środa, 16 lutego 2011

Rozdział trzeci: Gra w podchody


Prawie tydzień później, po kolejnej z rzędu imprezie spod znaku „Rodzice Borysa wyjechali na wieś”, Draco znów obudził się znacznie później niż wymagano tego w jego domu. Dziękował sobie tylko, że nie dał się namówić na Owocowy Sorbet z Tajemniczym Składnikiem. Spróbował raz, i żałował jeszcze długo po godzinie spędzonej w toalecie. Viktoria, dusząc się ze śmiechu, jakimś sposobem zadbała, by była to łazienka w jej mieszkaniu, dzięki czemu nikt nie był świadkiem jego upokorzenia.
- Jeszcze zdążysz sobie popsuć wątrobę - zapewniała, siedząc na krawędzi wanny i podając mu nawilżane chusteczki. - Wszystko jest dla ludzi, ale do niektórych rzeczy dobrze byłoby podrosnąć.
- Musisz zawsze mieć rację? - zapytał, autentycznie podirytowany tym faktem.
- Nie muszę. Ale lubię.
- Współczuję twojemu mężowi.
Nie usłyszał wyraźnie, co Viktoria na to odpowiedziała, ponieważ przeszkodziła mu kolejna fala mdłości.
Teraz był już mądrzejszy, i obecnie dokuczał mu tylko brak śniadania. Przecierając oczy ruszył ku drzwiom. Niejasno uświadamiał sobie, co powiedziałaby jego matka wiedząc, że syn wychodzi z sypialni rozczochrany, w piżamie i o godzinie jedenastej. Wprawdzie miał nadzieję, że ta wiedza zostanie Narcyzie Malfoy oszczędzona, ale... Cóż, niespodziewanie dla siebie znalazł się w świecie, gdzie drzewo w salonie i tentakula w korytarzu były czymś normalnym, posiłki jadło się w kuchni lub na balkonie, czasem zamawiało się je na dowóz (ze zdumieniem odkrył u siebie zamiłowanie do makaronu w różnych sosach), a ludzie wokół traktowali go jak swojego, choć kilka dni temu jeszcze go nie znali. Fakt przynależności do domu Slytherina spotykał się z nieznaną mu dotąd szerzej pozytywną reakcją, i musiał przyznać, że była to miła odmiana.
Większość dnia spędzali we dwoje (pomijając sąsiadów, którzy przychodzili i odchodzili, kiedy chcieli), zaś Aidan ze względu na pracę towarzyszył im głównie wieczorami. Draco wciąż nie przełamał się, by choć raz pierwszy się do niego odezwać, czym starszy chłopak wydawał się zupełnie nie przejmować. Jako gospodarz sprawdził się świetnie - w rozmowie nie poruszał drażliwych tematów, a nawet osiągnął pewien sukces w kwestii przełamania lodów, gdy wciągnął Malfoya w dłuższą dyskusję na temat najlepszej drużyny quidditcha na świecie.
Trudno byłoby nie zauważyć wyjątkowej zażyłości pomiędzy Aidanem i Viktorią. Mogliby z powodzeniem uchodzić za prawdziwe rodzeństwo. Mieli swoje małe rytuały, prywatne żarty, ale zdarzało im się też sprzeczać o bzdury.
Valerious był już na tyle dorosły, by opinie małolaty nie zmieniały fundamentalnie pewnych jego zachowań, ale Viktoria była w niego wpatrzona jak w obrazek. Pozornie mogła okręcić brata wokół małego palca, ale wystarczyło jedno jego słowo i automatycznie zmieniała z góry ustalony plan dnia. Bez najmniejszego sprzeciwu.
W Wiltshire to ona dyktowała warunki. Lucjusz spełniał jej najwymyślniejsze kaprysy, a Narcyza widziała wyłącznie jej zalety; zupełnie jakby było to ich własne dziecko. Draco, nigdy nie dostrzegłszy w niej konkurencji, też jej we wszystkim ulegał i uważał to za naturalny stan rzeczy. Tym bardziej więc był to dla niego szok.
Aidan był typem człowieka zupełnie odmiennym od tych, do których Draco był przyzwyczajony. Przede wszystkim pracował, i to wcale nie na jakiejś bzdurnej posadzie typu „członek rady szkolnej”, ale jako najprawdziwszy auror. Lucjusz mówił o aurorach z pogardą, pod którą jednak czaił się lęk - ponieważ były śmierciożerca wiedział najlepiej, czego można się po nich spodziewać. Draco tego lęku nie znał, ale został uprzedzony, że takim jak oni lepiej nie rzucać się w oczy. Poza tym Valerious emanował jakąś dziwną, spokojną siłą, wobec której młody Malfoy dostawał gęsiej skórki. To był naprawdę ktoś - ktoś stworzony do rządzenia innymi. Nieświadomi niczego ludzie widzieli tylko uśmiechniętego, czarującego młodzieńca. Draco pomyślał, że nie zdziwi się, jeśli Aidan pewnego dnia zostanie kimś naprawdę ważnym. Nie był pewien, czy może traktować tę myśl jako uspokajającą.
Przed wyjazdem z Anglii Lucjusz przekazał synowi dwa polecenia wiążące się bezpośrednio z Aidanem. Po pierwsze, nie mógł pod żadnym pozorem informować rodzeństwa o powrocie Czarnego Pana. To przynajmniej miało jakiś sens, ponieważ Lord Voldemort nie zamierzał się w najbliższym czasie ujawniać. Ale Draconowi zabroniono również w jakikolwiek sposób narażać się Aidanowi. Czy dlatego, że był aurorem? Możliwe, jednak Lucjusz nie rozwinął tego tematu. Stwierdził tylko, że w swoim czasie wszystko stanie się jasne.
Draco przez całe życie tego wysłuchiwał. Jak na chłopca w jego wieku całkiem dobrze orientował się w polityce, zwłaszcza tej, którą popierał jego ojciec. Istniały jednak pytania, na które nigdy nie poznał odpowiedzi, choć zadawał je wielokrotnie. Jego rodzice najwidoczniej zmówili się w tej kwestii, nieodmiennie powtarzając: „pewnego dnia...”. Im był starszy, tym bardziej go to irytowało. W końcu nie był już dzieckiem. Jak długo jeszcze ma czekać?
Jednak akurat w tym momencie wszelkie tajemnice i niedopowiedzenia niespecjalnie Dracona interesowały, umykając gdzieś w głębokie zakamarki zaspanego umysłu. Przemierzył podobny do lasu salon i wyszedł na korytarz.
- ... że tego nie znoszę - usłyszał niespodziewanie Viktorię. Była wyraźnie nadąsana.
Draco odruchowo przystanął przed wejściem do kuchni, gdzie najwyraźniej znajdowała się kuzynka. Przecież nie może się jej pokazać w takim stanie...
- To tylko dzień, góra dwa - dobiegł go łagodny, uspokajający głos Aidana. - Zresztą, nie będziesz przecież sama.
- Nie w tym rzecz. Nie cierpię, gdy wyjeżdżasz. Zawsze mam to okropne uczucie, że stanie się coś złego.
- Co złego może mi się przytrafić, jeśli ty będziesz bezpieczna?
- Niech pomyślę... - prychnęła z ironią. - Co może spotkać aurora, który jedzie gdzieś w góry, ścigać niebezpiecznego czarnoksiężnika, który każdą ofiarę zabija w inny sposób?
