawy. Mam rację, Księżniczko?
Viktoria zupełnie niespodziewanie uśmiechnęła się lekko. Natomiast Draco i Vesperze przyszło do głowy jej wyznanie sprzed kilkunastu minut; oboje spojrzeli na siebie z niepokojem.
- Masz, oczywiście – zgodziła się panna Black.
- Przypilnujemy jej – powiedział Draco, a Vespera przytaknęła.
- Ej! – obruszyła się Viktoria. – Nie trzeba mnie pilnować!
- Trzeba, trzeba – zaśmiał się Alex. – Nie potrzebujemy się martwić, że wejdziesz nam pod różdżki.
- O proszę, jak zhardział! – prychnęła Angielka. – Nie ryzykuję, gdy nie mam z tego korzyści, bez obaw.
Aidan przyłożył koniec różdżki do ściany, po czym polecił wszystkim po kolei podchodzić i przykładać dłoń do muru. Gdy skończyli, zeszli z powrotem do holu.
- Wciąż cicho – zauważyła Viktoria.
- To dobry znak – zapewnił Aidan. – Teraz tak: jeśli jest coś, co musicie wziąć ze sobą z waszego bagażu w razie ucieczki, weźcie to teraz. Reszta zostaje, ale nie sądzę, żeby coś stało się tym rzeczom, choć nie obiecuję, że nie zostaną przeszukane. Nikt? – upewnił się, ale żadne z nastolatków nie zgłosiło takiej chęci. – Dobrze. Draco, Vespera i Viktoria, zostajecie tutaj. Trzymacie się razem, żadne się nie oddala. Różdżki mają być w pogotowiu, nie podchodźcie do okien ani drzwi na zewnątrz i uciekajcie, gdy tylko będzie to konieczne. Od tej chwili możecie używać czarów tylko i wyłącznie do obrony. I raz jeszcze: na nas się nie oglądajcie. Jeśli budynek padnie, musimy mieć całkowitą pewność, że was w nim nie ma. Zrozumiano?
Wymieniona trójka potwierdziła przyjęcie zasad. Aidan podał jeszcze Draco i Vesperze adres Aymera i upewnił się, że dobrze go zapamiętali.
- Po was trzech wrócę za chwilę, bądźcie gotowi. Muszę jeszcze coś sprawdzić.
Ostatnie słowa dopowiadał, wbiegając schodami na górę. Viktoria patrzyła za nim z niepokojem w oczach, więc gwałtownie odwróciła się czując, że ktoś bierze ją za rękę. Okazało się, że był to Odilion.
- Lew, na Merlina, wystrasz mnie tak jeszcze raz…!
- Tak, wiem. Chodź ze mną na chwilę.
- Dokąd?
- Nie pytaj, po prostu chodź. Aidan zaraz wróci i nie będę miał już czasu.
Zaskoczona, ale i zaciekawiona, Viktoria pozwoliła się poprowadzić z powrotem do kolumny podporowej, a dokładnie za nią, tak żeby pozostali nie mogli ich zobaczyć. Gdy Odilion się zatrzymał, spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
- Dasz mi swoją wstążkę?
- Proszę? – Black zamrugała kilkakrotnie, niepewna, czy dobrze usłyszała.
- Tę, którą masz we włosach. – Dotknął koniuszkami palców jej warkocza. – Chciałbym mieć talizman na szczęście.
- Ale ona nie jest magiczna…
- Nieważne. Po prostu… to moja pierwsza bitwa… i trochę się denerwuję, a gdybym miał coś twojego… Rozumiesz, byłoby mi trochę raźniej. Tak na wszelki wypadek.
- Mniej byś się denerwował zostając z nami. - Viktoria nie była w stanie ukryć drżenia głosu, choć niewątpliwie próbowała. - Dlaczego to robisz? To głupota... zupełnie niepotrzebne narażanie się...
- Znasz mnie, jestem pierwszy do głupot.
- Takie nie są zabawne.
- Wiem. Przepraszam. Ale nie mogę inaczej.
- No tak, przecież nie można się nazywać Berserkerem i zachowywać rozsądnie - prychnęła. - Dobrze, weź tą wstążkę. – Pospiesznie rozplątała warkocz i wysupłała z niego ciemnozieloną tasiemkę. - Jeśli ma pomóc...
