Zegar słoneczny, umieszczony pośrodku trawnika przed okazałym
apartamentowcem wskazywał właśnie godzinę dziesiątą rano, gdy
tuż przy szpalerze drzewek rosnących od ulicy do wejścia budynku
zmaterializował się piętnastoletni chłopiec. Miał bardzo jasne,
zaczesane do tyłu włosy, które błyszczały w letnim słońcu,
ładnie wykrojone szare oczy i nieco zadarty nos. Nosił lekką,
zieloną szatę bez rękawów. W jednej ręce trzymał walizkę, w
drugiej pogrzebacz od kominka i nie wydawał się zaskoczony tym, że
nagle pojawił się tu znikąd.
Z ciekawością omiótł wzrokiem miejsce, w którym
się znalazł. Apartamentowiec liczył oprócz parteru jedenaście
kondygnacji, co chłopiec policzył, zadzierając głowę. Większość
frontowych okien była tak duża, że zajmowały niemal całą
ścianę, wyjątek stanowił pionowy rząd oszklonych okręgów,
ciągnący się nad drzwiami frontowymi. Śnieżnobiałe kamienie, z
których wzniesiono budynek, świetnie komponowały z zielonym
trawnikiem i dwoma rzędami drzewek po obu stronach wybrukowanej
ścieżki prowadzącej do wejścia.
Chłopiec postawił walizkę na ziemi i sięgnął do
kieszeni. Porównał adres z wyciągniętego kawałka pergaminu z tym
na mosiężnej tabliczce umieszczonej przy drzwiach, co upewniło go,
że trafił we właściwe miejsce. Nie zdążył jednak zrobić ani
kroku, nim usłyszał swoje imię.
- Draco!
W drzwiach pojawiła się dziewczyna, która mogłaby z
powodzeniem uchodzić za jego siostrę bliźniaczkę. W każdym razie
z pewnej odległości, bo przy bliższych oględzinach dało się
zauważyć, że ma ona łagodniej zarysowany podbródek i większe
oczy. Podbiegła do niego, zarzuciła mu ramiona na szyję i
ucałowała w policzek. Pogrzebacz wysunął się z jego dłoni i z
metalicznym brzękiem upadł na ziemię.
- Nie wierzę, że tu jesteś! - przyznała, cofając
się o krok. - Tyle czasu minęło!
Draco Malfoy i Viktoria Black byli kuzynami pierwszego
stopnia. Wychowywali się razem w domu rodziców Dracona od
zakończenia wojny do czasu, gdy dziewczyna przeniosła się do
rodziny zastępczej za granicą. Przyjaciel ich dziadka, starszy
czarodziej ze Szwecji, zobowiązał się do zapewnienia jej
wszystkiego, czego potrzebowała, łącznie z rekomendacją
umożliwiającą jej naukę w Durmstrangu - a w zamian miała
zastąpić jego wnukowi utraconą siostrę. Przez pierwsze dwa lata
jednakże opuszczała Wiltshire tylko na wakacje i święta, ponieważ
nowy brat spędzał resztę roku w szkole, a później zaczął szkolenie na aurora.
Później jednak wszystko się zmieniło. Zanim jeszcze
ona i Draco rozpoczęli naukę zmarł pan Valerious, opiekun
dziewczyny. Po pogrzebie zdumieni Malfoyowie zostali poinformowani,
że Viktoria nie ma zamiaru wracać. Chciała iść do Durmstrangu,
jak jej obiecali, a resztę roku spędzać z Aidanem. Zawsze jej
ustępowali, i tak było tym razem - choć przez następne lata
niejednokrotnie martwili się, że w ogóle jej teraz nie widują,
nawet jeśli regularnie do nich pisała.
Ale teraz Draco przyjechał do Sztokholmu na osobiste
zaproszenie Aidana Valeriousa i miał tu pozostać przez cały
miesiąc.
- Zlituj się, Merlinie, jak można mieszkać w takim
molochu? - zapytał, mówiąc pierwszą rzecz, jaka mu przyszła do
głowy. Zasadniczo miał się przywitać zupełnie inaczej, ale nagle
uświadomił sobie, że nie pamięta, jak.
- Odezwał się, pan na włościach. - Viktoria
zaśmiała się wesoło. - Słowo daję, nic się nie zmieniłeś. -
Sięgnęła po pogrzebacz. - To już nie będzie nam potrzebne. Bierz
walizkę i lecimy.
Chwyciła go za wolną rękę i pociągnęła do
środka.
Hol wejściowy okazał się jasną, przestronną salą.
Z sufitu zwieszały się długie, kryształowe żyrandole, każdy z
kompletem grubych, białych świec. Niemal wszystko było tu z
lśniącego, gładkiego marmuru – od podłogi, przez ściany i
obudowę dwóch kominków publicznego użytku aż po kontuar
stanowiska recepcjonisty. Właśnie tam skierowała się Viktoria.
- Panie Pwyll, chciałabym zgłosić gościa pod
dwudziestkę siódemkę – zwróciła się do krzepkiego mężczyzny
w granatowej szacie i grubych okularach. Pan Pwyll podniósł wzrok
znad czytanego czasopisma. Odchrząknął, pogrzebał w szufladzie
pod biurkiem i położył przed Draconem arkusz pergaminu i pióro.
- Wypełnić – mruknął. - Imię, nazwisko, adres
domowy, odcisk kciuka.
Chłopak, nieco zaskoczony, wpisał potrzebne dane, po
czym zwrócił się do kuzynki.
- W czym mam zrobić odcisk kciuka?
- Po prostu przyłóż do pergaminu kciuk tej ręki,
która ma moc.
- Ja jestem oburęczny – wyjaśnił.
- Prawa wystarczy – poinstruował go pan Pwyll.
Draco przyłożył kciuk prawej dłoni do pergaminu.
Poczuł intensywne mrowienie w tej części skóry, która przylgnęła
do kartki, więc odruchowo cofnął rękę. Na arkuszu pozostał
błyszczący na fioletowo odcisk jego linii papilarnych.
- Panienka podpisze na dole - dodał pan Pwyll.
Viktoria wzięła od Dracona pióro i złożyła podpis we wskazanym
miejscu. - Świstoklik wrzucić do demagizatora. Życzę miłego dnia
- zakończył takim tonem, jakby miał na myśli coś wręcz
przeciwnego.