- Znowu dobrałaś się do moich pergaminów? - W jego głosie dało się wyczuć rozbawienie.
- Gdybyś nie rozrzucał ich, gdzie popadnie, pewnie byłoby mi o wiele trudniej. I nie próbuj mi mydlić oczu.
- Księżniczko, wiesz, że taką mam pracę. Jeżeli źle się tutaj czujesz beze mnie, mogę skontaktować się z Aymerem, a on przyjedzie i zabierze was oboje do siebie.
- Co to da? Będę martwić się o ciebie w innym miejscu w Szwecji.
- Naprawdę zacznę chować te pergaminy.
- Nie żartuj sobie ze mnie. I po co ci ten sztylet?
- Ponieważ lubię myśl, że moje życie nie zależy od drewnianego patyka. Księżniczko, miałem już takie sprawy. Wiesz o tym. Naprawdę masz mnie za amatora?
- Nie, tylko... - zawahała się. Zadziwiające, pomyślał Draco. A przecież Aidan nawet nie podniósł głosu.
- W takim razie zaufaj mi. Wiem, co robię. Poza tym, gdybym zginął, nie mógłbym się tobą dłużej opiekować. Znasz mnie chyba na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie skalałbym jego pamięci krzywoprzysięstwem.
- Szkoda, że to nie działa w drugą stronę - mruknęła.
- No, Księżniczko, nie wracajmy już do tego. W razie, gdybym nie zdążył wrócić do czwartku, to świstoklik do Kopparberg jest o ósmej trzydzieści z głównego holu. Magnus i reszta będą jutro?
- Tak.
- Nie hałasujcie zbyt mocno. I uprzedź Dracona, czego może się spodziewać po tej twojej bandzie.
- Wolę ich określać mianem przyjaciół.
- Jak zwał, tak zwał, na jedno wychodzi. Gdzie jest moja różdżka?
Draco, który zasłuchał się w rozmowę rodzeństwa, na dźwięk swojego imienia oprzytomniał. Na palcach wycofał się do łazienki i bezszelestnie zamknął za sobą drzwi. Gdy Aidan wychodził z mieszkania, strumień wody płynął już obficie.
Kilkanaście minut później, gdy Draco ostrożnie zajrzał do kuchni, Viktoria wciąż tam była. Chociaż „była” to mało powiedziane, bo zwyczajnie ją nosiło. Z jakiegoś powodu postanowiła zrobić śniadanie, choć Draco poważnie wątpił w jej umiejętności w tym zakresie; do tej pory gotowaniem zajmował się Aidan, wyraźnie dając do zrozumienia, że jest bardzo wdzięczny za ofertę pomocy, ale świetnie sobie poradzi bez niej, bez urazy. Cóż, widok Viktorii znęcającej się nad pomidorem, krojonym za pomocą noża sterowanego różdżką w bardzo nierówne kawałki - trudno było bowiem nazwać je plastrami - w pełni usprawiedliwiał takie podejście.
- Zlituj się nad biednym warzywem - zagaił, podchodząc bliżej. Nad otwartym ogniem w kominku wisiała miedziana patelnia, z której unosił się zapach sugerujący jajecznicę na boczku. - Przydałby ci się skrzat domowy.
- Skrzaty domowe rozleniwiają człowieka - mruknęła, po czym szarpnęła niecierpliwie różdżką. Nóż podskoczył i wbił się szpicem w deskę do krojenia. - Zaklęcia gospodarskie wcale nie są trudne, tylko...
- Tylko trzeba mieć do nich predyspozycje. Nie oszukuj się, przecież tobie nigdy nie będą potrzebne. Daj sobie spokój.
- Nie chodzi o to, czy są potrzebne. Po prostu pochłaniają uwagę.
- Chyba niezupełnie. - Draco zerknął na smętne resztki pomidora. - Równie dobrze możesz sobie malować paznokcie, a przynajmniej nie ucierpią biedne warzywa.
- Draco, zapisałeś się do jakiegoś pseudoekologicznego ruchu? Co jest z tymi warzywami?
Naprawdę się wkurzyła, pomyślał. Przede wszystkim zwróciła się do niego po imieniu, a to nigdy nie był dobry znak. Nie wspominając już o tym, że wszystkie przedmioty leżące na kuchennym blacie zaczęły podskakiwać pod wpływem silnych wibracji.
Zaskoczony tym widokiem Draco cofnął się o krok. To chyba ją trochę otrzeźwiło; w każdym razie sztućce i szklanki wróciły na swoje miejsce.
- Nie kontrolujesz magii? - zdumiał się.
- Kiedy trzeba, to owszem. Na wakacjach pozwalam jej trochę pohulać - wtedy jest łatwiej czarować bez różdżki. I nie patrz tak, nie wymyśliłam tego sama. To wskazówka od nauczyciela obrony własnej.
Draco pokręcił głową. Durmstrang naprawdę różnił się od Hogwartu...
- W każdym razie nie wydajesz się oazą spokoju... - zauważył.
- Och, wiem, przepraszam. Poniosło mnie. Po prostu Aidan znowu pojechał Merlin wie gdzie, narażać się dla dobra ludzkości - wyrzuciła z siebie, wciąż wyraźnie rozdrażniona. - Z tym, że ludzkość ma to w nosie. Gdyby coś mu się stało, nikt by się tym specjalnie nie przejął, po prostu wysyłaliby kolejnych aurorów do skutku...
- Skąd pomysł, że coś mu się może stać? - zapytał Draco, siadając na jednym z krzeseł. - Czy on jest dobrym aurorem?
- Zależy, co rozumiesz jako dobrego aurora. Ale jest bardzo utalentowany. I skuteczny.
- Ma jakichś wrogów?
- Nie, nie sądzę.
- Był notowany?
- Skąd!
- W takim razie o co się martwisz? Jeśli wie, co robi i nie naraża się niewłaściwym osobom, to chyba nic mu nie grozi, prawda?
Spojrzała na niego spod zmarszczonych brwi.
- Coś w tym jest - przyznała z oporem. - Ale jednak... Jeśli już chce pracować, to wolałabym, żeby nie odwalał czarnej roboty za wymiar sprawiedliwości.
- Aurorzy SĄ wymiarem sprawiedliwości – oświadczył, choć z wyraźną niechęcią.
- Nie, Świetliku. Aurorzy to ludzie, którzy naprawiają błędy w systemie ministerialnym. Ścigają tych, którzy się wymknęli prawu i są za przebiegli, za inteligentni albo za potężni, by podporządkować się woli ogółu. Nie mówię, że to źle - dodała. - W końcu nie uśmiecha mi się życie w ciągłym zagrożeniu, ale, na Merlina, dlaczego właśnie mój brat ma się tym zajmować?
Westchnęła ciężko.
- Czy w tej waszej szkole macie jakieś wychowanie polityczne? - zapytał Draco z ciekawością.
- Nie, skąd. Po prostu słucham ludzi, którzy mają coś mądrego do powiedzenia. Wbrew pozorom wciąż tacy istnieją. - Zaśmiała się i mrugnęła do niego. - Ale dziękuję, Świetliku. Trochę mnie uspokoiłeś... Co to za zapach?
Draco mimowolnie pociągnął nosem.
- Obawiam się, że nasze śniadanie.
Viktoria westchnęła.
- Myślisz, że jest za wcześnie na makaron?
- Naprawdę sądzisz, że odpowiem twierdząco?