- Na pewno. Mogłabyś...? – zapytał, odsłaniając prawy nadgarstek. Kiwnęła głową, po czym owinęła wstążkę wokół jego przegubu, zawiązując na kokardę. Uśmiechnął się i odwinął rękaw z powrotem. – Dziękuję, lady Viktorio.
- Zrób mi przysługę i wróć w jednym kawałku. Bo inaczej pożałujesz.
- Wierzę ci na słowo. Idziemy?
- Czekaj. – Viktoria przyłożyła różdżkę do włosów i mruknęła formułę zaklęcia; warkocz zaplótł się na nowo.
- Aha, więc tak to robicie! – wykrzyknął von Sternberg. – A ja myślałem, że każdego dnia ty i Vespera wstajecie dużo wcześniej, żeby układać fryzury!
- Kiedyś tak robiłyśmy – przyznała. – Ale nie sądziłeś chyba, że wszystko, co czytamy w bibliotece, ma związek z pracą domową?
- Chcesz znać moje zdanie? – zapytał, idąc obok niej w kierunku pozostawionych w holu przyjaciół.
- Jeżeli nie brzmi: „marnotrawienie magii na takie rzeczy to bzdura”, bardzo chętnie.
- Skąd. Chyba po raz pierwszy w życiu nie posłuchałaś Aidana.
Chwilę zajęło jej skojarzenie, o czym Odilion mówi.
- Och, no tak, żadnych zaklęć poza obroną. – Lekko zaróżowione policzki zdradziły mu, że nie jest dumna z lekkomyślnego złamania zakazu.
- Nic mu nie powiem – obiecał. – Ale mam nadzieję, że zastosujesz się do reszty jego zasad, przynajmniej dzisiaj.
Wyraz jej twarzy mówił, że wcale nie ma na to ochoty – ale rozumiała sytuację. Kiwnęła głową.
W pobliżu drzwi czekały na nich cztery pary zaintrygowanych oczu.
- Co to za potajemne konszachty? – Alex wychylił się do przodu, trzymając dłonie głęboko w kieszeniach. – Ktoś mógłby pomyśleć, że jesteście troszkę… niedyskretni.
- Niech więc ten ktoś przestanie myśleć, by nie nabawił się bólu głowy – odparła Viktoria, zanim Odilion w ogóle otworzył usta. Uśmiechnął się więc tylko.
Nie mieli jednak czasu na dalsze drążenie tematu, ponieważ w tej chwili wrócił Aidan.
- Jak powiedziałem, macie tu siedzieć, nie wychylać się i uciekać, gdy będzie trzeba – przypomniał, po czym skinął na starszych chłopaków. – Idziemy.
...
Gdy znaleźli się na zewnątrz, Valerious odwrócił się do podążających za nim nastolatków.
- Żeby było jasne – nie mamy czasu na powtórkę z obrony własnej, ani na niańczenie nikogo. Ale od teraz jesteśmy zespołem, a zespół jest tak silny, jak jego najsłabsze ogniwo, więc każdy z was ma zadbać, by nim nie zostać. Żadnych wygłupów, żadnej niepotrzebnej brawury. I bez zabijania - jeśli uciekną, trudno. Oczywiście, dobrze byłoby kogoś schwytać, ale to nie jest cel nadrzędny.
- Powinieneś dowodzić wojskiem – odezwał się nowy głos. Czterej młodzieńcy gwałtownie zwrócili się w stronę, z której dobiegł, ale był to tylko Aymer. Wyłonił się zza domu, przeczesując palcami gęstą czuprynę. Zza szkieł jego okularów spoglądały czekoladowe oczy, czujnie przyglądające się obecnym. Podszedł do nich sprężystym krokiem. – Cześć, chłopaki. I jak, w końcu się pokazali?
- Kto taki? – zapytał Odilion.
- Ci zza bariery – wyjaśnił doktor Coudenhove. – Nie wiem, kim są, ale naprawdę nie wiedzą, w co się pakują. Prawie mi ich szkoda.
- Byle cię to nie powstrzymało od trafiania w nich zaklęciami. – Aidan uśmiechnął się przekornie.
- Co może się nie udać po twoim dowództwem? – Nowo przybyły rozłożył ręce.
- Nie jestem przywódcą – uciął Valerious.
Jego przyjaciel uśmiechnął się.
- Na razie – oznajmił, znacząco unosząc i natychmiast opuszczając brwi. Auror przewrócił oczyma.
