środa, 22 grudnia 2010

Rozdział drugi: Spotkanie po latach


Zegar słoneczny, umieszczony pośrodku trawnika przed okazałym apartamentowcem wskazywał właśnie godzinę dziesiątą rano, gdy tuż przy szpalerze drzewek rosnących od ulicy do wejścia budynku zmaterializował się piętnastoletni chłopiec. Miał bardzo jasne, zaczesane do tyłu włosy, które błyszczały w letnim słońcu, ładnie wykrojone szare oczy i nieco zadarty nos. Nosił lekką, zieloną szatę bez rękawów. W jednej ręce trzymał walizkę, w drugiej pogrzebacz od kominka i nie wydawał się zaskoczony tym, że nagle pojawił się tu znikąd.
Z ciekawością omiótł wzrokiem miejsce, w którym się znalazł. Apartamentowiec liczył oprócz parteru jedenaście kondygnacji, co chłopiec policzył, zadzierając głowę. Większość frontowych okien była tak duża, że zajmowały niemal całą ścianę, wyjątek stanowił pionowy rząd oszklonych okręgów, ciągnący się nad drzwiami frontowymi. Śnieżnobiałe kamienie, z których wzniesiono budynek, świetnie komponowały z zielonym trawnikiem i dwoma rzędami drzewek po obu stronach wybrukowanej ścieżki prowadzącej do wejścia.
Chłopiec postawił walizkę na ziemi i sięgnął do kieszeni. Porównał adres z wyciągniętego kawałka pergaminu z tym na mosiężnej tabliczce umieszczonej przy drzwiach, co upewniło go, że trafił we właściwe miejsce. Nie zdążył jednak zrobić ani kroku, nim usłyszał swoje imię.
- Draco!
W drzwiach pojawiła się dziewczyna, która mogłaby z powodzeniem uchodzić za jego siostrę bliźniaczkę. W każdym razie z pewnej odległości, bo przy bliższych oględzinach dało się zauważyć, że ma ona łagodniej zarysowany podbródek i większe oczy. Podbiegła do niego, zarzuciła mu ramiona na szyję i ucałowała w policzek. Pogrzebacz wysunął się z jego dłoni i z metalicznym brzękiem upadł na ziemię.
- Nie wierzę, że tu jesteś! - przyznała, cofając się o krok. - Tyle czasu minęło!
Draco Malfoy i Viktoria Black byli kuzynami pierwszego stopnia. Wychowywali się razem w domu rodziców Dracona od zakończenia wojny do czasu, gdy dziewczyna przeniosła się do rodziny zastępczej za granicą. Przyjaciel ich dziadka, starszy czarodziej ze Szwecji, zobowiązał się do zapewnienia jej wszystkiego, czego potrzebowała, łącznie z rekomendacją umożliwiającą jej naukę w Durmstrangu - a w zamian miała zastąpić jego wnukowi utraconą siostrę. Przez pierwsze dwa lata jednakże opuszczała Wiltshire tylko na wakacje i święta, ponieważ nowy brat spędzał resztę roku w szkole, a później zaczął szkolenie na aurora.
Później jednak wszystko się zmieniło. Zanim jeszcze ona i Draco rozpoczęli naukę zmarł pan Valerious, opiekun dziewczyny. Po pogrzebie zdumieni Malfoyowie zostali poinformowani, że Viktoria nie ma zamiaru wracać. Chciała iść do Durmstrangu, jak jej obiecali, a resztę roku spędzać z Aidanem. Zawsze jej ustępowali, i tak było tym razem - choć przez następne lata niejednokrotnie martwili się, że w ogóle jej teraz nie widują, nawet jeśli regularnie do nich pisała.
Ale teraz Draco przyjechał do Sztokholmu na osobiste zaproszenie Aidana Valeriousa i miał tu pozostać przez cały miesiąc.
- Zlituj się, Merlinie, jak można mieszkać w takim molochu? - zapytał, mówiąc pierwszą rzecz, jaka mu przyszła do głowy. Zasadniczo miał się przywitać zupełnie inaczej, ale nagle uświadomił sobie, że nie pamięta, jak.
- Odezwał się, pan na włościach. - Viktoria zaśmiała się wesoło. - Słowo daję, nic się nie zmieniłeś. - Sięgnęła po pogrzebacz. - To już nie będzie nam potrzebne. Bierz walizkę i lecimy.
Chwyciła go za wolną rękę i pociągnęła do środka.
Hol wejściowy okazał się jasną, przestronną salą. Z sufitu zwieszały się długie, kryształowe żyrandole, każdy z kompletem grubych, białych świec. Niemal wszystko było tu z lśniącego, gładkiego marmuru – od podłogi, przez ściany i obudowę dwóch kominków publicznego użytku aż po kontuar stanowiska recepcjonisty. Właśnie tam skierowała się Viktoria.
- Panie Pwyll, chciałabym zgłosić gościa pod dwudziestkę siódemkę – zwróciła się do krzepkiego mężczyzny w granatowej szacie i grubych okularach. Pan Pwyll podniósł wzrok znad czytanego czasopisma. Odchrząknął, pogrzebał w szufladzie pod biurkiem i położył przed Draconem arkusz pergaminu i pióro.
- Wypełnić – mruknął. - Imię, nazwisko, adres domowy, odcisk kciuka.
Chłopak, nieco zaskoczony, wpisał potrzebne dane, po czym zwrócił się do kuzynki.
- W czym mam zrobić odcisk kciuka?
- Po prostu przyłóż do pergaminu kciuk tej ręki, która ma moc.
- Ja jestem oburęczny – wyjaśnił.
- Prawa wystarczy – poinstruował go pan Pwyll.
Draco przyłożył kciuk prawej dłoni do pergaminu. Poczuł intensywne mrowienie w tej części skóry, która przylgnęła do kartki, więc odruchowo cofnął rękę. Na arkuszu pozostał błyszczący na fioletowo odcisk jego linii papilarnych.
- Panienka podpisze na dole - dodał pan Pwyll. Viktoria wzięła od Dracona pióro i złożyła podpis we wskazanym miejscu. - Świstoklik wrzucić do demagizatora. Życzę miłego dnia - zakończył takim tonem, jakby miał na myśli coś wręcz przeciwnego.
- Nawzajem. - Panna Black znów chwyciła kuzyna za rękę i odciągnęła do niewielkiego, jasnożółtego pojemnika w kształcie walca, stojącego po drugiej stronie holu. - Straszna biurokracja, ale wiesz, to kwestia bezpieczeństwa. Musisz zostać wpisany na listę zaakceptowanych gości, inaczej mógłbyś mieć nieprzyjemności.
- A gdybym wpisał nie swoje nazwisko?
- Pisałeś specjalnym piórem, które wykrywa fałszerstwo, skarbie. - Dziewczyna wrzuciła pogrzebacz do okrągłego otworu na szczycie urządzenia, które pan Pwyll nazwał demagizatorem. Pojemnik zabrzęczał, zakołysał się i wystrzelił w górę złote iskry, które na kilka sekund utworzyły w powietrzu słowo: DZIĘKUJĘ. - Chodźmy.
- Ten facet w recepcji nie jest zbyt przyjemny - zauważył Draco, gdy czekali na windę.
- Pan Pwyll? Coś ty, i tak trafiłeś na jego dobry dzień. Pana Pwylla zasadniczo nie należy zaczepiać, jeśli nie masz ważnego powodu. Wedle jego własnych słów, odpowiada tutaj za ochronę, nie za rozrywkę.
- Nie wygląda groźnie. - Młody Malfoy zaryzykował ukradkowe spojrzenie w stronę recepcji. Pan Pwyll właśnie wyczarował sobie kubek z parującą zawartością.
- Umiałby cię zabić tak, że nawet nie zauważyłbyś, kiedy.
Draco spojrzał na nią z przestrachem, ale nic nie wskazywało na to, by żartowała.