- Nawzajem. - Panna Black znów chwyciła kuzyna za
rękę i odciągnęła do niewielkiego, jasnożółtego pojemnika w
kształcie walca, stojącego po drugiej stronie holu. - Straszna
biurokracja, ale wiesz, to kwestia bezpieczeństwa. Musisz zostać
wpisany na listę zaakceptowanych gości, inaczej mógłbyś mieć
nieprzyjemności.
- A gdybym wpisał nie swoje nazwisko?
- Pisałeś specjalnym piórem, które wykrywa
fałszerstwo, skarbie. - Dziewczyna wrzuciła pogrzebacz do okrągłego
otworu na szczycie urządzenia, które pan Pwyll nazwał
demagizatorem. Pojemnik zabrzęczał, zakołysał się i wystrzelił
w górę złote iskry, które na kilka sekund utworzyły w powietrzu
słowo: DZIĘKUJĘ. - Chodźmy.
- Ten facet w recepcji nie jest zbyt przyjemny -
zauważył Draco, gdy czekali na windę.
- Pan Pwyll? Coś ty, i tak trafiłeś na jego dobry
dzień. Pana Pwylla zasadniczo nie należy zaczepiać, jeśli nie
masz ważnego powodu. Wedle jego własnych słów, odpowiada tutaj za
ochronę, nie za rozrywkę.
- Nie wygląda groźnie. - Młody Malfoy zaryzykował
ukradkowe spojrzenie w stronę recepcji. Pan Pwyll właśnie
wyczarował sobie kubek z parującą zawartością.
- Umiałby cię zabić tak, że nawet nie zauważyłbyś,
kiedy.
Draco spojrzał na nią z przestrachem, ale nic nie
wskazywało na to, by żartowała.
- Poważnie. Jak to mówią, nie sądź maga po
kapeluszu, Świetliku. Dzień dobry, pani Peredur.
Drzwi windy właśnie się rozsunęły, ukazując oczom
nastolatków pulchną czarownicę o tak szokującej fryzurze, że
Draco musiał kilkakrotnie zamrugać. Pani Peredur miała burzę
drobnych loczków, sterczących wokół jej głowy we wszystkie
strony - co więcej, mieniły się wszystkimi kolorami tęczy.
- Witaj, kochana. - Kobieta uśmiechnęła się do
Viktorii. Następnie przeszyła wzrokiem Dracona. - Ty musisz być
Draco. Poczęstujcie się ciasteczkami.
Podsunęła im tacę, której Draco uprzednio nie
zauważył, zaabsorbowany włosami pani Peredur. Ciasteczka okazały
się oprószonymi płatkami czekolady kolorowymi kulkami, skaczącymi
po całej tacy. Widząc, że Viktoria z entuzjazmem korzysta z
zaproszenia, chłopak również sięgnął po jedno. Ledwie zamknął
usta, a mała kuleczka eksplodowała na jego języku. Poczuł, jak
jego włosy stają dęba, więc spojrzał na Viktorię. Jej fryzura
miała teraz barwę neonowego błękitu.
- Świetne - przyznała dziewczyna na użytek pani
Peredur. - Mają już jakąś nazwę?
- Pracuję nad tym. Podeślę wam parę, zrobiłam
trochę migdałowych specjalnie dla twojego brata.
- Dan będzie zachwycony, dziękuję bardzo.
- Aha, kochany, uważaj na jedwabne koszule - dodała
pani Peredur, uśmiechając się do Dracona, gdy razem z kuzynką
znalazł się już w windzie. Chwilę później drzwi się zamknęły.
- Dlaczego mam uważać na jakieś koszule?
- Pani Peredur jest jasnowidzką. Nie jakąś tam
specjalnie dalekowzroczną, ale zawsze trafnie przewiduje rozmaite
drobne wypadki w całym apartamencie. Więc lepiej zwróć uwagę na
koszule.
- A te ciasteczka? To nie zostanie na zawsze, co? -
zaniepokoił się Draco, oglądając w lustrze windy swoje chwilowo
krzykliwie pomarańczowe włosy. - Wyglądam jak Weasley!
- Faktycznie, nie do twarzy ci w tym kolorze.
Spokojnie, zaklęcia pani Peredur są zwykle krótkotrwałe. Ma tyle
pomysłów, że nie nadąża z wyrobem słodyczy. Ale codziennie
schodzi na dół, dokładnie w porze porannej kawy pana Pwylla i
przynosi mu coś słodkiego.
- Mają romans?
- Nie, nawet nie mówią sobie po imieniu. Ale to
urocze.
- Może masz rację. - Draco znów zerknął w lustro.
- Mam ochotę sam siebie kopnąć w tyłek!
Viktoria roześmiała się dokładnie w momencie, gdy
winda dotarła na jedenaste piętro. Oboje wyszli na korytarz,
urządzony w tym samym stylu, co hol z parteru - z tą różnicą, że
podłogę pokrywał ciemnozielony dywan. Kilka kroków od windy stał
rudowłosy chłopak, który za pomocą różdżki manipulował
kilkoma wałkami malującymi ścianę. Na dźwięk rozsuwanych drzwi
windy spojrzał w ich stronę.
- Nowy image, piękna? - zapytał, mrugając łobuzersko
do Viktorii.
- Tylko pani Peredur. Widzę, że kończysz łatać
dziurę. Jak się czuje twoja mama?
- Szok powoli przechodzi. Ale wątpię, by zaprzestała
eksperymentów. Chyba będzie trzeba wzmocnić ścianę jeszcze
paroma warstwami zaklęć. Kian - przedstawił się, wyciągając
dłoń do Dracona. - Chyba cię nie widziałem w Durmstrangu.
- Draco. - Malfoy uścisnął podaną mu rękę, choć
przez chwilę się wahał. - Nie, jestem z Hogwartu.
- Ach, jasne. Brytyjski kuzyn naszej gwiazdy. Bardzo mi
przyjemnie. Będziecie u Borysa na imprezie?
- Może - przyznała Viktoria. - Musimy się
zastanowić, czy warto.
- Spokojnie, żadnych mugoli nie wpuszczamy.
- Nie wątpię. Miłej pracy. Chodź, Draco.
Viktoria zaprowadziła go pobliskich drzwi i otworzyła
je.