Viktoria i Draco spędzili przedpołudnie w ogrodach, ciesząc się urokami pięknej pogody. Od czasu do czasu zaczepiał ich ktoś z sąsiadów, zamieniając z dziewczyną kilka słów, ale ona opanowała do perfekcji uprzejme pozbywanie się osób, z którymi akurat nie miała ochoty rozmawiać. Malfoy zauważył, że kilku młodzieńców było z tego powodu dość rozczarowanych.
Usiedli na ławeczce tuż przy kamiennym zbiorniku z wodą dla ptaków. Viktoria wyjęła karty z kieszonki przy spódnicy.
- Przetasuj - poleciła, podając mu talię.
Draco machinalnie przełożył karty, zastanawiając się, jak ugryźć temat, który trochę go kłopotał.
- Knut za twoje myśli? - odezwała się z uśmiechem, jakby w nich czytała.
- A... tak tylko się zastanawiam... ci Berserkerzy...
- Pisałam ci przecież o nich.
- Tak, ale wiesz... Poznałem paru ludzi z twojej szkoły i wspominali mi o nich... o was.
- A tak konkretniej, co masz na myśli? - zapytała z uśmiechem.
- Na przykład Odilion. Podobno zmienia dziewczyny jak rękawiczki i uchodzi mu to na sucho.
- Nie przesadzałabym. Ma może sporo osobistego uroku, ale wiele razy zdarzało mu się oberwać różnymi wymyślnymi klątwami. Byłe dziewczyny bywają bardzo wredne - zwłaszcza takie, które znają się na magii. Ale to nie zmienia faktu, że niektóre z nich wciąż są jego wielbicielkami.
- A Alex? Czy to prawda, że nie można mu zaufać, bo najlepszemu kumplowi potrafi podłożyć kołkogonka*?
- Niech zgadnę. - Viktoria wzięła od niego przetasowane karty i zaczęła je rozdawać. - Powiedział ci o tym niejaki Kristian Knox.
- Skąd wiesz? - zdumiał się Draco.
- Kristian przyjaźnił się kiedyś z Aleksem. Kiedy zaproponowałam mu dołączenie do naszego zespołu, Knox śmiertelnie się obraził. Może dlatego, że był zazdrosny, a może po prostu nas nie lubi.
- Czemu miałby was nie lubić?
- Z miliona powodów. To, że mamy nielegalną kapelę, wcale nie zjednuje nam samych fanów. Jest mnóstwo ludzi, takich jak Knox, którzy z radością by na nas donieśli, gdyby tylko mieli okazję. Jak dotąd nikt nie odkrył, gdzie gramy, więc mogą nam nagwizdać. A co do Aleksa, to wcale nie zamierzał zrywać przyjaźni z Knoxem. To tamten uważał, że jedno musi koniecznie wykluczać drugie. Zrobił się tak nieprzyjemny, że wreszcie Alex poprosił o pozwolenie na zmianę sypialni, bo przedtem mieszkali razem. Naprawdę się cieszę, że Knox ubiegły rok spędził w Hogwarcie, bo to był jego ostatni. Wreszcie Alex ma go z głowy.
- No, i jest jeszcze Magnus.
- Aha - zaśmiała się Viktoria. - Tak myślałam, że opowiedzą wam tę historię. To ulubiona plotka Durmstrangu, nawet po tylu latach: młodociany morderca!
- Naprawdę zabił nauczyciela?!
- Nie mam zielonego pojęcia. Magnus nigdy o tym nie wspomina, chyba, że w żartach, i wtedy naturalnie daje do zrozumienia, że tak. Ale nigdy go o to nie pytałam na poważnie.
- Ale przecież są sposoby na wykrycie, czy to prawda! Nikt nie badał tej sprawy?
- Oczywiście, było śledztwo. Wygląda na to, że Magnus widział mistrza Sorokina ostatni, ale na jego różdżce nie zarejestrowano żadnego podejrzanego zaklęcia. Co oczywiście jeszcze o niczym nie świadczy, bo mógł użyć innej, a potem się jej pozbyć. W każdym razie uznali, że dwunastolatek nie jest w stanie rzucić ani Imperiusa, ani Avada kedavra, a to były dwie najbardziej prawdopodobne teorie. Poza samobójstwem, które ostatecznie zaraportowano. Ale Magnus zyskał ogromną sławę.
- Przecież Imperius nie jest śmiertelny!
- Niezupełnie. Jeśli dzięki niemu można upozorować skok ofiary z czwartego piętra... Normalnie czarodzieje są bardzo wytrzymali, więc jeśli nie próbował obronić się przed upadkiem, to albo chciał umrzeć, albo nie miał w tej sprawie nic do powiedzenia.
- A ty? Myślisz, że Magnus to zrobił?
- Trudno mi się wypowiedzieć, bo wtedy nie było mnie jeszcze w szkole i nie znam wszystkich okoliczności. Podejrzewam, że gdyby chciał, mógłby zabić, bo jest bardzo zdolny, zwłaszcza z czarnej magii. Ale jakoś nie przekonuje mnie argument, że zrobił to, bo nie podobała mu się ocena z zielarstwa. Magnus, jakiego znam, nie jest tak małostkowy. Oczywiście, poznałam go lepiej dopiero dwa lata temu... - Znacząco zawiesiła głos, po czym sięgnęła do kart Dracona, wybierając jedną. - Poza tym, przecież znasz osobiście parę osób, które z całą pewnością torturowały i zabijały, a jedna z nich jest nawet twoim ojcem. Co jest takiego nadzwyczajnego w kolejnej?
- No... Chyba to, że był taki młody.
- Faktycznie, to szczególny przypadek - zgodziła się. - Ale taki Potter zabił, zanim wyrósł z pieluch i grzechotek...
- Właściwie nie można tego brać pod uwagę, bo w takim wieku człowiek nie jest w stanie tak się skoncentrować, by rzucić jakiekolwiek zaklęcie.
- To ciekawe. - Przekrzywiła lekko głowę, jak zwykle, gdy się czemuś dziwiła. - Więc jak przeżył?
- Musiały go chronić jakieś zaklęcia, które rzucił ktoś inny, nie jego rodzice - pewnie Dumbledore. W samym Potterze nie ma nic niezwykłego, tylko wyjątkowe szczęście. Sama byś to wiedziała, gdybyś uczyła się z nim w jednej szkole.
- Może... - zadumała się. - Zawsze myślałam, że miał jakąś niezwykłą moc, coś, czym sam się obronił. Ale właściwie mogło być tak, jak mówisz. Pewnie i tak się tego nie dowiemy...
- A wracając do rzeczywistości, co jeszcze powinienem wiedzieć o twoich przyjaciołach?
- Przede wszystkim musisz pamiętać, żeby nie pytać Aleksa o matkę, bo zmarła w zeszłym roku, i, broń Merlinie, nie rozmawiać z Magnusem o śmierciożercach i Lordzie Voldemorcie. Jeśli się ośmielisz, zagada cię na śmierć. Gdyby jakimś cudem się reaktywowali, Magnus rzuciłby wszystko i popędził do Anglii, fanatyk jeden. Nie będę ci mówiła, kogo masz lubić, a kogo nie, bo to przyjdzie samo z siebie i nie mam prawa ci nic narzucać. Jak dobrze pójdzie, wyjdziesz z tego żywy.
- Viktorio!
- No dobrze, żartowałam. Coś jeszcze chciałbyś wiedzieć?
- Oni mówią po angielsku?
Zaśmiała się serdecznie.
- Naprawdę uważam, że powinieneś poznać kilka nowych języków. Ale tak, mówią po angielsku. Okazuje się, że nasza ojczysta mowa jest za granicą bardzo popularna. Twoja kolej.
Wybrał kartę z wachlarza, który trzymała przed sobą Viktoria. Gdy tylko dołączył ją do tych, które miał w ręku, na sekundę przed tym, jak wszystkie wybuchły, uświadomił sobie, że właśnie ułożył Durnia.