- Poważnie. Jak to mówią, nie sądź maga po kapeluszu, Świetliku. Dzień dobry, pani Peredur.
Drzwi windy właśnie się rozsunęły, ukazując oczom nastolatków pulchną czarownicę o tak szokującej fryzurze, że Draco musiał kilkakrotnie zamrugać. Pani Peredur miała burzę drobnych loczków, sterczących wokół jej głowy we wszystkie strony - co więcej, mieniły się wszystkimi kolorami tęczy.
- Witaj, kochana. - Kobieta uśmiechnęła się do Viktorii. Następnie przeszyła wzrokiem Dracona. - Ty musisz być Draco. Poczęstujcie się ciasteczkami.
Podsunęła im tacę, której Draco uprzednio nie zauważył, zaabsorbowany włosami pani Peredur. Ciasteczka okazały się oprószonymi płatkami czekolady kolorowymi kulkami, skaczącymi po całej tacy. Widząc, że Viktoria z entuzjazmem korzysta z zaproszenia, chłopak również sięgnął po jedno. Ledwie zamknął usta, a mała kuleczka eksplodowała na jego języku. Poczuł, jak jego włosy stają dęba, więc spojrzał na Viktorię. Jej fryzura miała teraz barwę neonowego błękitu.
- Świetne - przyznała dziewczyna na użytek pani Peredur. - Mają już jakąś nazwę?
- Pracuję nad tym. Podeślę wam parę, zrobiłam trochę migdałowych specjalnie dla twojego brata.
- Dan będzie zachwycony, dziękuję bardzo.
- Aha, kochany, uważaj na jedwabne koszule - dodała pani Peredur, uśmiechając się do Dracona, gdy razem z kuzynką znalazł się już w windzie. Chwilę później drzwi się zamknęły.
- Dlaczego mam uważać na jakieś koszule?
- Pani Peredur jest jasnowidzką. Nie jakąś tam specjalnie dalekowzroczną, ale zawsze trafnie przewiduje rozmaite drobne wypadki w całym apartamencie. Więc lepiej zwróć uwagę na koszule.
- A te ciasteczka? To nie zostanie na zawsze, co? - zaniepokoił się Draco, oglądając w lustrze windy swoje chwilowo krzykliwie pomarańczowe włosy. - Wyglądam jak Weasley!
- Faktycznie, nie do twarzy ci w tym kolorze. Spokojnie, zaklęcia pani Peredur są zwykle krótkotrwałe. Ma tyle pomysłów, że nie nadąża z wyrobem słodyczy. Ale codziennie schodzi na dół, dokładnie w porze porannej kawy pana Pwylla i przynosi mu coś słodkiego.
- Mają romans?
- Nie, nawet nie mówią sobie po imieniu. Ale to urocze.
- Może masz rację. - Draco znów zerknął w lustro. - Mam ochotę sam siebie kopnąć w tyłek!
Viktoria roześmiała się dokładnie w momencie, gdy winda dotarła na jedenaste piętro. Oboje wyszli na korytarz, urządzony w tym samym stylu, co hol z parteru - z tą różnicą, że podłogę pokrywał ciemnozielony dywan. Kilka kroków od windy stał rudowłosy chłopak, który za pomocą różdżki manipulował kilkoma wałkami malującymi ścianę. Na dźwięk rozsuwanych drzwi windy spojrzał w ich stronę.
- Nowy image, piękna? - zapytał, mrugając łobuzersko do Viktorii.
- Tylko pani Peredur. Widzę, że kończysz łatać dziurę. Jak się czuje twoja mama?
- Szok powoli przechodzi. Ale wątpię, by zaprzestała eksperymentów. Chyba będzie trzeba wzmocnić ścianę jeszcze paroma warstwami zaklęć. Kian - przedstawił się, wyciągając dłoń do Dracona. - Chyba cię nie widziałem w Durmstrangu.
- Draco. - Malfoy uścisnął podaną mu rękę, choć przez chwilę się wahał. - Nie, jestem z Hogwartu.
- Ach, jasne. Brytyjski kuzyn naszej gwiazdy. Bardzo mi przyjemnie. Będziecie u Borysa na imprezie?
- Może - przyznała Viktoria. - Musimy się zastanowić, czy warto.
- Spokojnie, żadnych mugoli nie wpuszczamy.
- Nie wątpię. Miłej pracy. Chodź, Draco.
Viktoria zaprowadziła go pobliskich drzwi i otworzyła je.
Mieszkanie, do którego wszedł, było dla Dracona zaskoczeniem. Jako potomek starego czarodziejskiego rodu czystej krwi większość życia spędził w dworach i zamkach, które bardzo rzadko były modernizowane od chwili powstania, dlatego o stylu urządzania domów czarodziejów z końca dwudziestego wieku wiedział dokładnie tyle, co nic. Jego oczom ukazał się krótki korytarzyk, utrzymany w jasnych barwach, z jednymi drzwiami w głębi i dwoma łukami drzwiowymi naprzeciwko siebie. Z ogromnego okna naprzeciwko wejścia roztaczał się bardzo korzystny widok na miasto. Pod ścianami stało kilka donic z roślinami, z pozoru niewinnymi, jednak w jednej Draco po chwili rozpoznał jadowitą tentakulę, magiczną bylinę o charakterystycznych, czerwonych łodygach wijących się jak macki.
- Co jest? - zapytała Viktoria, widząc jego minę.
- Ehm... no cóż, jak dla mnie jest tu trochę... - Szukał odpowiedniego słowa. - Inaczej.
- Miałam dokładnie takie samo zdanie kilka lat temu. Szok kulturowy, można by powiedzieć. Zostaw walizkę przy drzwiach i rozgość się, zaraz do ciebie wrócę. Salon jest tam - wskazała łuk drzwiowy po lewej stronie. - A, i najlepiej zdejmij buty. Ja zaraz wracam.
To powiedziawszy, zniknęła za drugim łukiem.
Draco, już boso i bez walizki, starając się nie wchodzić w zasięg macek tentakuli, dotarł we wskazane miejsce i aż otworzył usta ze zdziwienia. Odniósł wrażenie, że przeniósł się do prawdziwego lasu. Drzewa wyrastały wprost z podłoża, tworząc nad głową sklepienie z liści, pomiędzy którymi chłopak dostrzegł przebłyski błękitu. Zamiast dywanu podłogę pokrywała trawa, wystające korzenie drzew i leśne poszycie. Pośrodku rósł potężny dąb, za którym znajdowało się coś w rodzaju polany, ale dłuższe oględziny wykazały, że to po prostu kanapa i fotele, podobne do porośniętych mchem głazów, skupione wokół ściętego pieńka. W powietrzu unosił się specyficzny, autentyczny zapach lasu, wiał też lekki wiaterek.
- Niesamowite... - wyrwało się Draconowi. Podszedł do kanapy, czując pod stopami miękkie, uginające się źdźbła trawy. Dopiero będąc bliżej dostrzegł ukryty w ścianie kominek, stylizowany na palenisko z kamieni. Ponad nim coś prześwitywało pomiędzy liśćmi; odgarnął je ręką i odkrył szereg ramek ze zdjęciami, wiszących na kamiennej ścianie. Dostrzegł wśród nich zdjęcie swoje i swoich rodziców, dziadka Aidana, a także ciotki Darii Diany, zmarłej matki Viktorii. Ramek było dziewięć, ale więcej osób nie rozpoznał. Oczywiście sfotografowane postacie poruszały się; na przykład jego ojciec przygładzał dłonią swoje jasne włosy, a jeden z chłopców z sąsiedniego zdjęcia drzemał sobie w najlepsze, oparłszy głowę na ramieniu kolegi, który ziewał, prezentując publiczności wnętrze swego gardła.