Mieszkanie, do którego wszedł, było dla Dracona
zaskoczeniem. Jako potomek starego czarodziejskiego rodu czystej krwi
większość życia spędził w dworach i zamkach, które bardzo
rzadko były modernizowane od chwili powstania, dlatego o stylu
urządzania domów czarodziejów z końca dwudziestego wieku wiedział
dokładnie tyle, co nic. Jego oczom ukazał się krótki korytarzyk,
utrzymany w jasnych barwach, z jednymi drzwiami w głębi i dwoma
łukami drzwiowymi naprzeciwko siebie. Z ogromnego okna naprzeciwko
wejścia roztaczał się bardzo korzystny widok na miasto. Pod
ścianami stało kilka donic z roślinami, z pozoru niewinnymi,
jednak w jednej Draco po chwili rozpoznał jadowitą tentakulę,
magiczną bylinę o charakterystycznych, czerwonych łodygach
wijących się jak macki.
- Co jest? - zapytała Viktoria, widząc jego minę.
- Ehm... no cóż, jak dla mnie jest tu trochę... -
Szukał odpowiedniego słowa. - Inaczej.
- Miałam dokładnie takie samo zdanie kilka lat temu.
Szok kulturowy, można by powiedzieć. Zostaw walizkę przy drzwiach
i rozgość się, zaraz do ciebie wrócę. Salon jest tam - wskazała
łuk drzwiowy po lewej stronie. - A, i najlepiej zdejmij buty. Ja
zaraz wracam.
To powiedziawszy, zniknęła za drugim łukiem.
Draco, już boso i bez walizki, starając się nie
wchodzić w zasięg macek tentakuli, dotarł we wskazane miejsce i aż
otworzył usta ze zdziwienia. Odniósł wrażenie, że przeniósł
się do prawdziwego lasu. Drzewa wyrastały wprost z podłoża,
tworząc nad głową sklepienie z liści, pomiędzy którymi chłopak
dostrzegł przebłyski błękitu. Zamiast dywanu podłogę pokrywała
trawa, wystające korzenie drzew i leśne poszycie. Pośrodku rósł
potężny dąb, za którym znajdowało się coś w rodzaju polany,
ale dłuższe oględziny wykazały, że to po prostu kanapa i fotele,
podobne do porośniętych mchem głazów, skupione wokół ściętego
pieńka. W powietrzu unosił się specyficzny, autentyczny zapach
lasu, wiał też lekki wiaterek.
- Niesamowite... - wyrwało się Draconowi. Podszedł
do kanapy, czując pod stopami miękkie, uginające się źdźbła
trawy. Dopiero będąc bliżej dostrzegł ukryty w ścianie kominek,
stylizowany na palenisko z kamieni. Ponad nim coś prześwitywało
pomiędzy liśćmi; odgarnął je ręką i odkrył szereg ramek ze
zdjęciami, wiszących na kamiennej ścianie. Dostrzegł wśród nich
zdjęcie swoje i swoich rodziców, dziadka Aidana, a także ciotki
Darii Diany, zmarłej matki Viktorii. Ramek było dziewięć, ale
więcej osób nie rozpoznał. Oczywiście sfotografowane postacie
poruszały się; na przykład jego ojciec przygładzał dłonią
swoje jasne włosy, a jeden z chłopców z sąsiedniego zdjęcia
drzemał sobie w najlepsze, oparłszy głowę na ramieniu kolegi,
który ziewał, prezentując publiczności wnętrze swego gardła.
- Masz ochotę coś przekąsić? - usłyszał w pewnym
momencie. Odwrócił się raptownie. Viktoria właśnie
przelewitowała na pniakopodobny stolik tacę z owocami i chipsami. -
Ciasteczka pani Peredur z zasady nie są sycące.
Chłopak nie zdążył odpowiedzieć, gdyż właśnie z
pobliskich krzaków wystrzeliło w jego stronę coś biało-brązowego,
co zatoczyło kółko wokół jego stóp, po czym zaczęło je
entuzjastycznie obwąchiwać. Okazało się, że był to nieduży
piesek, o białej sierści, poznaczonej na głowie i grzbiecie
brązowymi i czarnymi plamkami. Miał małe, oklapnięte uszka i
czarny nosek, za to brakowało mu ogona. Na szyi nosił czerwoną
obróżkę z przewieszką w kształcie oka.
- Rety, prawdziwy psidwak! - ucieszył się Draco, gdy
zwierzątko wskoczyło na kanapę i ułożyło się na niej wygodnie.
- Dejmos cię polubił - zwróciła uwagę Viktoria,
podchodząc do kuzyna.
- Co w tym dziwnego, w końcu jestem czarodziejem.
- To tak nie działa. Psidwaki są agresywne w stosunku
do mugoli, ale to nie znaczy, że zaakceptują każdego czarodzieja
na swoim terytorium. Czego ty się uczyłeś na opiece nad magicznymi
stworzeniami? Tak się ten przedmiot nazywa?
- W tym wypadku „magiczne stworzenia” to eufemizm.
„Przerażające bestie” byłyby bardziej na miejscu. Ten
nauczyciel nawet nie ma żadnego przygotowania do zawodu!
- Ale chyba macie jakieś książki? Nie możesz uczyć
się z podręcznika?
- Ależ oczywiście. Kiedy tylko wymyślę, jak go
otworzyć, żeby mi nie odgryzł ręki.
Viktoria zaśmiała się, opadając na fotel.
- W każdym razie nie narzekasz na nudę. A jak ci si
podoba wystrój?
- Robi wrażenie - przyznał szczerze Draco, sięgając
po brzoskwinię i sadowiąc się obok Dejmosa. Psiak położył łeb
na kolanach chłopaka, wyraźnie domagając się pieszczot. Malfoy
podrapał go pomiędzy uszami. - Szczególnie ta trawa... jest
zupełnie jak prawdziwa.
- Nawet czarodzieja magia może zaskoczyć prawda?
Zrobiliśmy to trzy lata temu. Gdyby okazało się, że mamy dość
zieleni, zawsze jest wariant jesienny, wystarczy kilka zaklęć. Ale
uwierz mi, kiedy przyjeżdżam tu ze szkoły na ferie zimowe... tego
po prostu nie da się opisać.
- Wyobrażam sobie. Naprawdę, tu jest niesamowicie.
- Chociaż w takim molochu - weszła mu w słowo
Viktoria, śmiejąc się.