Kiedy tuż przed trzecią po południu Viktoria i jej kuzyn znaleźli się ponownie na jedenastym piętrze, czekała na nich niespodzianka. Przyjęła postać wysokiego chłopaka o długich do ramion, granatowych włosach i szczupłej szatynki, siedzącej na pokaźnej walizce. Na widok otwieranych drzwi windy nowo przybyła dziewczyna podniosła wzrok znad czytanej gazety i wydała z siebie pisk, który niewątpliwie znamionował radość.
- Toriiii! - zawołała, zrywając się na nogi. Rzuciła pismo na ziemię i pobiegła w stronę kuzynów, lądując w objęciu Viktorii.
- Cieszę się, że was widzę - powiedziała panna Black, gdy ta zwariowana dziewczyna skończyła ją obcałowywać. - Ale co się stało? Spodziewaliśmy się was dopiero jutro.
- Młody złapał jakąś dziwną chorobę - poinformował niebieskowłosy, podchodząc bliżej. - Mama nie umie rozpoznać objawów, więc podejrzewamy, że podłapał coś od tych mugolskich dzieciaków zza wzgórza. - Skrzywił się na samą myśl o tym. - Mówiłem mu, że nic dobrego nie przyjdzie z zadawania się z mugolami, i proszę! W każdym razie mama kazała nam ulotnić się w trybie natychmiastowym, bo to może być zaraźliwe. - Zbliżył się o krok i pocałował Viktorię w policzek. - Przenocujesz nas, czy mamy lecieć do hotelu?
- Jeśli tylko nie przeszkadza ci spanie w lesie - zastrzegła ze śmiechem. - Ale, gdzie moje maniery! Ves, Lwie, pozwólcie, że wam przedstawię Dracona Malfoya. Świetliku, to Vespera i Odilion von Sternbergowie.
- Ach, więc wreszcie się spotykamy! - Odilion uścisnął dłoń Dracona. - Wiele o tobie słyszałem. Fortepian, prawda?
- Proszę? - nie zrozumiał Draco.
- Grasz na fortepianie. Tori mi mówiła.
- Och, tak. To znaczy, niezupełnie. Od sześciu lat nie grałem.
Uchwycił spojrzenie Viktorii. Jej mina powiedziała mu, że zrozumiała, dlaczego.
- Niedobrze - Odilion pokręcił głową. - Instrument potrzebuje dotyku i zainteresowania, a...
- Panu już podziękujemy - przerwała mu Vespera. Spojrzała na Dracona, a on pogratulował sobie w duchu, że szybko zmył z twarzy pozostałości po wybuchu kart. - Wybacz mojemu bratu, jest bardzo wrażliwy, jeśli chodzi o muzykę. Szkoda, że to jego jedyna zaleta. Miło mi cię poznać.
- Mnie także.
- A mnie jest miło zaprosić was do środka - wtrąciła Viktoria. Spuszczony przed chwilą ze smyczy Dejmos zaczął się łasić do Vespery, czego dziewczyna wydawała się nie zauważać. - Nie będziemy przecież sterczeć na korytarzu. Chodźcie.
Poszła przodem, by otworzyć drzwi. Odilion dołączył do niej, zatrzymując się tylko po to, by rzucić czar na walizkę, stojący przy niej plecak i porzuconą przez jego siostrę gazetę. Obiekty uniosły się w górę, jakby ważyły mniej niż powietrze.
Draco podał ramię Vesperze, czym dziewczyna była niezmiernie zachwycona.
- Rzadko spotyka się takich dżentelmenów - zauważyła, uśmiechając się wdzięcznie. Uznał, że była naprawdę ładna. Jej krótkie, ciemnobrązowe włosy ozdabiała żółta wstążka, kilka paciorków i duży, błyszczący motyl o błękitnych skrzydłach - i w jakiś sposób wcale nie wydawało mu się, że to za dużo. Miała podłużne, wąskie niebieskie oczy, bardzo podobne do oczu jej brata, miękko zarysowany podbródek oraz kilka jasnych plamek na prostym nosie. Żółta sukienka uwydatniała delikatną, ale zauważalną opaleniznę. Pachniała kwiatami pomarańczy. - Naprawdę grałeś na fortepianie?
- Tak - odparł, jakoś nie umiejąc nic dodać.
- Idealnie do ciebie pasuje. To taki elegancki instrument. Ja nie gram, jestem absolutnym beztalenciem, jeśli chodzi o muzykę. Za to bardzo lubię słuchać. Myślisz, że mógłbyś kiedyś wrócić do gry?
- Może... - przyznał. Gdyby był zupełnie szczery sam ze sobą, musiałby przyznać, że już od dawna gra na fortepianie przestała go pociągać, ustępując miejsca zamiłowaniu do quidditcha. Viktoria do dziś nie mogła mu tego wybaczyć, więc istniały bardzo małe szanse, by jej najbliższa przyjaciółka miała inne poglądy w tej kwestii. - Ale jeśli tak lubisz muzykę, masz naprawdę duże szczęście, że właśnie twoi przyjaciele założyli szkolny zespół.
- To prawda. Wiesz, oni przecież nie dają koncertów, i jak znam Tori, to się nigdy nie zmieni - oświadczyła Vespera, gdy Draco przepuścił ją przez próg mieszkania, po czym wszedł za nią. - Jest uparta jak oślica.
- Wyobrażam sobie. Miałem okazję poznać ją od tej ciemnej strony.
- Skarbie, ja się w całości składam z ciemnej strony - usłyszeli głos Viktorii, która zamknęła za nimi drzwi.
- Wiesz, że to nieprawda - zripostowała jej przyjaciółka tym szczególnym tonem osoby, która zna tę drugą na wylot. - Masz bardzo dużo pozytywnych cech.
- O rany. - Viktoria wywróciła oczami. - Samo to zdanie sugeruje coś wręcz przeciwnego.
Zaprowadziła wszystkich swoich gości do salonu, skąd po kilkunastu minutach wyciągnęła Odiliona.
- Chodź - ponaglała Viktoria coraz natarczywiej.
- Nie mogę teraz... - Odilion próbował się wyrwać przyjaciółce, ciągnącej go za rękaw przez korytarz. Zasadniczo był od niej o wiele silniejszy, ale nigdy nie użył wobec Viktorii żadnej formy nacisku. Czasem przychodziła mu do głowy taka myśl, w związku z obszarami zainteresowania nastoletnich chłopaków, lecz zaraz rezygnował. Było w niej coś, co dawało podświadomości jasno do zrozumienia, że lepiej odpuścić sobie wszelkie działania, które by się jej nie spodobały. Albo jej bratu. - Oni zostaną tam zupełnie sami! - wysyczał przez zęby.
- Gwarantuję ci, że jeśli zrobią coś nieprzyzwoitego, będziemy wiedzieli. No już, pomożesz mi.
Znaleźli się w kuchni. Było to przestronne pomieszczenie z wielkim oknem i okrągłym stołem tuż pod nim. Popołudniowe słońce podkreślało ciepłą, maślaną barwę ścian, nadając nowoczesnemu wnętrzu przytulnego charakteru. Viktoria przeszła po kafelkach w kolorze złamanej bieli do kuchennej szafki, po czym otworzyła szufladę.
- Trzymaj. - Rzuciła Odilionowi nóż, który chłopak zręcznie złapał za trzonek**. - Niezły chwyt. Pokrój mango.
Bez słowa wyjął różdżkę i skłonił nóż do cząstkowania owoców, leżących w koszyku na blacie. Tymczasem Viktoria zajęła się odmierzaniem odpowiedniej porcji kremowej śmietanki, którą wlała do niewielkiego kociołka.
- Wcale mi się to nie podoba - oświadczył Odilion całemu światu, reprezentowanemu w tej chwili przez pannę Black.
- Nie myśl, że zszokowałeś mnie tym stwierdzeniem - zakomunikowała mu spokojnie. Dodała do śmietany sok pomarańczowy, po czym przeniosła kociołek na specjalną tacę z podgrzewaczem, który podpaliła zaklęciem.
- Oni się wcale nie znają.
- To też wiem.
- Nie powinniśmy zostawiać ich samych.
- Dejmos jest bardzo dobrą przyzwoitką - zauważyła, biorąc kilka tabliczek czekolady, które zaczęła kruszyć do przygotowywanej mikstury. - Przynajmniej mogą się trochę poznać.
- Ale ja nie chcę, żeby się poznawali!
- To porządny chłopak.
- Mówisz tak, bo jest twoim krewnym. - Jak na kogoś w stanie silnego wzburzenia, Odilion wyjątkowo pieczołowicie układał na szklanym talerzyku plasterki mango. - Ale im wszystkim tylko jedno w głowie!