- Masz ochotę coś przekąsić? - usłyszał w pewnym momencie. Odwrócił się raptownie. Viktoria właśnie przelewitowała na pniakopodobny stolik tacę z owocami i chipsami. - Ciasteczka pani Peredur z zasady nie są sycące.
Chłopak nie zdążył odpowiedzieć, gdyż właśnie z pobliskich krzaków wystrzeliło w jego stronę coś biało-brązowego, co zatoczyło kółko wokół jego stóp, po czym zaczęło je entuzjastycznie obwąchiwać. Okazało się, że był to nieduży piesek, o białej sierści, poznaczonej na głowie i grzbiecie brązowymi i czarnymi plamkami. Miał małe, oklapnięte uszka i czarny nosek, za to brakowało mu ogona. Na szyi nosił czerwoną obróżkę z przewieszką w kształcie oka.
- Rety, prawdziwy psidwak! - ucieszył się Draco, gdy zwierzątko wskoczyło na kanapę i ułożyło się na niej wygodnie.
- Dejmos cię polubił - zwróciła uwagę Viktoria, podchodząc do kuzyna.
- Co w tym dziwnego, w końcu jestem czarodziejem.
- To tak nie działa. Psidwaki są agresywne w stosunku do mugoli, ale to nie znaczy, że zaakceptują każdego czarodzieja na swoim terytorium. Czego ty się uczyłeś na opiece nad magicznymi stworzeniami? Tak się ten przedmiot nazywa?
- W tym wypadku „magiczne stworzenia” to eufemizm. „Przerażające bestie” byłyby bardziej na miejscu. Ten nauczyciel nawet nie ma żadnego przygotowania do zawodu!
- Ale chyba macie jakieś książki? Nie możesz uczyć się z podręcznika?
- Ależ oczywiście. Kiedy tylko wymyślę, jak go otworzyć, żeby mi nie odgryzł ręki.
Viktoria zaśmiała się, opadając na fotel.
- W każdym razie nie narzekasz na nudę. A jak ci si podoba wystrój?
- Robi wrażenie - przyznał szczerze Draco, sięgając po brzoskwinię i sadowiąc się obok Dejmosa. Psiak położył łeb na kolanach chłopaka, wyraźnie domagając się pieszczot. Malfoy podrapał go pomiędzy uszami. - Szczególnie ta trawa... jest zupełnie jak prawdziwa.
- Nawet czarodzieja magia może zaskoczyć prawda? Zrobiliśmy to trzy lata temu. Gdyby okazało się, że mamy dość zieleni, zawsze jest wariant jesienny, wystarczy kilka zaklęć. Ale uwierz mi, kiedy przyjeżdżam tu ze szkoły na ferie zimowe... tego po prostu nie da się opisać.
- Wyobrażam sobie. Naprawdę, tu jest niesamowicie.
- Chociaż w takim molochu - weszła mu w słowo Viktoria, śmiejąc się.
- Nawet moloch ma swoje dobre strony. Na przykład możesz używać czarów.
- Słusznie. Od dawna z tego korzystam i nie uwierzę, że ty nie.
- Cóż, jak wiesz, matka i ojciec traktują wszelkie ministerialne zakazy jedynie jako wskazówki - stwierdził oględnie Draco.
- Nie da się ukryć. Ale jeśli wziąć pod uwagę ilości złota, które Lucjusz wpłaca do państwowej kasy, to jednak powinien coś z tego mieć.
- Dzisiaj nie ma nic za darmo. - Draco wzruszył ramionami.
- Jakbym słyszała Lucjusza. Na upartego wszędzie znajdziesz jakąś cenę, ale po co szukać?
- A propos szukania, to bardzo ciekawa skrytka na zdjęcia. - Malfoy wskazał kciukiem miejsce, gdzie liście i pnącza skrywały oglądane wcześniej fotografie. - To wszystko rodzina twojego brata?
Draco aż za dobrze pamiętał, jak jego kuzynka się wściekła, gdy podczas ich ostatniego spotkania cztery lata temu powiedział, że Valerious nie jest jej rodziną. Odtąd zawsze się pilnował, by nazywać go jej bratem.
- Skąd. - Dziewczyna wstała i podeszła do kominka. Odgarnęła zieloną zasłonę. - Aidan z rodziny matki znał tylko dziadka. Pamiętasz go?
Wskazała fotografię starszego czarodzieja o surowej twarzy. Jakoś nie miał problemu z uwierzeniem w przyjaźń tego człowieka z dziadkiem Abraxasem - reprezentowali dokładnie ten sam typ starego, niereformowalnego arystokraty.
- Aż za dobrze - mruknął.
- A to jest Vigdis, mama Dana.
Draco z zaciekawieniem przyjrzał się nieznanej twarzy. Ciemnowłosa dziewczyna spoglądała na niego jakby trochę wyzywająco spod eleganckiego kapelusza. Ładna, uznał. Wiedział, że nie żyła od wielu lat, i wiedział, że nie była zamężna. Niekulturalnie byłoby poruszać ten temat, zwłaszcza, że Valeriousowie byli jedną ze starszych rodzin skandynawskich, a ich ostatni żyjący potomek urodził się poza małżeństwem i nie wiedział, kim był jego ojciec.
Viktoria była w podobnej sytuacji - ale ona przynajmniej znała nazwiska obojga rodziców i nosiła to należące do ojca.
- Reszta to nasi przyjaciele, głównie ze szkoły. Większość tych, którzy nadal nimi są, zapewne niedługo poznasz. Oczywiście, poza Bastienem.
Jej dłoń powędrowała do zdjęcia chłopca o jasnobrązowych oczach, figlarnym uśmiechu i zwichrzonych, krótkich włosach. Młodsza Viktoria obejmowała go od tyłu za szyję, zaśmiewając się do rozpuku.
- No dobrze, ale sentymenty na bok - ucięła dziewczyna. - Zapomniałam cię przeprosić za Kiana. Trochę niezręcznie wyszło, ale ostatecznie nie mogłam przewidzieć, że wciąż będzie na korytarzu.
- Powinienem przywyknąć do niezapowiedzianych znajomości, ale chyba nic strasznego się nie stało...
- No wiesz, to ja powinnam was sobie przedstawić. Ale w Durmstrangu etykieta zeszła na o wiele niższy poziom i najwidoczniej się przystosowałam.
Draco uśmiechnął się do niej. Viktoria i ta jej przesadna dbałość o tradycję i dobre maniery... Chociaż, ostatecznie, właśnie dzięki takim jak ona wciąż istniało coś takiego jak etykieta.
- W Hogwarcie nie jest lepiej, uwierz mi. Pomieszkałabyś u nas tydzień i byś uciekła. Wystarczy popatrzeć na kręcące się wszędzie szlamy i...
- Byłabym wdzięczna, gdybyś powstrzymał się od używania takich słów.
- Ach, jasne. Przepraszam.
- Zresztą, nie mówiłam o mugolakach, tylko o dobrych manierach. Ale czas najwyższy się przewietrzyć. Pokażę ci nasze wybrzeże. Dejmos, chodź na spacer.
Psidwak zeskoczył z kanapy jak błyskawica, by przy akompaniamencie głośnego szczekania pierwszy dopaść do drzwi. Draco wstał i ruszył za Viktorią. Niestety, przechodząc obok rosnącego pośrodku pokoju dębu zaplątał się w coś i runął jak długi na ziemię.
- Na Merlina, nic ci nie jest? - przestraszyła się Viktoria, zawracając i klękając przy nim. Z jej pomocą chłopak uniósł się do pozycji półleżącej; dopiero wówczas spojrzał na swoje stopy i to, w co się zaplątały.
- Nie może być... to coś jakby jedwab...
- Jedwab? - Viktoria sięgnęła po materiał. Nagle zaczęła się śmiać.
- Co się stało? - zapytał zdumiony Draco.
- Pani Peredur miała rację - oświadczyła dziewczyna, wciąż chichocząc. Rozpostarła przed kuzynem coś, co bez wątpienia było ciemnozieloną, jedwabną koszulą. - Ale Aidanowi się oberwie.