- Nawet moloch ma swoje dobre strony. Na przykład
możesz używać czarów.
- Słusznie. Od dawna z tego korzystam i nie uwierzę,
że ty nie.
- Cóż, jak wiesz, matka i ojciec traktują wszelkie
ministerialne zakazy jedynie jako wskazówki - stwierdził oględnie
Draco.
- Nie da się ukryć. Ale jeśli wziąć pod uwagę
ilości złota, które Lucjusz wpłaca do państwowej kasy, to jednak
powinien coś z tego mieć.
- Dzisiaj nie ma nic za darmo. - Draco wzruszył
ramionami.
- Jakbym słyszała Lucjusza. Na upartego wszędzie
znajdziesz jakąś cenę, ale po co szukać?
- A propos szukania, to bardzo ciekawa skrytka na
zdjęcia. - Malfoy wskazał kciukiem miejsce, gdzie liście i pnącza
skrywały oglądane wcześniej fotografie. - To wszystko rodzina
twojego brata?
Draco aż za dobrze pamiętał, jak jego kuzynka się
wściekła, gdy podczas ich ostatniego spotkania cztery lata temu
powiedział, że Valerious nie jest jej rodziną. Odtąd zawsze się
pilnował, by nazywać go jej bratem.
- Skąd. - Dziewczyna wstała i podeszła do kominka.
Odgarnęła zieloną zasłonę. - Aidan z rodziny matki znał tylko
dziadka. Pamiętasz go?
Wskazała fotografię starszego czarodzieja o surowej
twarzy. Jakoś nie miał problemu z uwierzeniem w przyjaźń tego
człowieka z dziadkiem Abraxasem - reprezentowali dokładnie ten sam
typ starego, niereformowalnego arystokraty.
- Aż za dobrze - mruknął.
- A to jest Vigdis, mama Dana.
Draco z zaciekawieniem przyjrzał się nieznanej
twarzy. Ciemnowłosa dziewczyna spoglądała na niego jakby trochę
wyzywająco spod eleganckiego kapelusza. Ładna, uznał. Wiedział,
że nie żyła od wielu lat, i wiedział, że nie była zamężna.
Niekulturalnie byłoby poruszać ten temat, zwłaszcza, że
Valeriousowie byli jedną ze starszych rodzin skandynawskich, a ich
ostatni żyjący potomek urodził się poza małżeństwem i nie
wiedział, kim był jego ojciec.
Viktoria była w podobnej sytuacji - ale ona
przynajmniej znała nazwiska obojga rodziców i nosiła to należące
do ojca.
- Reszta to nasi przyjaciele, głównie ze szkoły.
Większość tych, którzy nadal nimi są, zapewne niedługo poznasz.
Oczywiście, poza Bastienem.
Jej dłoń powędrowała do zdjęcia chłopca o
jasnobrązowych oczach, figlarnym uśmiechu i zwichrzonych, krótkich
włosach. Młodsza Viktoria obejmowała go od tyłu za szyję,
zaśmiewając się do rozpuku.
- No dobrze, ale sentymenty na bok - ucięła
dziewczyna. - Zapomniałam cię przeprosić za Kiana. Trochę
niezręcznie wyszło, ale ostatecznie nie mogłam przewidzieć, że
wciąż będzie na korytarzu.
- Powinienem przywyknąć do niezapowiedzianych
znajomości, ale chyba nic strasznego się nie stało...
- No wiesz, to ja powinnam was sobie przedstawić. Ale
w Durmstrangu etykieta zeszła na o wiele niższy poziom i
najwidoczniej się przystosowałam.
Draco uśmiechnął się do niej. Viktoria i ta jej
przesadna dbałość o tradycję i dobre maniery... Chociaż,
ostatecznie, właśnie dzięki takim jak ona wciąż istniało coś
takiego jak etykieta.
- W Hogwarcie nie jest lepiej, uwierz mi.
Pomieszkałabyś u nas tydzień i byś uciekła. Wystarczy popatrzeć
na kręcące się wszędzie szlamy i...
- Byłabym wdzięczna, gdybyś powstrzymał się od
używania takich słów.
- Ach, jasne. Przepraszam.
- Zresztą, nie mówiłam o mugolakach, tylko o dobrych
manierach. Ale czas najwyższy się przewietrzyć. Pokażę ci nasze
wybrzeże. Dejmos, chodź na spacer.
Psidwak zeskoczył z kanapy jak błyskawica, by przy
akompaniamencie głośnego szczekania pierwszy dopaść do drzwi.
Draco wstał i ruszył za Viktorią. Niestety, przechodząc obok
rosnącego pośrodku pokoju dębu zaplątał się w coś i runął
jak długi na ziemię.
- Na Merlina, nic ci nie jest? - przestraszyła się
Viktoria, zawracając i klękając przy nim. Z jej pomocą chłopak
uniósł się do pozycji półleżącej; dopiero wówczas spojrzał
na swoje stopy i to, w co się zaplątały.
- Nie może być... to coś jakby jedwab...
- Jedwab? - Viktoria sięgnęła po materiał. Nagle
zaczęła się śmiać.
- Co się stało? - zapytał zdumiony Draco.
- Pani Peredur miała rację - oświadczyła
dziewczyna, wciąż chichocząc. Rozpostarła przed kuzynem coś, co
bez wątpienia było ciemnozieloną, jedwabną koszulą. - Ale
Aidanowi się oberwie.
Zapobiegliwi projektanci ekskluzywnego apartamentowca
dla czarownic i czarodziejów bardzo dbali o komfort i bezpieczeństwo
swoich lokatorów. Przejawiało się to między innymi w
zorganizowaniu kompleksu parkowo-rekreacyjnego na tyłach budynku.
Draco nieco inaczej go sobie wyobrażał, bazując na dość
oszczędnych relacjach Viktorii.