- Rozumiem, że to wniosek wysnuty na podstawie twoich własnych doświadczeń. A tak konkretniej, to co ci się w nim nie podoba?
- To mięczak. Co drugie zdanie jest przytoczeniem słów jego ojca. I wydaje mu się, że jest pępkiem świata.
- Niezła charakterystyka, jak na dwudziestominutową znajomość. Kiedy cię poznałam, byłeś taki sam.
- Nieprawda. - Teraz Odilion kroił kiwi.
- Prawda. Poza tym jest jedynakiem, więc niektóre twoje co bardziej egoistyczne cechy są w nim mocniej zakorzenione. Kiedyś dorośnie.
- Wtedy się zastanowię, czy jest wart czasu mojej siostry.
- No dobrze, ale ma też zalety - nie ustępowała Viktoria. Kilkuletnia przyjaźń z dwójką von Sternbergów pozwoliła jej zdobyć orientację, co ta rodzina uważa za „zalety”. - Dziedziczy wielki majątek, dużą rodową siedzibę i bardzo stare nazwisko w linii, która chyba nigdy nie mieszała się z mugolami***. Jego ojciec ma szerokie znajomości w znaczących kręgach. Vespera wydaje się być nim zainteresowana, a Draco ma w domu świetny przykład związku partnerskiego, więc nie będzie jej traktował przedmiotowo. Pomijając nawet fakt, że gdyby próbował, ja mu prędko wybiję ten pomysł z głowy.
Odilion westchnął.
- Rodzice byliby zachwyceni podobnie korzystnym mariażem - przyznał niechętnie.
- Poza tym zostalibyśmy rodziną. To słaby argument?
- Chyba najlepszy. - Uśmiechnął się do niej ponad blatem. - Chociaż mógłbym się z tobą ożenić.
- Masz naprawdę spory tupet, Lew - zaśmiała się.
- Zastanawiam się czasem, czy z tobą jest wszystko w porządku. Pół Durmstrangu ma fantazje erotyczne na mój temat, a ty tymczasem zdajesz się nie widzieć różnicy pomiędzy mną a tym tu stołem.
- Najwyżej ćwierć. I nie przesadzaj, nie zwykłam rozmawiać ze stołami.
- I naprawdę ani trochę ci się nie podobam? - zapytał, przybierając tę szczególną minę rasowego uwodziciela, który nie chce się narzucać, ale gdybyś jednak nie miała nic przeciwko temu, to w ciągu trzech sekund zaciągnie cię do najbliższego schowka na miotły, by udowodnić, że wszelkie wątpliwości były absolutnie nieuzasadnione.
- Tego nie powiedziałam.
- Czyli jednak mam jakąś szansę?
- Lew, wiesz, że naprawdę bardzo cię lubię...
- O, Odynie, zaczyna się... - westchnął teatralnie.
- Jesteś świetnym kumplem...
- ... i...
- ... i nie wątpię, że bym nie pożałowała...
- ... ale...
- ... ale obawiam się, że nie jestem typem dziewczyny, do jakiego jesteś przyzwyczajony.
- Zdaję sobie z tego sprawę, słoneczko, ale nadchodzi taki moment w życiu mężczyzny... - Teraz głos Odiliona stał się wyraźnie głębszy. - Moment, gdy uświadamia sobie, że są dwa typy kobiet i nagle bardziej pociąga go ten drugi.
- A cóż to są za dwa typy kobiet? - zainteresowała się Viktoria. Wyciągnęła korek tajemniczej fiolki z ciemnym płynem, powąchała go, po czym dolała sporą porcję do kociołka.
- Typ dziewczyny i typ żony.
- Chcesz mi dać do zrozumienia, że jestem wzorcowym przykładem żony?
- Jeszcze nie, ale wszystko wskazuje na to, że kiedyś będziesz.
- Masz na myśli ciepłe obiadki i wełniane swetry robione na drutach? - Dodała do mikstury łyżeczkę sproszkowanej wanilii, wzbogacając unoszący się w kuchni zapach topionej czekolady o kolejną apetyczną nutę.
- Skądże. Są oczywiście różne podtypy... - Odilion w zamyśleniu układał soczyste, czerwone truskawki na talerzykach. - Ale nie miałem na myśli kury domowej, tylko żonę, o której marzy każdy mężczyzna. Taką, która przez całe życie będzie dla niego wyzwaniem i zagadką, celem, o który wciąż musi zabiegać. Twój mąż przez całe życie będzie się zastanawiał: jeżeli mogła mieć każdego, dlaczego wybrała mnie?
- Wtedy spojrzy na kontrakt ślubny i przypomni sobie, że wszystko ustawili rodzice - podsumowała. Nie wydawała się specjalnie zmartwiona kwestią odgórnie planowanych małżeństw, po prostu przyjęła to jako oczywistość. Taka była tradycja i właściwy porządek rzeczy, a Odilion już się nauczył, że dla Viktorii „tradycyjne” oznacza „święte”. - W każdym razie ominie go koszmar posiadania teściów. Z tego, co wiem, moi rodzice byliby w tej roli trudni do zniesienia.
Postawiła na tacy obok kociołka puszkę lukrecjowych pałeczek oraz stosik miętowych i pomarańczowych myszy, które popiskiwały cicho. Spojrzała na dzieło przyjaciela. Zadziwiające, wystarczyło dać mu trochę owoców i nóż, a wychodził z niego istny artysta. Narcyza z pewnością nie powstydziłaby się jego dzieł nawet na najwykwintniejszym przyjęciu.
- Ale - odezwała się, nawiązując do jego uwagi - to było miłe.
Wrócili do salonu, trafiając na końcówkę historii opowiadanej przez Dracona.
- ... wtedy wziął zamach, wymierzył i już był gotów do uderzenia, gdy drugi tłuczek nadleciał od tyłu, uderzając go w sam środek pleców. Stracił równowagę i spadłby na ziemię, tyle że w ostatniej chwili zahaczył nogą o miotłę, w nadziei, że zdoła się na niej utrzymać. Ale nie przewidział, że wtedy znajdzie się dokładnie na linii lotu szukającej z własnej drużyny, która pędziła prosto w kierunku znicza. Mówię ci, przekleństw i wrzasków było co niemiara... A w międzyczasie ja wykorzystałem sytuację, wyminąłem ich i dopadłem znicza, zanim któreś z nich zorientowało się, że tam jestem.
- Czyli zagrałeś im na nosie - podsumowała Vespera, choć panna Black wątpiła, by uradowana mina przyjaciółki miała więcej wspólnego z wyczynami Dracona w quidditchu niż z samym faktem, że mogła go słuchać. Viktoria zauważyła mimochodem, że oboje siedzą w bardziej swobodnych pozach niż wtedy, gdy wychodziła z pokoju. I nieco bliżej siebie. Zerknęła na Dejmosa, ale psidwak, rozciągnięty przy kominku, nie wydawał się jakoś specjalnie poruszony. Uśmiechnęła się pod nosem.
- Co to był za mecz? - zapytała, stawiając kociołek z czekoladą na stole.
- Slytherin kontra Ravenclaw, z trzeciego roku - wyrecytowała Vespera, zanim Draco otworzył usta.
- No proszę, a drużyn z naszej szkoły to nie umiesz zapamiętać - zauważył z przekąsem Odilion. Usiadł na sofie obok Viktorii i sięgnął po miętową mysz.
- Trudno nie zapamiętać, gdy nazwy drużyn to jednocześnie nazwy szkolnych domów - oświadczyła z godnością jego siostra. - Dobrze wiesz, że Durmstrang ma w porywach do ośmiu drużyn z wymiennymi zawodnikami. Nie da się tego wszystkiego spamiętać.
- Alex by cię porządnie obsztorcował, gdyby to słyszał. - Odilion uśmiechnął się krzywo. Zwrócił się do Dracona. - Vespera trochę przesadza. Tak naprawdę mamy dwie stałe drużyny szkolne: Wilki i Orły. Cała reszta to amatorskie składy, tworzone po to, by wyszukiwać talenty.
- I to się sprawdza? - zdumiał się Draco. - My mamy po prostu sprawdziany, podczas których kapitan uzupełnia skład.
- A ci, którzy odpadną, nie mają okazji się podszkolić i spróbować za rok w lepszej formie. Tak, słyszałem o tym. Ale podam ci prosty przykład: gdyby nie amatorskie treningi, świat nigdy nie poznałby Wiktora Kruma.
- Żartujesz - nie dowierzał Draco.