Zapobiegliwi projektanci ekskluzywnego apartamentowca dla czarownic i czarodziejów bardzo dbali o komfort i bezpieczeństwo swoich lokatorów. Przejawiało się to między innymi w zorganizowaniu kompleksu parkowo-rekreacyjnego na tyłach budynku. Draco nieco inaczej go sobie wyobrażał, bazując na dość oszczędnych relacjach Viktorii.
Był tu naprawdę pokaźny dziedziniec, z trzech stron otoczony ścianami budynku. W jego centrum wprost z podłoża tryskały fontanny wody, w których taplało się aktualnie kilkoro dzieci - wszystkie w samej bieliźnie lub strojach kąpielowych. W ogródku pobliskiej kawiarni siedziały ich matki, gawędząc swobodnie przy chłodnych napojach. Stało tu także kilka zgrabnych ławeczek, wkomponowanych pomiędzy donice z kwiatami i ozdobne drzewka. Jednak ta część była tylko wstępem do prawdziwego ogrodu, który zaczynał się zaraz za trzema kamiennymi stopniami prowadzącymi w dół. Utrzymano go w stylu francuskim; drzewa i krzewy równo przystrzyżono i uformowano, tworząc symetryczne alejki. Pomiędzy zielonymi murkami żywopłotu kwitły oszałamiające swą barwą kwiaty, gdzieniegdzie umieszczono marmurowe rzeźby zwierząt, w tym hipogryfów, jednorożców, latających koni, hipokampusów i węży morskich. Olbrzymi, marmurowy smok - szwedzki krótkopyski - wznosił się majestatycznie w otoczeniu drzew, a z jego pyska tryskała krystaliczna, mieniąca się w słońcu woda, opadająca do okrągłego zbiornika, w którym stał straszliwy jaszczur. W głębi ogrodu znajdował się oszklony budynek oranżerii; przed nim kilka grupek czarodziejów urządzało sobie piknik. Małe dzieci latały na miotełkach tuż ponad ścieżkami, a na profesjonalnym boisku rozgrywano mecz quidditcha - najpopularniejszej czarodziejskiej gry miotlarskiej.
- Moloch, nie moloch, ale mieszkanie tutaj musiało sporo kosztować - stwierdził Draco, gdy zeszli z dziedzińca. Viktoria uśmiechnęła się, widząc, że kuzyn jest naprawdę pod wrażeniem.
- Pan Valerious był bardzo bogaty, a Aidan wszystko odziedziczył.
- Tak bogaty, jak mój ojciec?
- Chyba nie, nie jestem pewna. W każdym razie ma skrytkę bardzo głęboko w Gringotcie, a to już o czymś świadczy. Zasadniczo niewiele rozmawiamy o kwestiach finansowych. Mam tylko nosić kluczyk do swojej skrytki zawsze przy sobie, a jeśli zechcę kupić coś bardzo kosztownego albo nielegalnego, Dan musi o tym wiedzieć zawczasu. Dejmos, nie wolno! - krzyknęła nagle.
Psidwak właśnie uznał, że to doskonały moment, by przyłączyć się do grupki dzieci, bawiących się z parą kociąt, które, jak się zdaje, zostały nakarmione ciasteczkami pani Peredur, gdyż jeden miał sierść w błękitno-różowe pasy, a drugi był kanarkowożółty. Pojawienie się Dejmosa wywołało niejaką panikę, nie trwało to jednak długo. Na oczach zaskoczonych dzieciaków - i nie mniej zaskoczonego Dracona - psiak uniósł się w powietrze, po czym przekoziołkował do tyłu, w efekcie lądując na czterech łapach tuż przed swoją panią. Wyglądało na to, że jest nieco zdezorientowany.
Dzieci, gdy już zamknęły buzie, zaczęły entuzjastycznie klaskać.
- Zrób tak jeszcze, Tori! - zawołała mniej więcej czteroletnia dziewczynka, nosząca dwie ogromne, fioletowe kokardy na czarnych kędziorach. Pozostali entuzjastycznie ją poparli, obstępując Viktorię dookoła.
- Nie, kochani, bo tak się dzieje z pieskiem za karę, kiedy jest niedobry - oświadczyła dziewczyna z uśmiechem, ale stanowczo. - Nie chcemy przecież, żeby Dejmos był nieszczęśliwy, prawda?
Maluchy oczywiście się z nią zgodziły.
- A możemy go pogłaskać? - zapytał mały chłopiec o wielkich, niebieskich oczach.
- Naturalnie. Tylko nie ciągnijcie go za uszy, bo tego nie lubi.
Wszystkie dzieci rzuciły się na Dejmosa, zasypując psiaka pieszczotami. Potem grzecznie wróciły do kociąt, które przez ten czas nieco się oddaliły.
- Masz posłuch - zaśmiał się Draco, gdy ruszyli dalej.
- Czasami pilnuję niektórych z nich w ramach sąsiedzkiej pomocy. Znają mnie, to wszystko.
- Ale teraz chyba nikt ich nie pilnuje? Nie wyjdą na ulicę?
- Nie. Cały teren apartamentowca jest tak zabezpieczony, żeby ani dzieci, ani domowe zwierzęta nie przedostały się poza ogrodzenie. Wiesz, byłoby mnóstwo paniki wśród mugoli, gdyby jakiś dzieciak wyskoczył znikąd na ulicę.
- Aha, więc to wszystko jest dla nich niewidoczne?
- Pewnie. Człowiek ma czasami wrażenie, że żyje w innym wymiarze.