Był tu naprawdę pokaźny dziedziniec, z trzech stron
otoczony ścianami budynku. W jego centrum wprost z podłoża
tryskały fontanny wody, w których taplało się aktualnie kilkoro
dzieci - wszystkie w samej bieliźnie lub strojach kąpielowych. W
ogródku pobliskiej kawiarni siedziały ich matki, gawędząc
swobodnie przy chłodnych napojach. Stało tu także kilka zgrabnych
ławeczek, wkomponowanych pomiędzy donice z kwiatami i ozdobne
drzewka. Jednak ta część była tylko wstępem do prawdziwego
ogrodu, który zaczynał się zaraz za trzema kamiennymi stopniami
prowadzącymi w dół. Utrzymano go w stylu francuskim; drzewa i
krzewy równo przystrzyżono i uformowano, tworząc symetryczne
alejki. Pomiędzy zielonymi murkami żywopłotu kwitły oszałamiające
swą barwą kwiaty, gdzieniegdzie umieszczono marmurowe rzeźby
zwierząt, w tym hipogryfów, jednorożców, latających koni,
hipokampusów i węży morskich. Olbrzymi, marmurowy smok - szwedzki
krótkopyski - wznosił się majestatycznie w otoczeniu drzew, a z
jego pyska tryskała krystaliczna, mieniąca się w słońcu woda,
opadająca do okrągłego zbiornika, w którym stał straszliwy
jaszczur. W głębi ogrodu znajdował się oszklony budynek
oranżerii; przed nim kilka grupek czarodziejów urządzało sobie
piknik. Małe dzieci latały na miotełkach tuż ponad ścieżkami, a
na profesjonalnym boisku rozgrywano mecz quidditcha -
najpopularniejszej czarodziejskiej gry miotlarskiej.
- Moloch, nie moloch, ale mieszkanie tutaj musiało
sporo kosztować - stwierdził Draco, gdy zeszli z dziedzińca.
Viktoria uśmiechnęła się, widząc, że kuzyn jest naprawdę pod
wrażeniem.
- Pan Valerious był bardzo bogaty, a Aidan wszystko
odziedziczył.
- Tak bogaty, jak mój ojciec?
- Chyba nie, nie jestem pewna. W każdym razie ma
skrytkę bardzo głęboko w Gringotcie, a to już o czymś świadczy.
Zasadniczo niewiele rozmawiamy o kwestiach finansowych. Mam tylko
nosić kluczyk do swojej skrytki zawsze przy sobie, a jeśli zechcę
kupić coś bardzo kosztownego albo nielegalnego, Dan musi o tym
wiedzieć zawczasu. Dejmos, nie wolno! - krzyknęła nagle.
Psidwak właśnie uznał, że to doskonały moment, by
przyłączyć się do grupki dzieci, bawiących się z parą kociąt,
które, jak się zdaje, zostały nakarmione ciasteczkami pani
Peredur, gdyż jeden miał sierść w błękitno-różowe pasy, a
drugi był kanarkowożółty. Pojawienie się Dejmosa wywołało
niejaką panikę, nie trwało to jednak długo. Na oczach
zaskoczonych dzieciaków - i nie mniej zaskoczonego Dracona - psiak
uniósł się w powietrze, po czym przekoziołkował do tyłu, w
efekcie lądując na czterech łapach tuż przed swoją panią.
Wyglądało na to, że jest nieco zdezorientowany.
Dzieci, gdy już zamknęły buzie, zaczęły
entuzjastycznie klaskać.
- Zrób tak jeszcze, Tori! - zawołała mniej więcej
czteroletnia dziewczynka, nosząca dwie ogromne, fioletowe kokardy na
czarnych kędziorach. Pozostali entuzjastycznie ją poparli,
obstępując Viktorię dookoła.
- Nie, kochani, bo tak się dzieje z pieskiem za karę,
kiedy jest niedobry - oświadczyła dziewczyna z uśmiechem, ale
stanowczo. - Nie chcemy przecież, żeby Dejmos był nieszczęśliwy,
prawda?
Maluchy oczywiście się z nią zgodziły.
- A możemy go pogłaskać? - zapytał mały chłopiec
o wielkich, niebieskich oczach.
- Naturalnie. Tylko nie ciągnijcie go za uszy, bo tego
nie lubi.
Wszystkie dzieci rzuciły się na Dejmosa, zasypując
psiaka pieszczotami. Potem grzecznie wróciły do kociąt, które
przez ten czas nieco się oddaliły.
- Masz posłuch - zaśmiał się Draco, gdy ruszyli
dalej.
- Czasami pilnuję niektórych z nich w ramach
sąsiedzkiej pomocy. Znają mnie, to wszystko.
- Ale teraz chyba nikt ich nie pilnuje? Nie wyjdą na
ulicę?
- Nie. Cały teren apartamentowca jest tak
zabezpieczony, żeby ani dzieci, ani domowe zwierzęta nie
przedostały się poza ogrodzenie. Wiesz, byłoby mnóstwo paniki
wśród mugoli, gdyby jakiś dzieciak wyskoczył znikąd na ulicę.
- Aha, więc to wszystko jest dla nich niewidoczne?
- Pewnie. Człowiek ma czasami wrażenie, że żyje w
innym wymiarze.
Zanim Draco wyruszył do Sztokholmu, jego największym
niepokojem związanym z tą wizytą była obawa, że nie uda mu się
- przynajmniej nie od razu - odbudować więzi łączącej go niegdyś
z Viktorią. Jeżeli przyjęcie, z jakim się z jej strony spotkał,
nie usunęło jego wątpliwości, to spacer po parku zupełnie je
rozwiał: dogadywał się z kuzynką równie dobrze, jak dawniej.
Spędzili bardzo przyjemne przedpołudnie, kręcąc się
po całym ogrodzie. Dejmos bawił się jeszcze lepiej niż oni,
zwłaszcza, gdy znalazł się w basenie fontanny z kamiennym smokiem.
Viktoria wydawała się o niego nie martwić, nawet jeżeli się
oddalał poza zasięg jej wzroku. Jak się okazało, za pomocą
założonej psidwakowi zaczarowanej obroży mogła go wezwać nawet z
odległości dwóch mil. W razie oporu unosił się w powietrze i
lądował przed nią, co Draco miał już okazję zaobserwować.
Gdy w trakcie spaceru zawędrowali na brzeg morza,
będący granicą ogrodu, dobrnęli w rozmowie do tematu Harry'ego
Pottera.
- Ale coś w tym jest - stwierdziła Viktoria,
przechadzając się po murku wzniesionym tuż nad morzem. - Nie
wierzę, by przypadkowy czternastolatek wygrał Turniej Trójmagiczny.
- Przyjaciele mu pomagali - zwrócił jej uwagę Draco.