- Poważnie. Odkryto go dopiero w wieku czternastu lat. Sam z siebie nigdy by nie spróbował swoich sił w quidditchu; był takim zwyczajnym, ponurym chłopakiem, stroniącym od ludzi. Ale któregoś razu jeden z nauczycieli namówił go, by poszedł na trening. Pochodził ze dwa tygodnie i zaczął latać na miotle jak diabeł. Oczywiście Wilki zaraz go zwerbowały, a Orły do dziś plują sobie w brodę. Dwa lata później reprezentacja Bułgarii wystawiła go po raz pierwszy w meczu towarzyskim z Hiszpanią i możesz sobie wyobrazić, co się działo. A pomyśleć, że pierwszego dnia treningu podpalił własną miotłę i jej trzonkiem podbił oko mistrzowi Ma'bayathowi, który uczy starożytnych runów! Do końca szkoły miał z tego przedmiotu warunkowe zaliczenia.
- Ale Karkarow nie pozwalał oblać swojego ulubieńca - dodała Vespera. - Ciekawa jestem, czy Krum przyjedzie w tym roku na doroczny wyścig. Zwykle się pojawia.
- Czemu miałoby go nie być? - zainteresował się Draco.
- Daj spokój, po porażce na Turnieju Trójmagicznym? Od powrotu z Anglii jest nieuchwytny. Na dodatek prasa spekuluje, że się załamał, bo ta mugolaczka go rzuciła. Jeśli z nią przyjedzie do Kopparberg, to będzie znaczyło, że coś jest jednak na rzeczy.
- Musiałby mieć nie po kolei w głowie, żeby przywieźć to czupiradło na publiczną imprezę - prychnął Draco. - Chociaż, jeśli zabrał ją na bal... Moim zdaniem ma spaczony gust, i tyle. Zresztą, nawet gdyby była ładna, szanujmy się, ludzie...
- Zaczynasz mi się podobać - stwierdził Odilion, wznosząc szklankę w geście salutu.
- Nie gniewaj się, ale gustuję w dziewczynach - odparł Malfoy, co sprawiło, że wszyscy, nie wyłączając Odiliona, wybuchnęli śmiechem. - No dobrze, ale na czym właściwie polegają te wyścigi? - spytał, gdy jego widownia się uspokoiła. - To coś w stylu mistrzostw świata w quidditchu? Taka masowa impreza?
- Niezupełnie - odezwała się Viktoria. - Choć jest wiele podobieństw, sam będziesz miał okazję porównać.  Na pewno na obie imprezy wielu ludzi przychodzi po to, by się pokazać, zawrzeć przydatne znajomości albo zobaczyć na żywo czarodziejów z pierwszych stron gazet. Co roku przyjeżdża tam minister magii, przedstawiciele elit towarzyskich, artyści, sportowcy... Sam wiesz najlepiej, że tacy ludzie lubią załatwiać swoje sprawy w bardziej nieformalnych sytuacjach.
Draco pokiwał głową.
- Kto lepiej od ciebie może wiedzieć o zawieraniu interesujących znajomości, Tori? - zapytał Odilion. - Draco, czy słyszałeś może, że o mały włos, a miałbyś za kuzynkę operową divę?
- Przesadzasz, Lew - mruknęła Viktoria, ale Draco naprawdę się zaciekawił tą nowiną.
- Nie, nic na ten temat nie wiem. Co to za historia?
- Na zeszłorocznych wyścigach siedzieliśmy sobie w części piknikowej terenu imprezy w Kopparberg, a Viktoria zaczęła śpiewać. A trzeba ci wiedzieć, że nie ma zwyczaju robić tego publicznie, przynajmniej od czasu, gdy Durmstrang zakochał się w jej głosie.
- Potem mówiła, że „coś ją naszło” - dodała Vespera. Ugryzła kawałek umoczonej w czekoladzie truskawki, po czym mruknęła z zadowoleniem. - To „coś” miało w takim razie niezłe wyczucie chwili, ponieważ w pobliżu przechodziła właśnie Gunhilda Storrada, dyrektorka Czarodziejskiej Akademii Śpiewu i Tańca w Oslo. Podeszła bliżej i przez dłuższy czas tak stała, zasłuchana. Później spytała, czy Tori uczęszczała na jakieś zajęcia ze śpiewu. Gdy usłyszała, że tylko we wczesnym dzieciństwie, zaczęła ją przekonywać, że powinna rzucić Durmstrang i przenieść się do jej szkoły, bo, cytuję, taki talent jest o wiele więcej wart, niż jakieś bzdurne pergaminy ze szkoły magii.
- Ale się nie zgodziłaś? - zapytał Draco kuzynkę. Pokręciła głową.
- Myślałam o tym, ale ostatecznie wybrałam Durmstrang. W końcu to dla tej szkoły wyjechałam za granicę. I wiesz, ja traktuję muzykę jak zabawę, a w Akademii musiałabym śpiewać na zawołanie, choćby do zdarcia głosu. Zresztą, nie jest mi pisana kariera muzyczna. - Mrugnęła do kuzyna znacząco. - A poza tym, co by beze mnie zrobili Berserkerzy?
- To miłe, że i o nas pomyślałaś - wtrącił Odilion z przekąsem. - Ale wiesz, jakoś byśmy sobie poradzili. Zwłaszcza Ves, w waszej sypialni, sam na sam z...
- Brr! - wzdrygnęła się Vespera. - Jak to dobrze, że zostałaś, Tori!
I bez ostrzeżenia rzuciła się na przyjaciółkę, ściskając ją i całując. Viktoria ze śmiechem udawała, że się od niej opędza.
- No już, daj spokój, jeszcze chłopcy sobie coś pomyślą...
- Niech sobie myślą, co chcą. - Vespera, siedząc Viktorii na kolanach, objęła ją mocno w pasie. - Pogniewałabym się na całą wieczność, gdybyś zostawiła mnie z tym potworem. Albo bym umarła. Na śmierć.
- Bzdury pleciesz - ofuknęła ją Viktoria. - Nigdzie się nie wybieram. Gdzie bym znalazła taką postrzeloną przyjaciółkę?
To powiedziawszy cmoknęła Vesperę w policzek.
- Zanim to się rozkręci, może ktoś ma ochotę na teatr? - zapytał Odilion. - Podobno wystawiają tu coś ciekawego. Jakąś komedię o czarodzieju, który zgubił różdżkę i szuka jej w świecie mugoli...
- A, mówisz o Zwariowanej przygodzie Lestera Bruhla! - przytaknęła Viktoria. - Dwa dni temu była premiera. Też słyszałam, że to dobra sztuka. Podobno w drugim akcie główny bohater próbuje włączyć coś, co mugole nazywają telawizjerem, czy jakoś tak...
- A co to jest? - zainteresowała się Vespera.
- To takie pudełko, w którym siedzą zmniejszeni ludzie. Przedstawiają informacje albo odgrywają różne przedstawienia, jak w teatrze.
- Mugole potrafią zmniejszać ludzi?! - przeraził się Draco. Odilion i Vespera wyglądali na równie wstrząśniętych.
- Aidan twierdzi, że to działa na zasadzie projekcji. Coś, co wydarzyło się zupełnie gdzie indziej, przenoszą do tych pudełek. Podobno mogą to oglądać ludzie w całym kraju, a nawet na świecie.
- Zgrywasz się, prawda? - zapytał Odlilion.
- Nie. To jest jak zwierciadło kontaktowe. Stoisz przed jednym, widzisz moje odbicie i możesz ze mną rozmawiać, chociaż tak naprawdę nie siedzę przecież w lustrze! Tyle, że telawizjer mówi do ciebie, ale cię nie słucha.
- Przecież to niemożliwe bez magii - upierał się Draco.
- Mnie to mówisz? Widocznie znaleźli sposób na jej obejście.
- Mugole nie mogą być aż tak mądrzy - oświadczył Odilion, z miną dobitnie mówiącą, że szczerze wątpi w istnienie takiego przedmiotu. - O której zaczyna się spektakl?
___
* kołkogonek - rodzaj świni przynoszącej pecha; więcej o tym stworzeniu w książce Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć
** Nie róbcie tego w domu.
*** Jest to oficjalna wersja historii rodziny Malfoyów, którą propagują wszyscy jej członkowie (także ci noszący inne nazwiska, jak Viktoria). Rzeczywiście żaden Malfoy nie poślubił mugola ani urodzonego w mugolskiej rodzinie, ale dopiero po roku 1692 (wprowadzenie Międzynarodowego Kodeksu Tajności), gdyż wcześniej była to dość powszechna praktyka, jeśli tylko zapewniała im korzyści, głównie finansowe. Po szczegóły odsyłam na Pottermore lub do internetowych tłumaczeń newsów od Pani Rowling.