Zanim Draco wyruszył do Sztokholmu, jego największym niepokojem związanym z tą wizytą była obawa, że nie uda mu się - przynajmniej nie od razu - odbudować więzi łączącej go niegdyś z Viktorią. Jeżeli przyjęcie, z jakim się z jej strony spotkał, nie usunęło jego wątpliwości, to spacer po parku zupełnie je rozwiał: dogadywał się z kuzynką równie dobrze, jak dawniej.
Spędzili bardzo przyjemne przedpołudnie, kręcąc się po całym ogrodzie. Dejmos bawił się jeszcze lepiej niż oni, zwłaszcza, gdy znalazł się w basenie fontanny z kamiennym smokiem. Viktoria wydawała się o niego nie martwić, nawet jeżeli się oddalał poza zasięg jej wzroku. Jak się okazało, za pomocą założonej psidwakowi zaczarowanej obroży mogła go wezwać nawet z odległości dwóch mil. W razie oporu unosił się w powietrze i lądował przed nią, co Draco miał już okazję zaobserwować.
Gdy w trakcie spaceru zawędrowali na brzeg morza, będący granicą ogrodu, dobrnęli w rozmowie do tematu Harry'ego Pottera.
- Ale coś w tym jest - stwierdziła Viktoria, przechadzając się po murku wzniesionym tuż nad morzem. - Nie wierzę, by przypadkowy czternastolatek wygrał Turniej Trójmagiczny.
- Przyjaciele mu pomagali - zwrócił jej uwagę Draco.
- Krumowi pomagał Karkarow i jedenastu najlepszych uczniów zeszłorocznej siódmej klasy Durmstrangu. Ta Hermiona Granger, o której mówiłeś, może być nie wiem jak bystra, ale dam sobie rękę uciąć, że nie przebiłaby ich wszystkich.
- Nie odniosłem wrażenia, by Krum był zbyt inteligentny.
- To, że niewiele mówi i gra w quidditcha nie znaczy, że zupełnie nie myśli. Karkarow za bardzo pragnął zwycięstwa w Turnieju, by wystawić kompletnego kretyna.
- Czyli uważasz, że Potterowi pomagał ktoś jeszcze?
- Raczej tak. I wątpię, by ten ktoś go lubił.
- Dlaczego tak uważasz?
- Och, Świetliku, zastanów się! Liczba ofiar śmiertelnych Turnieju Trójmagicznego jest niemal równa jego uczestnikom, jeżeli pominąć tę historię, gdy w Beauxbatons na skutek zamieszek spaliły się trybuny z mnóstwem ludzi wewnątrz. Spośród zawodników najczęściej ginęli najmłodsi z nich. Ktoś posłał Pottera na śmierć, bo nie chciał narażać się na podejrzenia zabijając go otwarcie. Problem w tym, że mu się nie udało.
- Skoro tak sądzisz...
Na wyraźne polecenie Lucjusza Draco nie poinformował kuzynki o powrocie Lorda Voldemorta, choć chwilami miał na to naprawdę ogromną ochotę. Nie miał pojęcia, po co ta konspiracja, ale ufał ojcu - nie miał innego wyjścia. Toteż, widząc, jak trafnie Viktoria rozumuje, nieco zboczył z tematu.
- Zasadniczo nikt nie wie, co naprawdę wydarzyło się w labiryncie - zauważył. - Pewnie się zaczęli nawzajem atakować. Krum i ta dziewczyna odpadli dość szybko, oboje wyniesiono na zewnątrz nieprzytomnych. Diggory zginął. Ktokolwiek pomagał Potterowi, bardzo mu zależało, by właśnie on wygrał.
- Nie miałabym nic przeciwko, gdyby ten ktoś zrobił mu krzywdę. Sama bym o tym pomyślała, gdybym go miała pod ręką.
Draco, który szedł za nią, spojrzał na kuzynkę - a właściwie na jej plecy - z zaskoczeniem.
- Myślałam nawet o klątwie, ale nie umiem jeszcze sporządzać wystarczająco paskudnej - kontynuowała, nieświadoma wrażenia, jakie zrobiła na Malfoyu.
- Czekaj, ale ty go nawet nie spotkałaś, prawda? - upewnił się.
- To coś zmienia? Nienawidzę go tak samo, jak ty.
- No, nienawiść to dość mocne określenie... - przyznał Draco. - Nie znoszę go, bo jest głupim gnomem, któremu się wydaje, że rozcięcie na czole czyni go kimś wyjątkowym. Ale żeby od razu nienawidzić... Nienawiść to coś bardziej określonego. Chociaż nie obraziłbym się, gdyby Czarny Pan zastanowił się kilka razy, zanim mu spróbował rozpłatać czaszkę.
- Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo się z tobą zgadzam - mruknęła Viktoria. - A nie pomyślałeś, żeby się z nim zaprzyjaźnić?
- Z Potterem? - zdumiał się, a potem parsknął śmiechem. - Ojciec pomyślał o tym za mnie. Zanim znalazłem się w Hogwarcie, ciągle mi powtarzał, że trzeba Pottera wybadać, dowiedzieć się, jakim cudem pokonał Czarnego Pana... Podejrzewał, że to ktoś w rodzaju... bo ja wiem... następcy Czarnego Pana. Wiesz, według zasady „przetrwają najpotężniejsi”. Ale Potter bardzo szybko pokazał, że towarzystwo sz... mugolaków i zdrajców krwi bardziej go rajcuje. Nie chciałbym być jego przyjacielem, choćby mi dawali medalion Slytherina.
- Cóż... Z całym szacunkiem dla Lucjusza, to był naprawdę głupi pomysł. - oświadczyła, zeskakując z murku na chodnik. - No, czas najwyższy wracać. Pora na obiad.