- Tak czy owak – kontynuował – pani Magreta zapewnia, że nie ma nic przeciwko zniszczeniom, o ile będziemy tak dobrzy i dosadnie przekonamy tych łapserdaków, aby zabrali się stąd, i nie wrócili nigdy więcej.
- Przy czym jestem pewien, że użyła bardziej malowniczych określeń – wtrącił doktor.
Chłopcy zaśmiali się. Chwilę później od strony jeziora dobiegł ich głośny dźwięk, przywodzący na myśl potężnych rozmiarów szklany wazon, który właśnie rozbił się w zderzeniu z ziemią. Pięciu młodych mężczyzn zacisnęło dłonie na różdżkach, szykując się do walki.
- Naprzód – zarządził Aidan.
...
W pensjonacie Viktoria ani myślała pozostać w jednym miejscu.
- Najlepszy widok będzie z jadalni – uznała, kierując się w stronę przejścia prowadzącego do rzeczonego pomieszczenia.
- Nie lepiej trzymać się bliżej wyjścia ewakuacyjnego? – zapytał Draco, który razem z Vesperą podążył za nią.
- I cały czas drżeć z niepewności? – prychnęła, maszerując pospiesznie. - Kiedy zobaczymy, że robi się gorąco, wycofamy się. Ale nie mam ochoty przez cały czas zastanawiać się, co oni robią. Chcę to wiedzieć.
Weszli do jadalni, gdzie Black od razu podbiegła do okna.
- Nie widać stąd pęknięcia, ale to właściwy kierunek – stwierdziła. – Muszą tędy iść w stronę lasu… albo tamci przyjdą z tej strony.
- Mogą też nas okrążyć – zauważyła Vespera, zaglądając jej przez ramię. – Mają mnóstwo możliwości w lesie.
- Małe szanse, by znali ten las tak dobrze, jak pani Magreta – zapewniła Viktoria. – Może ich podejść w najmniej spodziewanym momencie.
- A jeśli jest ich wielu?
- I bawią się w cichutkie przełamywanie bariery? Nie, oni liczą na zaskoczenie. Ale nie z moim bratem te numery.
- Co to za dźwięk? – zapytała panna von Sternberg. Cała trójka usłyszała ten sam odgłos, który zaalarmował obrońców. – Bariera?
- Pewnie tak – przyznała jej przyjaciółka. – Na pewno, zobaczcie!
Draco spojrzał przez okno zza pleców dziewcząt. Aidan i pozostali właśnie przemierzali trawnik, kierując się w stronę jeziora. Wkrótce zniknęli im z oczu.
- Aymer jest z nimi – zauważyła Vespera, wyjaśniając przy okazji Malfoyowi, kim jest piąta osoba, którą widzieli. – Myślicie, że to długo potrwa?
- Kto to wie? – Draco pokręcił głową. – Może wcale nie być żadnej bitwy, albo może trwać do rana. Tego nie da się przecież przewidzieć.
- Uczestniczyłeś kiedyś w bitwie? – zdumiała się panna von Sternberg.
- Nie, tylko słyszałem o kilku… od uczestników. Najgorzej jest nie wtedy, gdy nie wiesz, kto jest przeciwnikiem, ale wtedy, gdy wiesz, że z nim nie wygrasz. Teraz nie jest jeszcze tak źle.
- Oby nie było – mruknęła Vespera.
Viktoria zaczęła przechadzać się po pomieszczeniu, nerwowo bawiąc się palcami.
- Daleko, za daleko… - mruczała pod nosem. – Znowu muszę czekać bezczynnie…
- Nie, dosyć! – Vespera odeszła od okna, chwyciła przyjaciółkę za ramię i ustawiła ją przed sobą tak, żeby widzieć jej twarz. – Skończ z tym pesymizmem, na Odyna! Aidan jest przygotowany na każdą ewentualność, nieważne, czy będzie ich trzech, czy trzydziestu. Biegał co rano, tak? Musiał wiedzieć o tym pęknięciu od dawna.
- Zostawili tam zapach – powiedziała Viktoria.
- Słucham? – nie zrozumiała jej przyjaciółka.
- Ci obcy. Aidan rzucił zaklęcie, które zatrzymało ślad zapachu jednego z nich.