17 komentarzy:

  1. O! Jak miło posesyjnie ;)'Mugole nie mogą być tak mądrzy'<-to chyba mój ulubiony tekst z dzisiejszego rozdziału ;) Miłe z nich dzieciaki, aż się wierzyć nie chce, kiedy się wie, kim są.

    OdpowiedzUsuń
  2. rosmaneczka@onet.pl19 lutego 2011 19:45

    ciekawy zabawny i intrygujący.szczególnie te rozmówki o mugolach.piszesz naprawdę nieźle i potrafisz wzbudzić zainteresowanie.szczególe że wśród tylu potterowskich blogów można spotkać u Ciebie coś nowego co się wyróżnia.i tutaj muszę chylić czoła ponieważ to rzadkość.zaimponowałaś mi tą historią i dodałaś skrzydeł że można wymyślić coś innego co warto czytać.pod wielkim wrażeniem.www.niesmiertelna-milosc.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Aidan... Nie dość, że czarnowłosy, to jeszcze taki władczy. Gotowa jestem opuścić dla niego Draco. Pociąga mnie ten typ mężczyzn, mrauu... xdDobrze, a tak na poważnie to mam wrażenie, że Twój Draco jest nieopierzony. Taki dzieciak. Nawet epizod z Vesperą mnie nie przekonał. Mam przed oczami dzieciaka. Tak po prostu. A Victoria to już nie dzieciak, acz jeszcze nie dorosła. Szczególne tu: "- ... że tego nie znoszę - usłyszał niespodziewanie Viktorię. Była wyraźnie nadąsana." Jakoś to zmieniło.O rodzeństwie von Sternberg nie mam jeszcze zdania. Muszę ich bliżej poznać.Rozłożyło mnie:"- Chodź - ponaglała Viktoria coraz natarczywiej.- Nie mogę teraz... - Odilion próbował się wyrwać przyjaciółce(...) - Oni zostaną tam zupełnie sami! - wysyczał przez zęby.- Gwarantuję ci, że jeśli zrobią coś nieprzyzwoitego, usłyszymy to. No już, pomożesz mi."Nie ma to jak starszy brat. xd Każdy widzi w Draconie kobieciarza. Jak to się dzieje? xd