Na jedenastym piętrze Viktorię zatrzymała wysoka, złotowłosa czarownica. Dziewczyna wręczyła Draconowi klucze od mieszkania i smycz, do której już w budynku przywiązała Dejmosa, po czym, poleciwszy kuzynowi rozgościć się na jej włościach, odeszła na stronę razem z ową kobietą.
Draco, nie chcąc przeszkadzać, poszedł do mieszkania. Odruchowo nacisnął klamkę, nieprzyzwyczajony do zaryglowanych drzwi, i ze zdumieniem stwierdził, że były otwarte. Nie zastanawiając się nad tym zbyt długo - uznał, że Viktoria zwyczajnie zapomniała je zamknąć, gdy wychodzili - wszedł do środka. Odpiął Dejmosowi smycz, a mały psidwak natychmiast zaczął węszyć z nosem przy podłodze. Podbiegł do łazienki, a następnie zaczął krążyć pod nią, szczekając radośnie. Chwilę później drzwi się otworzyły i wyszedł przez nie młody mężczyzna.
Malfoy dobrze go zapamiętał, choć nie widział od czterech lat. Wszędzie rozpoznałby te ciemne oczy, tak bardzo kontrastujące z bladą cerą. Niewiele się zmienił - tylko czarne włosy miał dłuższe, no i nie był już, z punktu widzenia Dracona, tak przeraźliwie wysoki. W obecnej chwili miał na sobie tylko płócienne spodnie i ręcznik na ramionach - mokre włosy i zroszona wodą skóra świadczyły, że właśnie wziął kąpiel.
Spojrzał na Dracona i uśmiechnął się.
- Witaj, Draco. Miło cię widzieć. - Z tymi słowy Aidan Valerious zbliżył się do gościa i wyciągnął ku niemu prawicę. Po chwili wahania Malfoy ją uścisnął. - Jak rozumiem, zostałeś już oprowadzony po ogrodach. Jak wrażenia?
- Dobrze... to znaczy, bardzo mi się podobają. Ale salon bardziej.
- Jasne. To pomysł Viktorii. Wystarczył jej rok w Durmstrangu, by zakochała się w lasach. A tak przy okazji, gdzie ona jest?
- Tutaj - odparła zamiast kuzyna Viktoria, wchodząc do mieszkania. - Zatrzymała mnie mama Kiana.
- Z powodu...?
- Chciała wiedzieć, czy pożyczę jej pół kwarty nasion jadowitej tentakuli.
- Dziura w jej ścianie nie jest wystarczającym powodem, by odmówić? - zapytał, mając wyraz twarzy rozbawionego rodzica.
- Nie.
- Dobrze, załatw sprawę szybko, bo zaraz będzie obiad.
- Rozkaz, sir! Chodź, Draco, zaprowadzę cię do twojej sypialni.
Idąc przez zalesiony salon do ukrytych w jego czeluściach drzwi młody Malfoy uznał, że jeszcze jedna rzecz się nie zmieniła. Mimo podjętych starań, by było inaczej, Aidan Valerious wciąż wzbudzał w Draconie nieopisany strach.