- Widzisz? Ma wszystko pod kontrolą, nawet jeśli ja bym na coś takiego nie wpadła choćby za sto lat. Nie pozwalał nam odchodzić z wytyczonych ścieżek, bo pewnie cały las jest usiany pułapkami. Więc usiądź i życz mu szczęścia, o ile w ogóle go potrzebuje, będąc sobą.
- Mówisz, jakbym mogła coś z tym zrobić, a ja po prostu nie potrafię…
- Nie? To co ja mam myśleć? Lew też tam przecież jest. I o ile twój brat ma doświadczenie i głowę na karku, mój poleciał na wariata na swoją pierwszą w życiu bitwę, bo nie może przeżyć, jeśli coś się dzieje bez niego! To ja się tu powinnam martwić!
- Ves… To boli… - Viktoria z obawą spojrzała na swoje ramię, na którym przyjaciółka coraz mocniej zaciskała palce. Panna von Sternberg, równie zaskoczona i przestraszona swoim zachowaniem, odsunęła się od niej na dwa kroki. W tej chwili pojawił się przy nich Draco.
- Słuchajcie, obie jesteście zdenerwowane – oświadczył, stając pomiędzy nimi i przenosząc wzrok z jednej na drugą. – Nic złego się nie stanie. Nikomu. Teraz usiądźcie – odsunął od stołu dwa krzesła i obrócił je w ich stronę – i oddychajcie powoli, głęboko, licząc oddechy do dziesięciu.
Dziewczyny odruchowo go posłuchały, zahipnotyzowane spokojnym tonem jego głosu. Nie wiedziały o tym, ale Draco nie bał się już ani trochę – był w bezpiecznym miejscu, znał drogę ucieczki i nie musiał uczestniczyć w bezpośredniej walce. To, co wiedział o Aidanie i Berserkerach wystarczyło mu, aby się o nich nie martwić. Jedynym jego kłopotem było teraz uspokojenie kuzynki i jej przyjaciółki na tyle, by w razie konieczności były gotowe do ucieczki. A tak się złożyło, że wiedział, jak to zrobić.
- Lepiej? – zapytał. Obie potwierdziły skinieniem głowy.
- Jak to zrobiłeś? – Vespera patrzyła na niego z mieszaniną podziwu i zazdrości. – Nie mówię, że się nie martwię, ale jest mi znacznie lżej.
- Widziałem, jak ten sposób działa – przyznał chłopak, rozluźniając napięte mięśnie. Poczuł ulgę, że mu się udało, choć nigdy wcześniej tego nie próbował. – Viktoria mówiła ci o ucieczce Syriusza Blacka?
- Nie musiała. U nas też było o tym głośno. Do tej pory przecież nie wiadomo, gdzie on jest, ale podobno są dowody, że nie w Szwecji.
- No więc jakieś półtora roku temu włamał się do Hogwartu – wyjaśnił Malfoy. – Konkretnie do Gryffindoru, ale nawet u nas ludzie zaczęli wariować. No i profesor Snape musiał uspokajać ich wszystkich.
- Ty się pewnie nie bałeś? – Vespera uśmiechnęła się z zachwytem w oczach.
- Szczerze, to trochę. Problem z Blackiem polega na tym, że on wcale nie był śmierciożercą, ale jednym z zaufanych ludzi Dumbledore’a.
- Wiem – skinęła głową dziewczyna. – Tori opowiadała mi tę historię.
- Także Potter i jego kompani byli bezpieczni, ale Ślizgoni już niekoniecznie. I część z nas dobrze to wiedziała, stąd te ataki histerii.
- Ale nikomu nic się nie stało? – upewniła się Vespera.
- Nie, on skupił się na Gryffindorze.
- I pewnie wcale nie miał złych zamiarów? – zainteresowała się Viktoria. – No wiesz, Potter jest jego chrześniakiem, pewnie chciał mu wszystko wyjaśnić.
- Może, diabli go wiedzą. Nie tłumaczył mi się.
- Nie wątpię. – Black zdusiła śmiech, przykładając zwiniętą dłoń do ust. Spojrzała w stronę okien. – Czyli ten sposób z oddychaniem stosuje profesor Snape?
- Tak. – Zauważył, gdzie ciągnęło jej uwagę, więc stwierdził, że trzeba ją utrzymać w innych rejonach. - Ale w jego wydaniu to jednorazowo działa na sporą grupę. Chociaż niewykluczone, że sama jego osoba może mieć tu sporo do rzeczy.