- Krumowi pomagał Karkarow i jedenastu najlepszych
uczniów zeszłorocznej siódmej klasy Durmstrangu. Ta Hermiona
Granger, o której mówiłeś, może być nie wiem jak bystra, ale
dam sobie rękę uciąć, że nie przebiłaby ich wszystkich.
- Nie odniosłem wrażenia, by Krum był zbyt
inteligentny.
- To, że niewiele mówi i gra w quidditcha nie znaczy,
że zupełnie nie myśli. Karkarow za bardzo pragnął zwycięstwa w
Turnieju, by wystawić kompletnego kretyna.
- Czyli uważasz, że Potterowi pomagał ktoś jeszcze?
- Raczej tak. I wątpię, by ten ktoś go lubił.
- Dlaczego tak uważasz?
- Och, Świetliku, zastanów się! Liczba ofiar
śmiertelnych Turnieju Trójmagicznego jest niemal równa jego
uczestnikom, jeżeli pominąć tę historię, gdy w Beauxbatons na
skutek zamieszek spaliły się trybuny z mnóstwem ludzi wewnątrz.
Spośród zawodników najczęściej ginęli najmłodsi z nich. Ktoś
posłał Pottera na śmierć, bo nie chciał narażać się na
podejrzenia zabijając go otwarcie. Problem w tym, że mu się nie
udało.
- Skoro tak sądzisz...
Na wyraźne polecenie Lucjusza Draco nie poinformował
kuzynki o powrocie Lorda Voldemorta, choć chwilami miał na to
naprawdę ogromną ochotę. Nie miał pojęcia, po co ta konspiracja,
ale ufał ojcu - nie miał innego wyjścia. Toteż, widząc, jak
trafnie Viktoria rozumuje, nieco zboczył z tematu.
- Zasadniczo nikt nie wie, co naprawdę wydarzyło się
w labiryncie - zauważył. - Pewnie się zaczęli nawzajem atakować.
Krum i ta dziewczyna odpadli dość szybko, oboje wyniesiono na
zewnątrz nieprzytomnych. Diggory zginął. Ktokolwiek pomagał
Potterowi, bardzo mu zależało, by właśnie on wygrał.
- Nie miałabym nic przeciwko, gdyby ten ktoś zrobił
mu krzywdę. Sama bym o tym pomyślała, gdybym go miała pod ręką.
Draco, który szedł za nią, spojrzał na kuzynkę - a
właściwie na jej plecy - z zaskoczeniem.
- Myślałam nawet o klątwie, ale nie umiem jeszcze
sporządzać wystarczająco paskudnej - kontynuowała, nieświadoma
wrażenia, jakie zrobiła na Malfoyu.
- Czekaj, ale ty go nawet nie spotkałaś, prawda? -
upewnił się.
- To coś zmienia? Nienawidzę go tak samo, jak ty.
- No, nienawiść to dość mocne określenie... -
przyznał Draco. - Nie znoszę go, bo jest głupim gnomem, któremu
się wydaje, że rozcięcie na czole czyni go kimś wyjątkowym. Ale
żeby od razu nienawidzić... Nienawiść to coś bardziej
określonego. Chociaż nie obraziłbym się, gdyby Czarny Pan
zastanowił się kilka razy, zanim mu spróbował rozpłatać
czaszkę.
- Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo się z tobą
zgadzam - mruknęła Viktoria. - A nie pomyślałeś, żeby się z
nim zaprzyjaźnić?
- Z Potterem? - zdumiał się, a potem parsknął
śmiechem. - Ojciec pomyślał o tym za mnie. Zanim znalazłem się w
Hogwarcie, ciągle mi powtarzał, że trzeba Pottera wybadać,
dowiedzieć się, jakim cudem pokonał Czarnego Pana... Podejrzewał,
że to ktoś w rodzaju... bo ja wiem... następcy Czarnego Pana.
Wiesz, według zasady „przetrwają najpotężniejsi”. Ale Potter
bardzo szybko pokazał, że towarzystwo sz... mugolaków i zdrajców
krwi bardziej go rajcuje. Nie chciałbym być jego przyjacielem,
choćby mi dawali medalion Slytherina.
- Cóż... Z całym szacunkiem dla Lucjusza, to był
naprawdę głupi pomysł. - oświadczyła, zeskakując z murku na
chodnik. - No, czas najwyższy wracać. Pora na obiad.
Na jedenastym piętrze Viktorię zatrzymała wysoka,
złotowłosa czarownica. Dziewczyna wręczyła Draconowi klucze od
mieszkania i smycz, do której już w budynku przywiązała Dejmosa,
po czym, poleciwszy kuzynowi rozgościć się na jej włościach,
odeszła na stronę razem z ową kobietą.
Draco, nie chcąc przeszkadzać, poszedł do
mieszkania. Odruchowo nacisnął klamkę, nieprzyzwyczajony do
zaryglowanych drzwi, i ze zdumieniem stwierdził, że były otwarte.
Nie zastanawiając się nad tym zbyt długo - uznał, że Viktoria
zwyczajnie zapomniała je zamknąć, gdy wychodzili - wszedł do
środka. Odpiął Dejmosowi smycz, a mały psidwak natychmiast zaczął
węszyć z nosem przy podłodze. Podbiegł do łazienki, a następnie
zaczął krążyć pod nią, szczekając radośnie. Chwilę później
drzwi się otworzyły i wyszedł przez nie młody mężczyzna.
Malfoy dobrze go zapamiętał, choć nie widział od
czterech lat. Wszędzie rozpoznałby te ciemne oczy, tak bardzo
kontrastujące z bladą cerą. Niewiele się zmienił - tylko czarne
włosy miał dłuższe, no i nie był już, z punktu widzenia
Dracona, tak przeraźliwie wysoki. W obecnej chwili miał na sobie
tylko płócienne spodnie i ręcznik na ramionach - mokre włosy i
zroszona wodą skóra świadczyły, że właśnie wziął kąpiel.
Spojrzał na Dracona i uśmiechnął się.
- Witaj, Draco. Miło cię widzieć. - Z tymi słowy
Aidan Valerious zbliżył się do gościa i wyciągnął ku niemu
prawicę. Po chwili wahania Malfoy ją uścisnął. - Jak rozumiem,
zostałeś już oprowadzony po ogrodach. Jak wrażenia?
- Dobrze... to znaczy, bardzo mi się podobają. Ale
salon bardziej.