28 komentarzy:

  1. Niach, czyżbym była pierwsza? Malfoy w Szwecji, podoba mi się ten pomysł. W ogóle lubię Malfoya xd Victoria jest przyjemnie żywa i radosna. Taka inne niż nieco roztrzepany, ale też spokojnie ułożony Draco. Nieco zaskoczyło mnie to unowocześnienie, ale zawsze wyobrażałam sobie magiczną Anglię jako najbardziej przestarzałą i głupio upartą w utrzymywaniu tradycji niż inne państwa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział fajny.Ciekawe czym Malfoy będzie się zajmował w Szwecji na tych wakacjach.Mam nadzieje że na następne rozdziały nie będziemy musieli czekać tak długo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem stanowczo w szoku, że coś się jednak tu znalazło ;)Rozdział milutki, ale póki co niewiele się dzieje, więc nadal czekam na akcję. I lubię jakoś Malfoya ostatnio.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mistress Vanity3 stycznia 2011 16:59

    Spokojnie ułożony? Hm, czy ja wiem... Może trochę, jeśli spojrzeć na to w taki sposób, że został w pewien sposób ukształtowany przez swoje środowisko i (jak dotąd) nie przeżył poważnego wstrząsu w życiu. Nazwałabym go raczej konformistą, umieszczonym aktualnie w sprzyjających warunkach. Mam nadzieję, że uda mi się oddać jego charakter, ale już na tym etapie zdaję sobie sprawę, że nie będzie to łatwe.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mistress Vanity3 stycznia 2011 17:14

    Głównie będzie się zajmował szeroko pojętym miłym spędzaniem czasu :) Ej, on ma wakacje przed piątym rokiem! Nie oczekujcie, że zacznie wypełniać dla Voldemorta jakieś zadania.Kiedy ostatnim razem wyraziłeś taką nadzieję, odstęp między rozdziałami wydłużył się o miesiąc. Nie, żebym to zrobiła specjalnie, ale nie lubię być poganiana, a wena, niestety, nie jest na zawołanie :/ I z pewnością bardziej pomaga jej wypowiedź na temat tekstu, odniesienie się do niego, niż ciągłe pytanie o nowy rozdział. Nie chcę pisać byle czego tylko po to, żeby mieć więcej postów.

    OdpowiedzUsuń
  6. Mistress Vanity3 stycznia 2011 17:26

    Ha, a w jakim ja jestem szoku! :) Akcja będzie, ale najpierw trzeba poznać bohaterów (przynajmniej pobieżnie, reszta wyjdzie w praniu ^^). Ale myślę, że ruszy się od następnego rozdziału :)A Malfoya to chyba wszyscy lubią ;) Szkoda tylko, że często za cechy, których nie posiada, ale w tej kwestii i ja nie jestem lepsza ;P

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj tam, przecież Malfoy musi być malfoyowaty, inaczej nie jest Malfoyem ;P

    OdpowiedzUsuń
  8. Mistress Vanity4 stycznia 2011 16:45

    Niby tak, tyle, że malfoyowatość to przecież przerośnięte ego, wiara w siłę pieniądza i pogarda dla wszystkiego, co obce. Ja osobiście od początku starałam się zobaczyć w Draconie coś więcej, nie wiem dlaczego. Szczęśliwie okazało się, że ostatecznie nie jest taki znowu zły ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Właściwie tak, ale przecież wszystko to nie znalazło się w jego charakterze przypadkiem, a było raczej kwestią takiego a nie innego wychowania, które, jak się okazuje, nie zdołało jednak zniszczyć go całkowicie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Mistress Vanity5 stycznia 2011 11:21

    Tak sobie myślę, że wielkie znaczenie miała tu jednak miłość, jaka panowała w jego domu (bo po siódmym tomie trudno wątpić, że Lucjusz i Narcyza kochali się nawzajem, i kochali swego syna). Gdyby nie to, Draco zapewne zamknąłby się w sobie i cała jego wrażliwość i pozytywne odruchy zostałaby zepchnięte tak głęboko, że mógłby o nich zapomnieć. A stąd niedaleka droga do kopii Lorda Voldemorta.Ale mnie osobiście Lucjusz i Narcyza bardzo pozytywnie zaskoczyli pod koniec serii.

    OdpowiedzUsuń
  11. będę marudzić! kiedy będzie kolejny rozdział? wiem że na pewno masz wiele innych zajęć ale nie mogę doczekać się dalszego ciągu. ten rozdział jak i reszta opowiadania (łącznie rozdziałami poprzednimi, które teraz poprawiasz)szalenie mi się podoba! jest genialne. to pierwsze opowiadanie, na które trafiłam gdzie państwo Malfoy lubią się a nawet kochają. Podoba mi się to. życzę weny...bardzo dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  12. Konformizm... Brr... Zdaję sobie sprawę, że co do tego to masz absolutnie rację. I wierzę, że sobie poradzisz z Malfoyem. Jego trzeba sobie oswoić. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. rosmaneczka@onet.pl6 stycznia 2011 18:16

    podobał mi się pomysł.wchodząc tutaj raczej nie spodziewałam się niczego oryginalnego a tymczasem miła niespodzianka.szczególnie że Draco Malfoy to moja ulubiona postać i cieszę się, że tak fajnie go pokazałaś.ogółem ciekawy styl i fajne zamieszczenie historii.pełen podziw.o wiele lepsze od moich skromnych wypocin jakie sama tworzę.na pewno zajrzę tu w wolnej chwili by zobaczyć co słychać w historii.www.niesmiertelna-milosc.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  14. Rzeczywiście, początkowo myślałam, że Draco jest dla nich wyłącznie dziedzicem rodu, że tylko renoma się liczy. A tu nagle rezygnacja nawet z wielkiej nienawiści do Harry'ego, byle tylko dowiedzieć się czegoś o synu. Może mimowolnie, ale jednak zaszczepili mu coś dobrego.