- Och, sprawia wrażenie godnego zaufania? – zapytała Viktoria.
- Na pewno dla Ślizgonów. Reszta szkoły nie zna go od tej strony. Do nas jest w porządku, a innych gnębi.
- Przynajmniej jest szczery. – Kuzynka wzruszyła ramionami. – Nie udaje, że lubi kogoś, bo tak wypada.
- Tak, to mu trzeba przyznać. Na pewno nie próbuje ukrywać, że kogoś nie lubi.
- Masz na myśli oczywiście Pottera? – Viktoria wydęła lekko usta.
- Nie tylko. Taki Longbottom, na przykład – straszna ofiara losu, przysięgam, że potrafi przypalić wodę w kociołku. Albo Granger. „Och, panie profesorze” – zaczął mówić wysokim, przemądrzałym głosem. Dziewczyny parsknęły śmiechem. – „Ja to w zasadzie przeczytałam tyle książek, że na pewno wiem więcej od pana, i muszę koniecznie to udowodnić!”. Naprawdę, trzeba mieć nieludzką cierpliwość, dlatego nigdy, przenigdy, nie zostanę nauczycielem.
- Ja bym chyba mogła – stwierdziła Viktoria. – Przede wszystkim dlatego, że nauczanie w szkołach magii to poboczny efekt własnych dalszych studiów, związanych z dostępem do największych księgozbiorów. Mugole mają przynajmniej uniwersytety, a my? Co najwyżej kierunkowe szkoły związane z kulturą, i to nie w każdym kraju, albo kursy zawodowe w ministerstwie.
- No, żeby ci chociaż nie przyszło do głowy studiować na mugolskim uniwersytecie. – Vespera puściła do niej oko.
- Nie, tak szalona nie jestem. Zresztą wątpię, by to się spodobało mojemu mężowi.
- Za to bym ręki nie dał uciąć – wtrącił Draco. Obie dziewczyny spojrzały na niego zaskoczone. – Zorian przecież był Krukonem, a oni mają swoje odchyły, zwłaszcza na punkcie wiedzy.
- Racja. – Viktoria przymknęła na chwilę oczy, odchylając się do tyłu, aż jej plecy dotknęły oparcia krzesła. – Zupełnie o tym zapomniałam.
- Ach, więc jednak nie cała wasza rodzina była w Slytherinie? – zainteresowała się Vespera.
- Zawsze w końcu trafi się wyjątek. I tak dobrze, że to Ravenclaw, Gryffindoru krewni by mu chyba nie darowali.
- Nie rozumiem, dlaczego to takie ważne, ta cała domowa przynależność – stwierdziła panna von Sternberg. – Szczerze się zastanawiam, gdzie trafilibyśmy my wszyscy, gdybyśmy mieszkali w Anglii.
- Ja mam teorię – przyznała Viktoria. – Myślę, że Lew byłby Gryfonem, Alex Krukonem, a ty i Magnus Ślizgonami. Przez co wszyscy byśmy się nienawidzili.
- A widzisz. I dlatego bardzo się cieszę, że u nas tego nie ma, bo sama wiesz, ile byśmy stracili.
- Prawda.
- A ty, Viktorio? – zapytał Draco.
- Ja? To chyba jasne. Jeden wyjątek nam wystarczy w rodzinie. Nie rozumiem, dlaczego musisz o to…
W tej właśnie chwili szyba w jednym z okien rozprysła się w drobny mak, wydobywając okrzyki przerażenia z trzech gardeł. Dziewczęta zerwały się z krzeseł dosłownie w tej samej chwili, gdy dostrzegli intruza. Przykucnął na parapecie, obiema dłońmi trzymając się framugi, a na widok trójki nastolatków jego oczy zalśniły złowieszczo ponad dużą, kraciastą chustką zakrywającą nos i policzki. Zeskoczył na podłogę nim zdążyli się obejrzeć, po czym ruszył w ich stronę, depcząc po okruchach szkła.
Viktoria natychmiast wycelowała w niego różdżkę.
- Impedimenta! – zawołała, cofając się jednocześnie o krok. Obcy miał dość czasu, by się uchylić, jednak ta chwila rozproszenia wystarczyła. – Biegiem! – nakazała Draconowi i Vesperze, którzy natychmiast zastosowali się do polecenia. Wypadli z jadalni, przy czym Viktoria zatrzasnęła za sobą drzwi, rzucając na nie zaklęcie blokujące. Świadomi, że aby je przełamać wystarczy jedna Alohomora, rzucili się do ucieczki.