- Jasne. To pomysł Viktorii. Wystarczył jej rok w
Durmstrangu, by zakochała się w lasach. A tak przy okazji, gdzie
ona jest?
- Tutaj - odparła zamiast kuzyna Viktoria, wchodząc
do mieszkania. - Zatrzymała mnie mama Kiana.
- Z powodu...?
- Chciała wiedzieć, czy pożyczę jej pół kwarty
nasion jadowitej tentakuli.
- Dziura w jej ścianie nie jest wystarczającym
powodem, by odmówić? - zapytał, mając wyraz twarzy rozbawionego
rodzica.
- Nie.
- Dobrze, załatw sprawę szybko, bo zaraz będzie
obiad.
- Rozkaz, sir! Chodź, Draco, zaprowadzę cię do
twojej sypialni.
Idąc przez zalesiony salon do ukrytych w jego
czeluściach drzwi młody Malfoy uznał, że jeszcze jedna rzecz się
nie zmieniła. Mimo podjętych starań, by było inaczej, Aidan
Valerious wciąż wzbudzał w Draconie nieopisany strach.
Niach, czyżbym była pierwsza? Malfoy w Szwecji, podoba mi się ten pomysł. W ogóle lubię Malfoya xd Victoria jest przyjemnie żywa i radosna. Taka inne niż nieco roztrzepany, ale też spokojnie ułożony Draco. Nieco zaskoczyło mnie to unowocześnienie, ale zawsze wyobrażałam sobie magiczną Anglię jako najbardziej przestarzałą i głupio upartą w utrzymywaniu tradycji niż inne państwa.
OdpowiedzUsuńRozdział fajny.Ciekawe czym Malfoy będzie się zajmował w Szwecji na tych wakacjach.Mam nadzieje że na następne rozdziały nie będziemy musieli czekać tak długo.
OdpowiedzUsuńJestem stanowczo w szoku, że coś się jednak tu znalazło ;)Rozdział milutki, ale póki co niewiele się dzieje, więc nadal czekam na akcję. I lubię jakoś Malfoya ostatnio.
OdpowiedzUsuńSpokojnie ułożony? Hm, czy ja wiem... Może trochę, jeśli spojrzeć na to w taki sposób, że został w pewien sposób ukształtowany przez swoje środowisko i (jak dotąd) nie przeżył poważnego wstrząsu w życiu. Nazwałabym go raczej konformistą, umieszczonym aktualnie w sprzyjających warunkach. Mam nadzieję, że uda mi się oddać jego charakter, ale już na tym etapie zdaję sobie sprawę, że nie będzie to łatwe.
OdpowiedzUsuńGłównie będzie się zajmował szeroko pojętym miłym spędzaniem czasu :) Ej, on ma wakacje przed piątym rokiem! Nie oczekujcie, że zacznie wypełniać dla Voldemorta jakieś zadania.Kiedy ostatnim razem wyraziłeś taką nadzieję, odstęp między rozdziałami wydłużył się o miesiąc. Nie, żebym to zrobiła specjalnie, ale nie lubię być poganiana, a wena, niestety, nie jest na zawołanie :/ I z pewnością bardziej pomaga jej wypowiedź na temat tekstu, odniesienie się do niego, niż ciągłe pytanie o nowy rozdział. Nie chcę pisać byle czego tylko po to, żeby mieć więcej postów.
OdpowiedzUsuńHa, a w jakim ja jestem szoku! :) Akcja będzie, ale najpierw trzeba poznać bohaterów (przynajmniej pobieżnie, reszta wyjdzie w praniu ^^). Ale myślę, że ruszy się od następnego rozdziału :)A Malfoya to chyba wszyscy lubią ;) Szkoda tylko, że często za cechy, których nie posiada, ale w tej kwestii i ja nie jestem lepsza ;P
OdpowiedzUsuńOj tam, przecież Malfoy musi być malfoyowaty, inaczej nie jest Malfoyem ;P
OdpowiedzUsuńNiby tak, tyle, że malfoyowatość to przecież przerośnięte ego, wiara w siłę pieniądza i pogarda dla wszystkiego, co obce. Ja osobiście od początku starałam się zobaczyć w Draconie coś więcej, nie wiem dlaczego. Szczęśliwie okazało się, że ostatecznie nie jest taki znowu zły ;)
OdpowiedzUsuńWłaściwie tak, ale przecież wszystko to nie znalazło się w jego charakterze przypadkiem, a było raczej kwestią takiego a nie innego wychowania, które, jak się okazuje, nie zdołało jednak zniszczyć go całkowicie.
OdpowiedzUsuńTak sobie myślę, że wielkie znaczenie miała tu jednak miłość, jaka panowała w jego domu (bo po siódmym tomie trudno wątpić, że Lucjusz i Narcyza kochali się nawzajem, i kochali swego syna). Gdyby nie to, Draco zapewne zamknąłby się w sobie i cała jego wrażliwość i pozytywne odruchy zostałaby zepchnięte tak głęboko, że mógłby o nich zapomnieć. A stąd niedaleka droga do kopii Lorda Voldemorta.Ale mnie osobiście Lucjusz i Narcyza bardzo pozytywnie zaskoczyli pod koniec serii.
OdpowiedzUsuńbędę marudzić! kiedy będzie kolejny rozdział? wiem że na pewno masz wiele innych zajęć ale nie mogę doczekać się dalszego ciągu. ten rozdział jak i reszta opowiadania (łącznie rozdziałami poprzednimi, które teraz poprawiasz)szalenie mi się podoba! jest genialne. to pierwsze opowiadanie, na które trafiłam gdzie państwo Malfoy lubią się a nawet kochają. Podoba mi się to. życzę weny...bardzo dużo weny!
OdpowiedzUsuńKonformizm... Brr... Zdaję sobie sprawę, że co do tego to masz absolutnie rację. I wierzę, że sobie poradzisz z Malfoyem. Jego trzeba sobie oswoić. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńpodobał mi się pomysł.wchodząc tutaj raczej nie spodziewałam się niczego oryginalnego a tymczasem miła niespodzianka.szczególnie że Draco Malfoy to moja ulubiona postać i cieszę się, że tak fajnie go pokazałaś.ogółem ciekawy styl i fajne zamieszczenie historii.pełen podziw.o wiele lepsze od moich skromnych wypocin jakie sama tworzę.na pewno zajrzę tu w wolnej chwili by zobaczyć co słychać w historii.www.niesmiertelna-milosc.blog.pl
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, początkowo myślałam, że Draco jest dla nich wyłącznie dziedzicem rodu, że tylko renoma się liczy. A tu nagle rezygnacja nawet z wielkiej nienawiści do Harry'ego, byle tylko dowiedzieć się czegoś o synu. Może mimowolnie, ale jednak zaszczepili mu coś dobrego.