    OdpowiedzUsuń
  15. Mistress Vanity6 stycznia 2011 20:19

    Ech... Próbuję go oswoić od dobrych paru lat, ale cwana jest ta bestia ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Mistress Vanity6 stycznia 2011 20:27

    Niestety masz rację - mam mnóstwo innych zajęć, do tego jestem porządnie przeziębiona, no i właściwie powinnam zacząć się uczyć do pierwszych zaliczeń... Ale mam nadzieję, że coś pojawi się zaraz po sesji.A co do Malfoyów, to od zawsze lubiłam myśl, że się kochają i w moim opowiadaniu po prostu nie mogło być inaczej ;)Wena się przyda, oj, przyda się ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Mistress Vanity6 stycznia 2011 20:35

    Dziękuję bardzo za tak miłe słowa :) Starałam się stworzyć coś oryginalnego i mam nadzieję, że ten mój Tforek taki pozostanie do końca :)A co do Twojego opowiadania, to nie mam okazji się do niego odnieść, bo nie chce się wczytać...

    OdpowiedzUsuń
  18. OK rozumiem co napisałaś.Malfoy jest rzeczywiście tutaj bardziej ludzki i spokojniejszy.Chodz mam wrażenie że nie polubił się z kolegą Viktorii.Zauważyłem że Malfoy dwukrotnie wachał się z podaniem ręki nowo poznanej osobie czy jest aż tak nieufny czy ma jakiś inny powód mam nadzieje że to wkrótce się wyjaśni.Ślę Ci pozdrowienia i życzę powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
  19. I za to go kocham. Wyobrażasz sobie Malfoya pod pantoflem? xd Przecież to już samo źle wygląda. Malfoy musi zostać Malfoyem. ;)

    OdpowiedzUsuń
  20. Mistress Vanity9 stycznia 2011 18:44

    No tak, co jak co, ale pantoflarstwo nie jest cechą rodową Malfoyów ;)

    OdpowiedzUsuń
  21. Mistress Vanity9 stycznia 2011 19:07

    Nigdy nie podejrzewałam Dracona o bycie nieludzkim, to coś nowego. Te jego wieczne wojny ze Złotym Triem są jak najbardziej ludzkie, bo człowiek, niestety, o wiele łatwiej ulega złym niż dobrym skłonnościom.Co do podawania ręki. Nie jest to sprawa specjalnie istotna, ale ją wyjaśnię. Draco jest osobą pełną uprzedzeń, co, mam nadzieję, uda mi się ukazać. Wiemy z Kamienia Fiozoficznego, że nie każdego zaszczyca uściskiem dłoni. Nic nie wiedział o Kianie, którego poznał znienacka, dlatego nie był pewien, czy powinien tę rękę uścisnąć. Poza tym Kian jest rudy, a to samo w sobie budzi u Dracona negatywne skojarzenia. Ostatecznie jednak uznał, że gdyby było w tej znajomości coś niewłaściwego, jego kuzynka z pewnością by zareagowała. Według uniwersalnych zasad savoir vivre'u, pierwsza rękę wyciąga kobieta, osoba znaczniejsza lub starsza - i nawet jeśli nie było pewności co do tego, czy Kian zajmuje wyższą pozycję społeczną niż Draco, to starszy z pewnością jest. A jeśli chodzi o Aidana... Cóż, Draco już go znał, ale od zawsze myślał o nim z pewnym strachem i niechęcią. Jednak tutaj Aidan jest panem domu i jeżeli przejawia wobec gościa szacunek, wypada go odwzajemnić.Dziękuję i wzajemnie :)

    OdpowiedzUsuń
  22. Dziękuje za wyczerpujące wyjaśnienia,wszystko zrozumiałem.

    OdpowiedzUsuń
  23. Hej!Przede wszystkim przepraszam za zwłokę - nie mam nic na swoje usprawiedliwienie poza ogarniającym leniem, ale już jestem i nadrobiłam zaległości ;).Podoba mi się to, że budujesz alternatywę. Odnosi się takie dziwne, ale przyjemne uczucie, kiedy czyta się twoje opowiadanie, albo - przynajmniej ten rozdział. Jakiegoś wytchnienia, czegoś, nie wiem, jak to powinnam określić. Anyway, podoba mi się.Viktora budzi we mnie mieszane uczucia, podobnie jak Aidan. Ale Draco wydaje się... całkiem sympatyczny. Ale to dopiero początek, a początek historii u ciebie wypada naprawdę dobrze.Weny!,A.PS. Chyba wolałam tamten szablon, chociaż ten obrazek obecnie jest całkiem uroczy. ;P

    OdpowiedzUsuń
  24. Mistress Vanity17 stycznia 2011 16:35

    Cieszę się, że Ci się podoba :) Nie wyobrażałam sobie nigdy, by opowieść o potomstwie Lorda mogła być czymkolwiek innym, niż alternatywą. Przecież - zakładając, że nie są to papierowe postaci, wciśnięte do opowieści tylko po to, żeby były - ktoś taki jak oni musiałby w świecie Rowling nieźle namieszać... Oby udało mi się ten zamysł porządnie zrealizować ;) Nie mogę wymagać, by każdy z miejsca polubił Riddle'ów, ale jeżeli budzą sprzeczne uczucia, to zdecydowanie jestem na dobrej drodze, by osiągnąć to, co zamierzyłam :D A jeśli chodzi o Dracona... Staram się, by był jak najbardziej kanoniczny, ale jednocześnie nie mam serca, by zrobić z niego taką małpę, za jaką początkowo go miałam. Mam nadzieję, że i reszta tekstu będzie się równie podobać. Jeśli chodzi o szablon, to nie mogę go odżałować, ale namieszałam w ustawieniach i nie udało mi się go odtworzyć...Pozdrawiam, za życzenia weny dziękuję i odwzajemniam się tym samym :) Nie ukrywam, że nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału Alicji...

    OdpowiedzUsuń
  25. Cześć!,chciałabym powiadomić, że na Deicide zagościła nowość.Pozdrawiam, A.

    OdpowiedzUsuń
  26. Mistress Vanity20 stycznia 2011 11:29

    No, wreszcie :D

    OdpowiedzUsuń
  27. czy można wiedzieć kiedy będzie kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  28. Mistress Vanity24 stycznia 2011 17:57

    Sama chciałabym to wiedzieć.

    OdpowiedzUsuń