- Dlaczego nie wyciągnął różdżki? – zapytała Vespera, podążając za Malfoyem. – Myślicie, że to nie czarodziej?
- Może, ale lepiej nie sprawdzać – zwróciła uwagę Viktoria. – Musieli ich jakoś ominąć, albo uciec.
- Na pewno – zgodziła się Vespera, ale w jej głosie, podobnie jak wcześniej u przyjaciółki, wyraźnie pobrzmiewała panika.
Znalazłszy się w holu, Draco rozejrzał się dookoła; pomieszczenie wydawało się nienaruszone.
- Nie traćmy czasu, szybko, do kominka – zakomenderował, starając się prędko wyrzucanymi słowami zniwelować drżenie głosu. Wcale mu się to wszystko nie podobało i nie zamierzał tu zostać ani chwili dłużej. Poza tym po raz pierwszy w życiu czuł się odpowiedzialny za innych, a jako pełnokrwisty Ślizgon nie był w stanie tego zignorować – nie chodziło bowiem o pierwszych lepszych „innych”. Zatrzymał się więc na moment, by przepuścić dziewczęta przed sobą; one zaś, choć obejrzały się z niepokojem za siebie, nie zwolniły tempa.
Z głębi korytarza, który niedawno opuścili, dobiegł ich dźwięk jasno sugerujący, że z drzwi do jadalni niewiele pozostało. Jednak już dobiegali do kolumny podporowej – wyjście było tuż-tuż.
Lecz tym razem było to za dużo.
Zza rzeźbionego słupa bez ostrzeżenia wyłoniła się jakaś postać, stając na drodze Vespery. Dziewczyna wyhamowała w ostatniej chwili, nie powstrzymała jednak okrzyku zaskoczenia. Viktoria i Draco, będący tuż za nią, jeszcze w biegu unieśli różdżki, ale nim zdążyli rzucić zaklęcia, obcy chwycił nadgarstek ich przyjaciółki i niemal bez wysiłku obrócił ją przodem w ich stronę, tak, by jej podbródek znalazł się tuż nad jego przedramieniem. Własną różdżkę przytknął do skroni Vespery i spojrzał z wyraźnym zadowoleniem na Black i Malfoya, którzy zamarli w miejscu.
- Broń na podłogę – odezwał się nieznajomy. – Powoli i bez zbędnych ruchów.
Nie spuszczając wzroku z mężczyzny, Viktoria powoli schyliła się, kładąc różdżkę na podłodze. Draco zrobił to samo, choć nieuzbrojony poczuł się nagle straszliwie odsłonięty. Patrzył z przerażeniem na Vesperę, która była teraz jeszcze bardziej zagrożona – a on nic nie mógł zrobić.
- Bardzo dobrze – pochwalił obcy. Malfoy przyjrzał mu się, starając się zapamiętać coś istotnego; twarz mężczyzny była jednak wyjątkowo pospolita, bez żadnych szczególnych cech. Miał na sobie długą, ciemną pelerynę, jaką można było dostać w każdym sklepie z szatami. Draco z pewnością nie rozpoznałby go na ulicy. – Jari, Saima, pilnujcie wejścia.
Chłopak usłyszał, że za jego plecami pojawiło się kilka osób, nie odważył się jednak odwrócić. Kątem oka zerknął na Viktorię. Była bledsza niż zwykle, ale mimo to zadziwiająco spokojna. Wciąż wpatrywała się w intruza.
- To ty, prawda? – zwrócił się do niej ten ostatni.
- Nie mam pojęcia, o czym pan bredzi – odezwała się chłodnym głosem, znacznie wyższym niż normalnie.
- W ogóle nie jest do niego podobna – zauważył inny z napastników, przechodząc w pole widzenia Draco. Był to ten sam, który pojawił się w oknie.
- Za to do niego jest. – Pierwszy mężczyzna wskazał głową Malfoya, który struchlał. – Chłopak przyjechał z Anglii, najlepszy dowód, że to ona.
- A jeśli to zmyłka, albo jakiś kamuflaż?
- Dlatego weźmiemy ze sobą całą trójkę. Miejsca mamy dość.
- Dokąd nas chcecie zabrać? – zapytała Viktoria.