    OdpowiedzUsuń
  4. ~guyaa@onet.eu27 lutego 2011 11:40

    Mam nadzieje że autor/ka tego bloga będzie go odwiedzał/a i dodawał/a nowe rozdziały, albo chociaż wiadomości o nowym rozdziale, byłabym wdzięczna. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mistress Vanity3 marca 2011 20:35

    Och, a kimże oni są, na Salazara? ;)Zresztą, nie oceniajmy ludzi po szkole, w której się uczą :P Ani po rodzicach.

    OdpowiedzUsuń
  6. Mistress Vanity3 marca 2011 20:40

    Ależ, darujmy sobie ukłony, proszę :)Bardzo się cieszę, że moje opowiadanie robi wrażenie - i do tego pozytywne. Cóż mi pozostaje, poza życzeniem sobie, by to się nie zmieniło? :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Mistress Vanity3 marca 2011 20:53

    Wygląda na to, że moje ukochane "dziecko" spełnia swoją podstawową rolę :DDraco jest dzieciakiem. Viktoria też. Po prostu ona ma za sobą trochę trudniejszą przeszłość, a poza tym nie każdy ma to wątpliwe szczęście dorastać jako dziecko kogoś, kto praktycznie jest legendą. Harry mógłby jej na ten temat coś niecoś powiedzieć, ale Draco z pewnością nie. Taka okoliczność naprawdę ma wpływ na człowieka, szczególnie w tym trudnym wieku. Ale o tym jeszcze będzie, przed nami - o ile wszyscy to przetrwamy - całe trzy tomy dojrzewania panny Riddle.Ha, Odilion nie widzi w Draconie kobieciarza :) Raczej kogoś, kto dybie na niewinność jego siostrzyczki :D A to jednak dwie różne rzeczy. Sam Odilion to niezły kobieciarz :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Mistress Vanity3 marca 2011 21:04

    Autorka :DPowiem tak: bardzo mi zależy na tym, by rozdziały pojawiały się jak najczęściej. Słowo. Ale nie lubię fuszerki i kazda kolejna odsłona wymaga sporo czasu, żebym ją przemyślała, napisała, poprawiła i ostatecznie zaakceptowała. Poza tym nie spędzam całego wolnego czasu przed komputerem, mam sporo innych zajęć.Nie potrafię powiedzieć, jak często będę dodawać rozdziały, ale zapewniam, że dbam o to, by nikt z Was nie czekał na darmo.

    OdpowiedzUsuń
  9. No mam nadzieje, bo jak narazie zapowiada sie ciekawie, i myśle że nie skończy sie to na 3 rozdziale, no więc powodzenia.;D

    OdpowiedzUsuń
  10. Przepraszam że wcześniej nie skomentowałem dopiero dzisiaj zajrzałem.Rozdział fajny,ciekawa rozmowa zwłaszcza gdy zaczeli dyskutować o telewizorze masz talent pisz tak dalej.

    OdpowiedzUsuń
  11. Mistress Vanity5 marca 2011 22:41

    Raczej nie, bo lubię kończyć to, co zaczęłam :) Nie obiecuję, że będzie to szybko, ale dalsze odsłony z pewnością się pojawią :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Mistress Vanity5 marca 2011 22:56

    Nie szkodzi, nie szkodzi :)Tak sobie pomyślałam, że trzeba pokazać, jak też widzą świat mugoli dzieciaki, które znają go bardzo powierzchownie :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Przypuszczam, że Potter nie będzie miał okazji dać jej kilku lekcji. Coś mi się zdaje, że gdyby go spotkała, nawet zwykłe pióro do pisania stałoby się potencjalnym narzędziem zbrodni. xdHah, Odiliona jeszcze nie znam i aż boję się poznać. Też chcę takiego brata, który będzie spopielał wzrokiem każdego mojego potencjalnego chłopaka. xd

    OdpowiedzUsuń
  14. Mistress Vanity12 marca 2011 11:29

    No, to niech się Potter uzbraja w porządne tarcze, bo to spotkanie się odbędzie :DTaki nadopiekuńczy brat na pierwszy rzut oka faktycznie wydaje się wymarzony... Przynajmniej go obchodzi, jak siostra ułoży sobie życie, nie? Ale mimo wszystko zbyt wielkie ograniczenia nie są dobre - jak ona ma niby poznać życie, jeśli cały czas jest pod kloszem?

    OdpowiedzUsuń
  15. Hej!Przepraszam, że nie powiadomiłam o nowej notce. Tak się jakoś złożyło, że nie powiadomiłam nikogo. Ale usprawiedliwiać się nie będę ;). Postaram się natomiast zrehabilitować. Chwilowo na Alce nieprędko coś zagości, jestem tuż przed maturami i zwyczajnie mam blokadę psychiczną na coś przyjemniejszego, nawet mimo chęci i weny. Co do pytania: nie, przynajmniej cztery rozdziały, wedle mego zamysłu. Chociaż nie wykluczam, że może to ulec ciut rozszerzeniu. Kiedy zaś nowość na Dziedzictwie?Pozdrawiam, A.

    OdpowiedzUsuń
  16. Mistress Vanity22 marca 2011 16:12

    A nie, skoro nikogo nie powiadamiałaś, to możemy uznać że sprawy nie było ;) Po prostu przyzwyczaiłam się być na bieżąco :) I cieszę się, że jest szansa na większą objętość Alicji.Co do Dziedzictwa: część kolejnego rozdziału już jest (pozostałość po skróceniu powyższego), niestety od początku semestru mam tyle na głowie, że choć koncepcja się rysuje, nie ma kiedy jej zrealizować... Ale mam widoki na uszczuplenie planu zajęć od drugiego tygodnia kwietnia, więc myślę, że wtedy zacznę coś niecoś pisać :) Tylko znowu nie mogę obiecać, że pójdzie mi szybko - zresztą, myślę, że jako autorka mnie rozumiesz.

    OdpowiedzUsuń
  17. oficjalnie powiadamiam o nowości na www.deicide.mylog.pl, zapraszam! I kiedy ty coś wrzucisz?

    OdpowiedzUsuń