OdpowiedzUsuńEch... Próbuję go oswoić od dobrych paru lat, ale cwana jest ta bestia ;)
OdpowiedzUsuńNiestety masz rację - mam mnóstwo innych zajęć, do tego jestem porządnie przeziębiona, no i właściwie powinnam zacząć się uczyć do pierwszych zaliczeń... Ale mam nadzieję, że coś pojawi się zaraz po sesji.A co do Malfoyów, to od zawsze lubiłam myśl, że się kochają i w moim opowiadaniu po prostu nie mogło być inaczej ;)Wena się przyda, oj, przyda się ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za tak miłe słowa :) Starałam się stworzyć coś oryginalnego i mam nadzieję, że ten mój Tforek taki pozostanie do końca :)A co do Twojego opowiadania, to nie mam okazji się do niego odnieść, bo nie chce się wczytać...
OdpowiedzUsuńOK rozumiem co napisałaś.Malfoy jest rzeczywiście tutaj bardziej ludzki i spokojniejszy.Chodz mam wrażenie że nie polubił się z kolegą Viktorii.Zauważyłem że Malfoy dwukrotnie wachał się z podaniem ręki nowo poznanej osobie czy jest aż tak nieufny czy ma jakiś inny powód mam nadzieje że to wkrótce się wyjaśni.Ślę Ci pozdrowienia i życzę powodzenia.
OdpowiedzUsuńI za to go kocham. Wyobrażasz sobie Malfoya pod pantoflem? xd Przecież to już samo źle wygląda. Malfoy musi zostać Malfoyem. ;)
OdpowiedzUsuńNo tak, co jak co, ale pantoflarstwo nie jest cechą rodową Malfoyów ;)
OdpowiedzUsuńNigdy nie podejrzewałam Dracona o bycie nieludzkim, to coś nowego. Te jego wieczne wojny ze Złotym Triem są jak najbardziej ludzkie, bo człowiek, niestety, o wiele łatwiej ulega złym niż dobrym skłonnościom.Co do podawania ręki. Nie jest to sprawa specjalnie istotna, ale ją wyjaśnię. Draco jest osobą pełną uprzedzeń, co, mam nadzieję, uda mi się ukazać. Wiemy z Kamienia Fiozoficznego, że nie każdego zaszczyca uściskiem dłoni. Nic nie wiedział o Kianie, którego poznał znienacka, dlatego nie był pewien, czy powinien tę rękę uścisnąć. Poza tym Kian jest rudy, a to samo w sobie budzi u Dracona negatywne skojarzenia. Ostatecznie jednak uznał, że gdyby było w tej znajomości coś niewłaściwego, jego kuzynka z pewnością by zareagowała. Według uniwersalnych zasad savoir vivre'u, pierwsza rękę wyciąga kobieta, osoba znaczniejsza lub starsza - i nawet jeśli nie było pewności co do tego, czy Kian zajmuje wyższą pozycję społeczną niż Draco, to starszy z pewnością jest. A jeśli chodzi o Aidana... Cóż, Draco już go znał, ale od zawsze myślał o nim z pewnym strachem i niechęcią. Jednak tutaj Aidan jest panem domu i jeżeli przejawia wobec gościa szacunek, wypada go odwzajemnić.Dziękuję i wzajemnie :)
OdpowiedzUsuńDziękuje za wyczerpujące wyjaśnienia,wszystko zrozumiałem.
OdpowiedzUsuńHej!Przede wszystkim przepraszam za zwłokę - nie mam nic na swoje usprawiedliwienie poza ogarniającym leniem, ale już jestem i nadrobiłam zaległości ;).Podoba mi się to, że budujesz alternatywę. Odnosi się takie dziwne, ale przyjemne uczucie, kiedy czyta się twoje opowiadanie, albo - przynajmniej ten rozdział. Jakiegoś wytchnienia, czegoś, nie wiem, jak to powinnam określić. Anyway, podoba mi się.Viktora budzi we mnie mieszane uczucia, podobnie jak Aidan. Ale Draco wydaje się... całkiem sympatyczny. Ale to dopiero początek, a początek historii u ciebie wypada naprawdę dobrze.Weny!,A.PS. Chyba wolałam tamten szablon, chociaż ten obrazek obecnie jest całkiem uroczy. ;P
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Ci się podoba :) Nie wyobrażałam sobie nigdy, by opowieść o potomstwie Lorda mogła być czymkolwiek innym, niż alternatywą. Przecież - zakładając, że nie są to papierowe postaci, wciśnięte do opowieści tylko po to, żeby były - ktoś taki jak oni musiałby w świecie Rowling nieźle namieszać... Oby udało mi się ten zamysł porządnie zrealizować ;) Nie mogę wymagać, by każdy z miejsca polubił Riddle'ów, ale jeżeli budzą sprzeczne uczucia, to zdecydowanie jestem na dobrej drodze, by osiągnąć to, co zamierzyłam :D A jeśli chodzi o Dracona... Staram się, by był jak najbardziej kanoniczny, ale jednocześnie nie mam serca, by zrobić z niego taką małpę, za jaką początkowo go miałam. Mam nadzieję, że i reszta tekstu będzie się równie podobać. Jeśli chodzi o szablon, to nie mogę go odżałować, ale namieszałam w ustawieniach i nie udało mi się go odtworzyć...Pozdrawiam, za życzenia weny dziękuję i odwzajemniam się tym samym :) Nie ukrywam, że nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału Alicji...
OdpowiedzUsuńCześć!,chciałabym powiadomić, że na Deicide zagościła nowość.Pozdrawiam, A.
OdpowiedzUsuńNo, wreszcie :D
OdpowiedzUsuńczy można wiedzieć kiedy będzie kolejny rozdział
OdpowiedzUsuńSama chciałabym to wiedzieć.
OdpowiedzUsuń