- Gdzieś, gdzie będziesz bardziej skłonna do rozmowy, moja droga.
- Nie wydaje mi się – odparła, opuszczając powieki. Gdy je podniosła, wydarzyło się na raz wiele rzeczy. Wszystkie lampy w pokoju eksplodowały, odwracając uwagę intruzów od trójki nastolatków. Drewniany wilk, dotąd spokojnie siedzący u stóp kolumny podporowej, rzucił się w stronę mężczyzny w chuście na twarzy, zmuszając go do odruchowej ucieczki, gdy w tym czasie dzik zaszarżował na obcych stojących za plecami Viktorii i jej kuzyna. Natomiast ten, który przetrzymywał Vesperę, wrzasnął z bólu i puścił ją, gdy wymierzyła mu cios pięścią w nos. Black chwyciła osłupiałego kuzyna za rękę, po czym nie oglądając się za siebie pobiegła prosto do wyjścia ewakuacyjnego. Vespera była tuż przed nimi; zatrzymała się tylko na kilka sekund, by otworzyć drzwi; gdy przebiegli przez próg, Draco obrócił się i zdążył jeszcze zobaczyć, że do ich obrońców dołączyły rzeźbione ptaki z korony drzewa, nim panna von Sternberg zamknęła przejście i zablokowała je zaklęciem. Viktoria puściła Malfoya i zaczęła wbiegać po schodach.
- Nic ci nie jest? – zapytał chłopak zaniepokojony, chwytając Vesperę za ramię. Wiedział, że nie mają wiele czasu, ale nie był przygotowany na to, co się stało: dziewczyna chwyciła go za kołnierz i przyciągnęła do siebie, po czym pocałowała w usta, zupełnie nie zważając na obecność Viktorii, mimo że do tej pory upierała się, że nie mogą tego robić przy niej (ani przy nikim innym). Poczuł nagły przypływ euforii i dałby wiele, by ten moment mógł trwać w nieskończoność. Vespera jednak okazała się bardziej opanowana od niego.
- Trzymaj! – zawołała radośnie, wciskając Draconowi różdżkę, w której ze zdziwieniem rozpoznał własną. – Przywołałam je zaklęciem tuż przed tym, jak uciekliśmy. Szybko, nie ma czasu!
- Ale… mówiłaś że…
Vespera przyłożyła palec do ust, mrugnąwszy do niego.
- Nic nie widziała – zapewniła szeptem.
- Hej! – syknęła Viktoria, która zawróciła dostrzegłszy, że za nią nie idą. – Czekacie, aż będą na tyle blisko, by zobaczyć, gdzie jest wyjście?
Zaczęli się pospiesznie wspinać po stopniach, uważnie licząc lampy dzielące ich od tajemnego przejścia. Niebawem tam dotarli; w samą porę, bo napastnicy byli już u stóp schodów. Dziewczęta przeskoczyły pierwsze i jednocześnie wydały westchnienie ulgi, gdy Draco do nich dołączył. Znaleźli się w malutkim pokoiku, w którym poza kominkiem nie było absolutnie nic. Ogień płonął na palenisku, gotowy wysłać ich daleko stąd, Viktoria przyłożyła jednak palec do ust, nasłuchując. Okazało się to rozsądne; niedługo po tym usłyszeli zza ściany głośne i szybkie kroki, zmierzające w górę. Kiedy znacząco się oddaliły, Viktoria zwróciła się w stronę kominka, przepuszczając ich oboje przed sobą i nie dając przekonać się kuzynowi, żeby się zamienili.
- Jeśli się zgubisz, jakoś cię znajdziemy, ale muszę mieć pewność, że tu nie zostałeś.
- A jak ty nie zdążysz?
- O ile się nie pospieszysz, to bardzo możliwe – rzuciła niecierpliwie.
Zamilkł więc, po czym wziął ze stojącej na gzymsie kominka miski garść błyszczącego proszku Fiuu. Wyraźnie wypowiedział adres, wrzucił proszek do ognia, po czym wszedł w płomienie i stracił Viktorię z oczu.

- Nikogo tam nie ma – oświadczył mężczyzna, który przetrzymywał wcześniej Vesperę. Stał na progu rozległego, zagraconego poddasza, które właśnie sprawdził zaklęciem ujawniającym ludzką obecność.
- Mogli się przed tym magicznie ukryć – zauważył chłopak w chustce, zaglądając za stojącą nieopodal skrzynię.
- Nawet jeśli, zdążą uciec, zanim ich znajdziemy, a tymczasem tamci tu dotrą i będziemy odcięci. Nie, wycofujemy się. Tym razem się nam wymknęła, ale jeszcze ją dostaniemy.
Czworo intruzów zaczęło schodzić w dół.
- Nie będziemy próbować dorwać jego? – zapytała chuda brunetka z brodawką na nosie, idąca tuż za pierwszym mężczyzną. Zarówno ona, jak i ostatni członek grupy, który dotąd się nie odezwał ani słowem, mieli pół twarzy owinięte chustami.
- Dopóki nic na niego nie mamy, lepiej go nie ruszać.
- A co z resztą dzieciaków? – dopytywała dziewczyna.
- Nie są teraz istotni.
- Szef nie będzie zachwycony.
- Nie wątpię. Ale to nic, ma zapasowy plan.
- Jaki?
- Nie ma potrzeby, by wszyscy go znali.
- Aha, czyli ci go nie zdradził – zaśmiał się chłopak w kraciastej chustce.
- Nie twój interes – warknął mężczyzna. Nagle zatrzymał się. – Co to było?
Pozostali zamarli, nasłuchując, lecz jedynym dźwiękiem, jaki dotarł do ich uszu, było trzaskanie nafty w lampach olejnych.
- Nic nie słyszałem. – Chłopak w chuście wzruszył ramionami.
Mężczyzna w pelerynie zrezygnował i poszedł ku wyjściu, a za nim pozostali.

10 komentarzy:

  1. Nareszcie! Nie będę pisać jak kocham, bo kocham i ty, moja droga, dobrze o tym wiesz. To teraz czekam na dalszą część historii. Zniecierpliwiona już teraz. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak miło w końcu zobaczyć tu coś nowego. ;D
    Mam nadzieje, że w tym roku będziemy się częściej cieszyć niż frustrować z obecności nowych notek na twoim blogu ;)
    Życzę Ci szczęśliwego Nowego Roku pełnego Weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że coś się pojawiło. Bardzo ciekawy rozdział. Czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  4. No nie mów, że znowu będą takie długie przerwy między kolejnymi wpisami. Ja tu już wariuję. ;(

    OdpowiedzUsuń
  5. Dopiero znalazłam twojego bloga i od razu przeczytałam wszystkie rozdziały. Są świetne! Szkoda tylko, źe robisz takie długie przerwy miedzy ich publikacją :-( . Historia bardzo mi się podoba, jest dość oryginalna i świeża. Mam nadzieję, że się nie poddałaś i wciąż piszesz, bo nie mogę doczekać się przeczytania następnego rozdziału. Życzę dużo weny i wielu pomysłów.
    Pozdrawiam,
    Zaczytana

    OdpowiedzUsuń
  6. Mistress Vanity14 kwietnia 2015 01:04

    Ja nic nie wiem, mogę się tylko domyślać :) Cieszy mnie Twój entuzjazm, i bardzo mi przykro, że nie mogę się odwdzięczyć tak częstymi rozdziałami, jak bym chciała... :(

    OdpowiedzUsuń
  7. Mistress Vanity14 kwietnia 2015 01:09

    Sama na to bardzo liczę... Myślę, że tym razem będzie krócej, muszę tylko wziąć się w garść i wycisnąć z planu dnia wszystkie wolne chwile, jakie tylko zdołam...
    Wprawdzie poślizg jest spory, ale dziękuję za życzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Mistress Vanity14 kwietnia 2015 01:11

    Dziękuję, postaram się coś dostarczyć :) Nie wiem kiedy, ale będzie :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Mistress Vanity14 kwietnia 2015 01:15

    Zawsze jest mi miło powitać nowego Czytelnika (bez różnicy, jakiej płci :)) Dziękuję za miłe słowa, i przepraszam za owe nieszczęsne przerwy, niestety niewiele mogę na nie poradzić... Nie poddałam się, nie leży w mojej naturze porzucać coś, co kocham :)
    Również pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Kobieto, gdzie jest Twój grób? Przyjadę złożyć bukiet najładniejszych róż jakie znajdę w pobliskiej kwiaciarni. ;) Nadal zaglądam tu z nadzieją.

    OdpowiedzUsuń